Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

urok, przedłużając się w nieskończoność. Skinął ręką i wypalono z działa. Był to sygnał z góry umówiony. Zaczęły natychmiast oddziały francuskie napływać do miasta przez wszystkie rogatki, krokiem podwójnym, jak do szturmu. Wyprzedzali jedni drugich w tej istnej gonitwie, podnosząc kłęby kurzu na ulicach; przyczem napełniali powietrze ogłuszającemi okrzykami i wiwatami na cześć cesarza. Oszołomiony, upojony i pociągnięty zapałem swoich żołnierzów, Napoleon towarzyszył im konno aż do rogatki Dorogomiłowskiej. Tu wstrzymał się, zsiadł z konia, i poszedł dalej pieszo wyglądając dotąd deputacji, która jak na złość nie pokazywała się wcale.





XXXVII.

W Moskwie było pusto. Gdzie niegdzie wprawdzie wrzało trochę życia, miasto jadnak wyglądało ponuro, niby ul z rojem pszczół, który postradał swoją królowę. Z dala ul może złudzić oko niedoświadczone, z bliska jednak pomyłka jest niemożliwą. Nie tak się dzieje w pełnem ulu. Niema tam już ani woni upajającej słodkiego miodu, ani zwykłego życia ruchliwego. Uderzenie pasiecznika o ściany ula, nie wywołuje hałasu ogólnego pilnych robotnic, które zaczynają brzęczeć gromadnie, grożąc żądłami ostremi napastnikowi. Ten brzęk, to zwiastun sił żywotnych Tymczasem tu, w takim ulu