Współczesna powieść polska/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł Współczesna powieść polska
Wydawca Księgarnia A. Staudacher i Spółka
Data wyd. 1906
Miejsce wyd. Stanisławów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
WACŁAW BERENT.

Wacław Berent napisał dwie powieści, i obie one pozostaną w naszej literaturze. Związane są one pomimo wszystko swą treścią. I jedna i druga jest pewnego rodzaju votum nieufności rzuconym nowoczesnej kulturze. Tylko w pierwszej posiadamy oskarżenie psychologicznie i chłodno motywujące — w drugiej krzyk protestu, bólu, przerażenia.
Pierwsza mówi nam o tem, jak zmienia życie nowoczesne człowieka w maszynę: Fachowiec Berenta jest jedną z najwybitniejszych powieści polskich okresu zajmującego nas tutaj. Jest to głęboka krytyka w powieściowej formie naszego nowoczesnego mieszczańskiego okresu rozwoju społecznego. Wykazuje ona wszystkie kłamstwa epoki, jej krętactwa i podwójną buchalteryę moralną. Mówi się, że praca uszlachetnia: jest ona w obecnych warunkach hańbą, upośledzeniem i przekleństwem. Fachowiec mówi nam co dzieje się z tą podstawą kultury — pracą. Próchno ukazuje nam obraz kultury, oddartej od pracy. Praca się stała szpetotą, odraża i odpycha ona, upośledza. Tu dusza nie ma w co wniknąć. Cóż się z nią stanie? Praca jest jedyną podstawą, na której może rozwijać się i rozrastać życie duchowe. Praca jest jedynym sprawdzianem, źródłem wartości. Gdy chcesz poznać wartość danego dzieła, danej myśli, badaj, czem są one dla pracy, spójrz na nie jej oczyma. Gdy jednak nastąpi pomiędzy myślą i pracą rozdwojenie, tak zupełne, że praca stanie się morderczynią ducha, duch sam stanie się upiorem pozbawionym ciała. Na czem ma się oprzeć? Jeżeli zjawiska świata pozostają w jakimkolwiek związku z życiem duchowem ludzkości, to jedynie przez pośrednictwo siły, jaką reprezentuje wobec świata praca ludzka — jedyna siła fizyczna, rzeczywista, istotne znaczenie mająca w świecie, a posłuszna myśli. Gdy duch ludzki przestaje być ściśle związany z dłonią w pracy, staje się absolutnie bezdomny we wszechświecie. Przywykł nakazywać i ma po temu prawo, gdyż jest siłą poruszającą dłoń. Gdy jednak ta mu nie służy, nie służy mu nic. Świat staje się potwornem szyderstwem, traci wszelki sens i znaczenie. Duch staje się buntownikiem, obłąkanym przez rozpacz, pozbawianym wszelkiego oporu, przybłędą roszczącym sobie prawa do królewskiej wszechwładzy, a niczem ich uzasadnić, poprzeć nie będącym w stanie. Wymagania pracy, jej zadania, potrzeby, doświadczenia, są jedynem źródłem, z którego wypływają wszystkie normy, sprawdziany duchowe. Na związku z pracą opiera się wyłącznie różnica pomiędzy prawdą a błędem, dobrem a złem, świętością a obłąkaniem, bohaterstwem a zbrodnią. Gdy więc związek ten zniknie, wszystko staje się jednakowo niedorzecznem, przypadkowem. Wszystkie myśli i ich usystematyzowane całości stają się jednakowo zbłąkanemi, jednakowo pozbawionemi wszelkiej podstawy w świecie. Człowiek czuje się przerażająco samotnym. Nie łączy go z nikim i z niczem prawda, bo nie ma już on prawdy: są tylko mniemania, poglądy, urojenia, środki ucieczki i pociechy nieszczęśliwych znękanych ludzi. Pozostaje grunt dla pewnego rodzaju metafizyki rozpaczy. Budują się teorye świata, usiłujące zapewnić wartościom naszym, myślom naszym, które kochamy, cenimy, samemu wreszcie ja naszemu i jego krwawej męce jakieś bytowe znaczenie. W świecie realnym w świecie postępowej i rozwijającej się w związku z pracą kultury — znaczenie każdej myśli, każdego stanu duszy, uczucia, wzruszenia, cechy charakteru jest jasne: nadaje mu je praca. Praca, żywioł objektywnie istniejący, a jednocześnie wartościom naszego ja, wartościom przez ludzkość wypracowanym podległy, praca, środowisko rzeczywiste, jakie duch ludzkości sam dla siebie stwarza — praca nieustannie narastający świat ducha. Gdy tego związku niema, człowiek usiłuje wmówić w siebie, że świat sam, niezależnie od jego pracy istniejący pozostaje w