Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVIII.

Gdy wojsko rosyjskie cofało się dalej po za Moskwę, przez całych dwadzieścia cztery godzin, niektórzy żołnierze, znęceni łatwą sposobnością do obłowienia się i nabycia tanim kosztem rzeczy drogocennych, wykradali się cichaczem z szeregów, dążąc do Gostinnoi-Dwora, gdzie były magazyny pierwszorzędne. Wyślizgali się tam z próżnemi rękoma, a wychodzili obładowani kradzieżą. Nie słyszało się tam zwykłego, uprzejmego nawoływania i zapraszania przekupniów do magazynu, wychwalających swoje towary. Kilku kupców, którzy dotąd w mieście pozostali, włóczyli się bez celu zahukani i ogłupiali. To zamykali, to otwierali magazyny, wybierając z nich towary na chybił trafił i powierzając takowe swoim posługaczom, którzy mieli je przenosić w miejsce bezpieczniejsze. Na placu przed Gostinnoj-Dworem dobosze bili w tarabany, nawołując maroderów nazad do szeregu. Odgłos bębnów nie wywierał zwykłego wrażenia na żołnierzów rozkiełznanych, nie przywoływał do zwykłej karności i porządku. Przeciwnie, uciekali czemprędzej, kryjąc się przed doboszami. Pomiędzy tłumem snuli się ludzie w szarych kaftanach aresztanckich i z głowami ogolonemi. Dwóch oficerów, jeden przepasany szarfą, na lichej szkapie bułanej, drugi pieszo, w płaszczu i z pałaszem w górę podniesionym, rozmawiali w rogu Ilinki. Złączył się z nimi i trzeci, również siedzący na koniu.
— Jenerał nakazał, żeby spędzić bądź co bądź tę hołotę!... Uciekła prawie połowa żołnierzowi...
— Dokąd?! — krzyknął gromko na trzech piechurów, którzy podniósłszy poły od długiego munduru, starali się przemknąć niepostrzeżenie przed sam nos oficerów, aby wrócić z łupem do szeregów.
— Kto co poradzi z tem bydłem? — drugi wzruszył niecierpliwie ramionami. — Trzeba na noc podwoić warty, aby i reszta nie uciekła.
— Któż zaręczy, czy i warty nie ulotnią się w ślad za innymi? — mruknął trzeci. — Najgorzej, że nie można przez most pospieszyć... Zawalony ludźmi i wozami.
— Trzeba koniecznie przyspieszyć rajteradę! — wykrzyknął najstarszy z trzech oficerów.
Oficer szarfą przepasany zeskoczył z konia, zawołał dobosza i stanął z nim pod arkadami. Kilku żołnierzów biegło galopem z resztą tłumu. Kupiec tłusty, z tęgim brzuszkiem, z twarzą pyzatą i czerwoną jak piwonja, z wyrazem chytrym i pełnym chciwości, zbliżył się do oficera wymachując gwałtownie rękami.
— Niech wasza miłość — przemówił obleśnie — raczy się nami łaskawie zaopiekować. Czemś, jakąś drobnostką służyć chcemy najchętniej... Dla waszej miłości naprzykład: znajdzie się i piękne, cienkie sukno i jeszcze co więcej... I my to czujemy, że... Ale to co z nami dokazują, jest prostym rabunkiem! Gdyby strzegł nas patrol jakikolwiek, gdyby nam zostawiono czas przynajmniej do pozamykania magazynów!
Kilku innych kupców zgromadziło się w koło oficera:
— Czy warto narzekać i lamentować nad taką błachostką? — odezwał się jeden z nowoprzybyłych tonem powagi uroczystej. — Czyż będzie opłakiwał stratę włosów ten, komu mają głowę uciąć? Wolno im brać, co się tylko podoba! — dodał zwracając się ku oficerowi z giestem energicznym.
— Dobrze tobie mówić o tem Iwanie Sydorowiczu — mruknął pierwszy z wyrzutem. — Proszę tędy, za mną waszą miłość! błagam usilnie!
— Wiem co mówię — odrzucił ów starzec poważny. — Czyż i ja nie mam aż trzech magazynów, a w nich towarów za kilka kroci rubli? Jakże atoli potrafimy uratować cokolwiek, skoro wojsko Moskwę opuszcza?... Wola Boża silniejsza od naszych słabych rozumów... Spełni się, co się spełnić musi!
— Proszę za mną! proszę za mną! — namawiał oficera pierwszy kupiec. Ten jednak machnął ręką, jakby go to nic nie obchodziło i nie ruszył się z miejsca.
Z magazynu otwartego na oścież, słychać było głośne przekleństwa i łoskot jakiejś bójki. Oficer gotował się właśnie wejść tam i zobaczyć co się dzieje, gdy wyrzucono gwałtownie ze środka, człowieka w szarym kaftanie z głową ogoloną. Człowiek ów, skoczył jak kot na równe nogi rzutem elastycznym i przemknąwszy się lotem błyskawicy pomiędzy kupcem a oficerem, zgubił się i przepadł w tłumie natychmiast. Oficer natomiast wpadł do magazynu, płazując pałaszem na prawo i lewo żołnierzów rabujących. W tej samej chwili odezwały się krzyki i jęki rozpaczliwe na moście rzeki Moskwy.
— Co to jest? Co się tam stało? — oficerowie porzucili maroderów, spiesząc w stronę mostu.
Gdy tam stanęli, zobaczyli dwa działa zwrócone ku miastu wylotami. Tłum uciekając w popłochu, powywracał wozy, spychał jednych do wody, innych w tył odtrącał. Wszyscy lecieli naprzód jak opętani. Żołnierze trzymali się za boki od śmiechu, patrząc na wóz wypakowany pod same niebiosa, gratami rozmaitemi, a na samym czubku kobietę, dyndającą w powietrzu nogami, uczepioną rozpaczliwie kołyski uwiązanej na wierzchu i wrzeszczącej w niebogłosy. Cztery psy, na jednej smyczy, biegło za tym samym wozem, z wywalonymi jęzorami. O ile mógł się dowiedzieć od towarzyszów oficer nadbiegający, oto co wywołało popłoch ogólny. Jenerał Jermołow, dowiedziawszy się, że żołnierze rozsypują się po mieście w chęci rabunku, tłumy zaś uciekających z Moskwy mieszkańców, zawalili sobą most, nie dopuszczając do niego żołnierzów, kazał zwrócić ku nim dwa działa na postrach, aby tłum myślał, że zaczną go po prostu kartaczować. Oszalały z trwogi piekielnej, tłum zaczął przeskakiwać i wdzierać się na wozy i tak rycząc nieludzkiemi głosami, popychając i strącając jedni drugich, oczyścili most, przez który teraz wojsko cofało się dalej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.