Wrażenia więzienne/Pawiak/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Daniłowski
Tytuł Wrażenia więzienne
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1908
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


"P"
Podjechaliśmy do Bristolu od ulicy Dzielnej, gdzieśmy wysiedli — a karetka odwiozła panie do sąsiedniej Serbii.

Gdy stójkowy zadzwonił, w żelaznych wrotach odchyliła się klapa, i wyjrzała w baszłyku głowa „Szwajcara“, który wpuścił nas przez furtkę na podwórze. Wzdłuż gmachu spacerowała z karabinami na ramieniu warta, przy wejściu usłużni numerowi odebrali pakunki i umieścili nas w niewiększym od hotelowej windy zasieku, zamykanym sztachetą; przez nią mieliśmy sposobność oglądać, jak troskliwie przetrząsają nasze rzeczy, gniotą poduszkę, mną w palcach fałdy kołdry. Po manatkach zabrano się do nas.
Na pierwszy ogień poszli kryminalni, których obszczypywano jak gęsi, rozbierając prawie do naga; jednemu odwiązano bandaż z brzucha i skonfiskowano jako nazbyt długi.
Widząc, co mnie czeka, drżałem wewnętrznie, bo jeżeli odzienie nasze stanowi niejako drugą skórę, której obmacywanie boli do żywego, to tykanie ciała pali, jak piętnowanie.
Czułem się jak przed dotkliwie bolesną operacyą, a chcąc ją skrócić, gdy przyszła na mnie kolej zdjąłem futro, kurtkę oddając strażnikowi, by nie rewidował ubrania na mnie, wywróciłem pośpiesznie wszystkie kieszenie, składając na stoliku posiadane przedmioty.
Nie wiem, czy memu zachowaniu się, czy tytułowi politycznego mam przypisać względność dozorcy, który oszczędził mi ścisłej osobistej rewizji i pozwolił przejść do kancelaryi, gdzie odpowiedni urzędnik opisał nas według zwykłego obrządku.
Kryminalnych odprowadzono na górę, mnie wskazano „drugi oddział“ na parterze.
Wejście do korytarza oddziału zamykały ażurowe podwoje, za któremi widniał sterczący nieruchomo bagnet szyldwacha; gdym się zbliżył, kraty się uchyliły i przyjął mnie strażnik uzbrojony w rewolwer wielkiego kalibru.
Po obu stronach kurytarza czerniały gęsto w równych odstępach szeregi drzwi z wypisanemi kredą literami: P (polityczny), K (kryminalny). P. przeważało olbrzymio. Gdym wszedł, ktoś krzyknął z judasza: — kto przybywa?
Wymieniłem nazwisko.
— Literat?
Potwierdziłem.
— Ciszej — przestrzegł mnie po polsku i uprzejmie strażnik — ta jest wolna — zimna, ale innej niema — usprawiedliwiał się, otwierając drzwiczki.
Znalazłem się w wysokiej kiszce, nakrytej półokrągłem sklepieniem, wybielonej jednostajnie, nie wyłączając wysoko położonego okienka, które mróz zawlókł całkowicie.
Cela posiadała ze trzy kroki szerokości, ze sześć długości. Jedną ścianę zajmowała ligemata, stolik i ławeczka połączone ze sobą w jednolitą całość, na przeciwległej widniał przybity wieszak z trzema haczykami. Ligemata przeznaczona do spania przedstawiała płótno, przytwierdzone dwoma kółkami z jednej strony do ściany, z drugiej w ten sam sposób do czarnego małego stolika z blatem wpuszczonym w mur; podobna niżej umocowana deseczka stanowiła krzesło. Siadając potrąciłem małą blaszaną miskę, leżącą pod spodem i doznałem wrażenia, że budzę pierwszy dźwięk w panującej dokoła ciszy, która po ratuszowym rwetesie wydawała mi się niezwykle głęboką, niby otchłań smutku.
Zapaliłem ogarek, papierosa i, patrząc w sine zwoje dymu, pytałem, czy ten rozwiewny towarzysz będzie jedynym powiernikiem snutych tu marzeń?...
Płomień pełgał, od czego na białej ścianie wibrował wątły, drobny cień, jakoby dygotanie strzępów myśli pozostałych w celi po innych ludziach.
Drgające smużki zdawały się dobywać z tej właśnie szczeliny muru, gdzie był wprawiony stolik, który akurat wystarczał na oparcie łokci, podtrzymujących samotną głowę...
Świeca szybko topniała, czas było rozbierać się i iść na ligematę, która okazała się niezbyt wygodnym pomysłem: pod ciężarem ciała płótno spuszcza się nizko ku podłodze, skąd ciągnie zimno, leży się przytym w pałąkowatej pozycyi, jak w hamaku, a że jest wązka, przykrycie wciąż się zsuwa.
By nie marznąć w plecy podłożyłem na spód futro, owinąłem się szczelnie w kołdrę i drzemałem.
Ocucił mnie łoskot drzwi, wszedł szybko drab wysoki, rzucił światłem latarki na mnie, potym na okno i znikł momentalnie.
Był to ront, tak zwana powierka, która się odbywa co wieczór około dziesiątej, w asystencyi wyższej władzy, by sprawdzić czy który z więźniów się nie ulotnił i czy kraty całe.
Gdy minął, w korytarzu znów zaległa martwa cisza, a cela wypełniła się ciemnością nieruchomą jak wystygła lawa.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Daniłowski.