związku z jego wartościami. Podczas jednak, gdy praca dawała zawsze realny probierz dla szacowania wartości duchowych i myślowych, teraz wszelki sprawdzian znika. Wartość duchowa dopomina się o uznanie, myśl przebudowuje świat tak, aby istotnie zachowywała ona w nim znaczenie. Ponieważ idzie tu o nieopartą na niczem prócz subjektywnego poczucia konstrukcyę myślową czysto dowolną, zapadają jeden po drugim te gmachy — przytułki i schroniska duchowej nędzy. Wreszcie myśl zrzeka się już konsekwentnego, systematycznego wznoszenia całkowitych gmachów, czyniących przynajmniej zadość wymaganiom formalnej logiki, a więc nie zawierających w sobie żadnej wewnętrznej sprzeczności. Dla każdej wartości pojedyńczej szczerej, a często tylko wmówionej tęsknoty przedsiębierze zaczątkową, rzuconą w samym zawiązku konstrukcyę: życie umysłowe staje współistnieniem takich embrionalnych niewyłupionych i nieopierzonych metafizycznych zachcianek raczej, niż konstrukcyi. Dowolność i chaotyczność organizują się, jeżeli się tak wyrazić można. Życie umysłowe ma za zadanie wtedy — zaspakajać wszystkie potrzeby, jakie zrodzić się mogą w danej jednostce, składa się z przypuszczeń, mających te potrzeby zabezpieczać. O sprawdzeniu realnego znaczenia przypuszczeń tych, ani też o zbadaniu, czy nie wyłączają one siebie wzajemnie, nie może tam być mowy. Gdy jednak indywidualność jest istotnie silna, gdy wymaga ona wprost żywiołowo całkowitości od swego duchowego życia, pod wszystkimi frazesami i wmówieniami nurtować będzie nieustannie podziemny ból, przetrawiać się i przepalać głód duszy, wytryskiwać będzie mroczny ogień rozpaczy i zwątpienia. Próchno Berenta jest właściwie ukazaniem poza tkanką kłamstw, wmówień, niedopatrzeń tych mrocznych płomieni. Huk ich podziemny słychać tu poza każdem słowem. Słowa padają tu przepalone i krwawe. I wartość ich nie w tem co właściwie wyrażają, lecz w tym straszliwym krzyku po przez zaciśnięte zęby, wyrywającym się mimowoli, jaki jest w nich. I tam gdzie są one już blade i bezkrwiste ze znużenia, gdzie przetrawił się i wypalił w nich ból, pozostawiając chłodną rezygnacyę — jak w teoryach i wywodach Hertensteina — czuje się najmniej szczerości. Autor nie rezygnuje. On sam sobie nie śmie tylko patrzeć w oczy. I on także pociesza się. Na chwilę pociesza się Hertensteinowskim buddyzmem, to znowu mott’em z Frycza Modrzewskiego wypisanem. Są to wszystko ucieczki człowieka, który zapomocą erudycyi usiłuje zapełnić własną filozoficzną pustkę duchową. Nie dość jest wiedzieć, że ktoś w jakąś prawdę wierzył, nie dość jest nawet odczuwać, że dobrzeby by było w nią wierzyć samemu. Erudycya często bywa dziś zewnętrzną maską tego chaotycznego powikłania embryonalnych, filozoficznych syntez, o jakiem pisałem. Berentowi zdaje się, usiłuje wmówić on w siebie, że ma jakiś własny punkt oparcia poza »próchnem«, czy ponad Próchnem. Jest to do dziś dnia słabość jego. Świadczą o niej artykuły w Chimerze, komentarze często z taką filisterską pedancką wyższością traktujące — wybuchy Nietzschego, świadczy o tem zmanierowanie przekładu Zarathustry. Ale jak nikłem jest to złudzenie Berenta, świadczy sam styl jego powieści. Berent nie mógł zdobyć się na opowiadanie — proszę nie przypuszczać że piszę to jako zarzut oparty na jakichś konwencyonalnych prawidłach co do formy i techniki powieściowej. Bynajmniej. Próchno opowiedziane nie byłoby już Próchnem. Ale w tem właśnie, że opowiadanie tu nie powstało, że akcyę właściwą trzeba było wyrzucić w »międzyrozdziały« widzę dowód, że dystans psychiczny pomiędzy autorem a treścią dzieła nie istnieje. Ważnem jest dalej zrozumieć, dlaczego Próchno nie stało się dramatem. Dramat to konflikt przeżyty i rozwiązany. Ale konflikt w Próchnie odtworzony nie został odtworzony duchowo przez Berenta. Dlatego Próchno to właściwie kolisko monologów, to transpozycya jednej i tej samej treści duchowej: rozpaczy na różne psychiczne tony.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Brzozowski.