Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

W Moskwie było pusto. Gdzie niegdzie wprawdzie wrzało trochę życia, miasto jednak wyglądało ponuro, niby ul z rojem pszczół, który postradał swoją królowę. Z dala ul może złudzić oko niedoświadczone, z bliska jednak pomyłka jest niemożliwą. Nie tak się dzieje w pełnem ulu. Niema tam już ani woni upajającej słodkiego miodu, ani zwykłego życia ruchliwego. Uderzenie pasiecznika o ściany ula, nie wywołuje hałasu ogólnego pilnych robotnic, które zaczynają brzęczeć gromadnie, grożąc żądłami ostremi napastnikowi. Ten brzęk, to zwiastun sił żywotnych. Tymczasem tu, w takim ulu przez rój opuszczonym, słyszy się tylko jakieś głosy słabiutkie, jakiś szmer zaledwie dosłyszany. Przez otwór nie czuje się zapachu wosku i miodu zbieranego na kwiatów kielichach razem z ich wonią, nie widzi się bogactw nagromadzonych przez skrzętne robotnice. Niema czujnej straży, gotowej każdej chwili ostrzedz o grożącem niebezpieczeństwie, brzęczeniem i ukąszeniem jadowitem śmiałka, z narażeniem życia własnego, byle tem wybawić od śmierci resztę gromady. Nie ma w ulu owej pracy cichej i prawidłowej, tylko jakiś nieład, zamieszanie, szmer ciągły, niespokojny i jakby płynący z trwogi wielkiej! Nie wychodzą z ula pszczółki lekkie, aby dążyć na pola i łąki po zdobycz i wracać po robocie do ula, z swoim słodkim ciężarem. Zakradają się li do jego wnętrza szerszenie rabusie i wylatują z tamtąd obładowane miodem kradzionym. Zamiast łańcucha z pszczół utworzonego, za pomocą łapek, łączących się jedna z drugą i dźwigających na sobie wosk potrzebny do budowania misternych komórek w plastrach, pasiecznik dostrzega tylko na spodzie ula pszczoły zdrętwiałe, przez pół nieżywe, wlokące się bez celu, nie wiedząc po co i na co, po wązkich ściankach ula. Zamiast równej, gładkiej powierzchni, starannie umiecionej ich delikatnemi, wachlarzowatemi skrzydełkami, tu i owdzie sterczą wosku kawałki niekształtne, leżą pszczoły ginące, które już tylko słabo łapeczkami poruszają, lub trupy pozbawione nawet ostatniej posługi i niepochowane wcale. I część wierzchnia ula przedstawia ten sam obraz spustoszenia. Komórki, zbudowane z takim artyzmem, straciły swój pierwotny urok dziewiczy. Wszystko stoi pustką, zniszczone, skalane! Złodziejskie szerszenie błądzą ostrożnie, z pewnem niedowierzaniem, po ulu opuszczonym, a smutne tegoż dawne mieszkanki, wychudłe, rozlazłe, przed czasem zestarzałe, wloką się leniwo z kąta do kąta, bez sił i bez celu, mając w sobie zaledwie życia iskierkę. Tymczasem goście nie proszeni napadają ul bezbronny. Zanieczyszczają go i rabują bezkarnie, muchy, trutnie i motyle rozmaite. Czasem w jakimś kąciku spostrzega się kilka pracownic, wiernych dawnemu przyzwyczajeniu. Te zabierają się do oczyszczenia komórek z pszczół pobitych. Obok nich dwa inne owady kłócą się leniuchując, zamiast dopomódz tamtym w pracy. Tu znowu, te, które przy życiu pozostały, mordują bez litości pszczołę konającą. Tam podlatuje pszczółka, wyschnięta i lekka jak puch, aby za chwilę upaść martwą na stos trupów w jeden kąt poskładanych... Zamiast owych łańcuchów, zajętych skrzętnie wspólną pracą i czatujących na tajemnicze wykłucie się płodu, widzi się jedynie bądź pracownice bezsilne, latające samotnie, lub biedne pszczółki martwe, które zdają się jeszcze strzedz swojego sanktorjum zbezczeszczonego i pogwałconego. Jest to państwo, w którem panuje wszechwładnie śmierć i rozkład!... Ta odrobina, wegetująca dotąd, włóczy się po ulu, próbuje podlecieć, siada na rękę pasiecznikowi, nie mając już nawet na tyle siły, aby ukłuć go żądłem konając. Wtedy pasiecznik robi krzyż na ulu, zamyka go, a później rozbija, wyjmując z niego co się jeszcze da uratować.
Taki widok przedstawiała Moskwa w owym dniu nieszczęsnym. Ci, którzy w niej pozostali, ruszali się na oko i żyli na pozór, jak zwyczajnie, niby nic nie zmieniając w codziennych zajęciach. Wyglądali tylko dziwnie niespokojni i znużeni. Napoleon przechadzał się tam i nazad wzdłuż rogatki, czekając na deputacją bojarów. Uważał on ten czczy ceremonjał, za coś nieodzownego! Gdy mu w końcu zapowiedziano, z wszelkiemi możliwemi ogródkami, że Moskwa zupełnie wyludniona, spiorunował wzrokiem gniewnym zuchwalca, który śmiał wystąpić w obec niego z czemś podobnem i przechadzał się dalej w ponurem milczeniu.
— Kareta! — krzyknął nareszcie. Wsiadł do powozu zamkniętego z jednym tylko adjutantem, wjeżdżając do miasta opustoszałego. Czyż mógł przewidzieć coś tak nieprawdopodobnego? Nie dotarłszy do centrum, wysiadł na końcu przedmieścia Drogomiłowskiego, przed jakąś oberżą drugorzędną. Strzał, mający sprawić wrażenie kolosalne i olśniewające... spalił na panewce!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.