Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

W śródmieściu nawet, na ulicach było pusto jak wymiótł. Bramy w pałacach i magazyny pozamykano. W niektórych szynkach tylko, tu i owdzie słychać było wrzaski pijaków, lub jakiś krzyk trwogi. Nie tętniły po bruku głuchym łoskotem końskie kopyta, nie toczyły się pańskie powozy. Ciszę ponurą przerywały jedynie kroki nielicznych przechodniów, włóczących się bez celu z ulicy na ulicę. Powerskaja była tak samo bezludną, jak i reszta ulic. W obszernym dziedzińcu pałacu Rostowów, leżały gdzieniegdzie pęki słomy, kawałki sznurów i deski połupane. I tu było cicho i pusto. Mieszkańcy opuścili swoją siedzibę, wraz z całem prawie wspaniałem urządzeniem. W salonie tylko ktoś brzdąkał na fortepianie. Był to mały Michałko, wnuk Wasyliczyna, który zakradłszy się cichaczem do opustoszałego salonu, bębnił z całych sił, obiema rękami po klawiszach, ciesząc się po dziecinnemu, dźwiękami fałszywemi, które z nich wydobywał. Jeden z dworskich, zostawiony do pomocy Wasyliczynowi, wziąwszy się junacko pod boki, patrzał w wielkie stojące zwierciadło (nazywanem trumeau w owej epoce) i uśmiechał się błogo do swojej własnej facjaty.
— Jak ja gram wujciu Iwanie, co? — zawołał malec rozpromieniony, do brata swojej matki, który zachwycał się dalej swoim konterfektem, odbitem wiernie w źwierciadle.
— Widzicie ich, tych obrzydłych leniuchów! — wpadła na nich z góry, wchodząc z nienacka na palcach Mawra Kuźminicha. — A tom was wyłapała próżniaki! Jak śmiesz smarkaczu, nicponiu jeden, rozbijać twojemi łapskami fortepian panny hrabianki?!... Ty zaś niedźwiedziu zamiast zęby szczerzeć sam do siebie... prześliczna lala, nie ma co mówić... możebyś raczył w czem pomódz mnie i Wasyliczynowi, którzy już z nóg lecimy z utrudzenia.
Sługus przestał uśmiechać się sam do siebie, wyjął ręce z za pasa i poszedł gdzie mu kazano z głową spuszczoną pokornie.
— Niech się babcia tak nie szurzy! — zaśmiał się chłopak, pewny widocznie i z tej strony pobłażliwości. — Chciałem tylko spróbować...
— Ani mi się waż lamparcie! — pogroziła mu ostro staruszka — pójdź teraz i nastaw samowar dla twego dziadka, rozumiesz? — Sama zaś zaczęła ścierać kurze z mebli pozostałych, fortepjan na klucz zamknęła i schowała go do kieszeni, westchnęła ciężko i wyszła z salonu, zamknąwszy go również na klucz. Zszedłszy na dół, zaczęła się namyślać, co ma robić dalej? Czy pójść do Wasyliczyna na czaj i odpoczynek, czy kończyć sprzątanie w garderobie? Nagle odezwały się czyjeś kroki przyspieszone wśród pustej ulicy i czyjaś pięść zakołatała z całej siły do małej furtki, z boku pałacu.
— Kto tam? Czego chcecie? — wykrzyknęła staruszka.
— Potrzebuję koniecznie widzieć się z hrabią Stefanem Andrejewiczem Rostowem.
— Jak się nazywacie?
— Jestem hrabiego siostrzanem... proszę mnie puścić... mam do wuja interes bardzo pilny... — odpowiedział znowu głos młody i o dźwięku nader sympatycznym.
Staruszka otworzyła drzwiczki. Stanął przed nią młodziutki dziewiętnastoletni oficerek, przypominający rzeczywiście rysami twarzy starego hrabiego.
— Hrabstwo odjechali wczoraj na wieś, z całym dworem — zapowiedziała klucznica, witając młodzika najserdeczniej.
— Jaka fatalność... Powinien byłem zgłosić się wczoraj — westchnął ciężko oficerek.
Poczciwa Mawra przypatrywała się tymczasem chudej, wygłodzonej twarzyczce, z rysami tak jej znanemi i sympatecznemi. Zbadała również, że wszystko na młodym chłopcu okropnie sponiewierane, z butów zaś po prostu palce wyłażą.
— Na co wam drogi mój paniczu tak było pilno zobaczyć wujaszka? — spytała serdecznie.
— Oh! już na to za późno — machnął ręką zrezygnowany i zwrócił się ku drzwiczkom, chcąc odejść. Wstrzymał się jednak, niepewny, co dalej czynić?
— Bo to widzicie „matuszka“, wujaszek był zawsze bardzo dobry dla mnie... dopomagał czem mógł... a teraz... — uśmiechnął się smutno — oto jak wyglądam! Wszystko drze się na mnie, buty lecą z nóg po prostu... a kupić nie mam za co... Chciałem więc błagać wuja...
Staruszka nie pozwoliła mu dokończyć.
— Zaczekajcie minutkę paniczu! — zawołała pędząc co tchu na drugą stronę dziedzińca, do swego pokoiku w oficynie.
Poruczniczek tymczasem przypatrywał się w smętnym nastroju, swoim butom podartym.
— Co za szkoda, żem nie zastał wujaszka! Jakaś serdeczna starowina! Gdzież ona poszła? Zaczekam na nią. Musi mi bowiem wskazać, jakiemi ulicami dostanę się najłatwiej do rogatki Rogojskaja, gdzie już musi znajdować się mój pułk...
Pojawiła się nareszcie Mawra trochę zmięszana, ale nie mniej z miną rezolutną. Trzymała w ręce zaciśniętej, stary jak ona sama, woreczek skórzanny. Rozwiązała go i wyjęła kilka sztuk złota, razem sto rubli.
— Zbierałam to na śmierć... Ale moi państwo kochani, pochowają i tak porządnie, starą, wierną im sługę... Nie mam zresztą nikogo... Weźcie to paniczu... mój serdeczny hołubczyku!... weźcie... i niech was Bóg prowadzi, i Jego Matuszka najświętsza!...
Zatrzymała się, młody zaś oficerek, zdziwiony ale i niemniej uradowany, rzucił się na szyję staruszce, przyjął z wdzięcznością niewymowną, i pobiegł w wskazanym mu kierunku. — Bóg z tobą, dziecko moje! — Mawra odprowadzała go wzrokiem łzawym, póki jej nie zniknął z oczu na drogi zakręcie. Błogosławiła mu i żegnała, jakby naprawdę był jej wnukiem, tak ją wzruszył i schwycił za serce ten biedny chłopak, obdarty i sponiewierany w trudach obozowych. A jednak widziała go raz pierwszy w życiu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.