Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/205

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dym chłopcu okropnie sponiewierane, z butów zaś po prostu palce wyłażą.
— Na co wam drogi mój paniczu tak było pilno zobaczyć wujaszka? — spytała serdecznie.
— Oh! już na to za późno — machnął ręką zrezygnowany i zwrócił się ku drzwiczkom, chcąc odejść. Wstrzymał się jednak, niepewny, co dalej czynić?
— Bo to widzicie „matuszka“, wujaszek był zawsze bardzo dobry dla mnie... dopomagał czem mógł... a teraz... — uśmiechnął się smutno — oto jak wyglądam! Wszystko drze się na mnie, buty lecą z nóg po prostu... a kupić nie mam za co... Chciałem więc błagać wuja...
Staruszka nie pozwoliła mu dokończyć.
— Zaczekajcie minutkę paniczu! — zawołała pędząc co tchu na drugą stronę dziedzińca, do swego pokoiku w oficynie.
Poruczniczek tymczasem przypatrywał się w smętnym nastroju, swoim butom podartym.
— Co za szkoda, żem nie zastał wujaszka! Jakaś serdeczna starowina! Gdzież ona poszła? Zaczekam na nią. Musi mi bowiem wskazać, jakiemi ulicami dostanę się najłatwiej do rogatki Rogojskaja, gdzie już musi znajdować się mój pułk...
Pojawiła się nareszcie Mawra trochę zmięszana, ale nie mniej z miną rezolutną. Trzymała w ręce zaciśniętej, stary jak ona sama, woreczek skórzanny. Rozwiązała go i wyjęła kilka sztuk złota, razem sto rubli.
— Zbierałam to na śmierć... Ale moi państwo kochani, pochowają i tak porządnie, starą, wierną im sługę... Nie mam zresztą nikogo... Weźcie to paniczu... mój ser-