Strona:Stanisław Brzozowski - Współczesna powieść polska.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się najmniej szczerości. Autor nie rezygnuje. On sam sobie nie śmie tylko patrzeć w oczy. I on także pociesza się. Na chwilę pociesza się Hertensteinowskim buddyzmem, to znowu mott’em z Frycza Modrzewskiego wypisanem. Są to wszystko ucieczki człowieka, który zapomocą erudycyi usiłuje zapełnić własną filoficzną pustkę duchową. Nie dość jest wiedzieć, że ktoś w jakąś prawdę wierzył, nie dość jest nawet odczuwać, że dobrzeby by było w nią wierzyć samemu. Erudycya często bywa dziś zewnętrzną maską tego chaotycznego powikłania embryonalnych, filozoficznych syntez, o jakiem pisałem. Berentowi zdaje się, usiłuje wmówić on w siebie, że ma jakiś własny punkt oparcia poza »próchnem«, czy ponad Próchnem. Jest to do dziś dnia słabość jego. Świadczą o niej artykuły w Chimerze, komentarze często z taką filisterską pedancką wyższością traktujące — wybuchy Nietschego, świadczy o tem zmanierowanie przekładu Zarathustry. Ale jak nikłem jest to złudzenie Berenta, świadczy sam styl jego powieści. Berent nie mógł zdobyć się na opowiadanie — proszę nie