Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

Piotr zniknąwszy z swego pałacu, mieszkał tam, gdzie przebywał niegdyś nieboszczyk Bazdejew. Oto co zaszło z nim tymczasem.
Gdy obudził się nazajutrz z rana, nie był w stanie pojąć dokładnie gdzie się znajduje i co się z nim dzieje? Wszystko zmięszało się w jego mózgu w chaos nierozplątany. Wpadł znowu w stan rozpaczliwy, osądziwszy, że nie ma po co żyć i zawadza tylko na ziemi niepotrzebnie. Marszałek zapowiedział mu powtórnie, że w salonie czeka na niego kilka osób, szczególniej ów Francuz przysłany z listem przez jego żonę, domaga się gwałtem widzieć go bodaj na chwilę. Dodał również, że jest posłaniec od pani Bazdejew, która musi odjechać na wieś a pragnie oddać mu ważne papiery po swoim mężu.
— Ah, to dobrze! Zaraz... natychmiast — ocknął się Piotr nareszcie i przestał krążyć niespokojnie po pokoju jak zwierz dziki w klatce. Porwał za kapelusz, narzucił płaszcz na ramiona i jak wiemy wymknął się z pałacu niepostrzeżenie.
Po krótkim namyśle, znalazłszy się na ulicy, zdało mu się sprawą najpilniejszą, uczynić zadość proźbie pani Bazdejew. Przywołał po drodze pierwszego lepszego „izwoszczyka“, i dał mu adres mieszkania nad „Stawami Patryarchy“. Rozglądał się w koło po ulicach, patrząc na cały tłum odjeżdżających. Cieszył się po dziecinnemu niby, student spieszący na wakacje, że udało mu się tak sprytnie umknąć z własnego pałacu. Wdał się w rozmowę z „izwoszczykiem“. Ten mu opowiedział o rozdawaniu broni motłochowi ulicznemu i że nazajutrz ma się odbyć walna bitwa na Trój-Górze. Zaledwie zdołał odszukać Bazdejewa domek niepokaźny. Otworzył mu drzwi stary sługa Gerassim, znany Piotrowi od dawna.
— Zastałem kogo? — spytał Piotr.
— Pani zmuszona okolicznościami, schroniła się z dziećmi na wieś, koło Torjoku.
— Wprowadź mnie mimo tego do pokoju nieboszczyka. Muszę uporządkować po nim papiery.
— Proszę... bardzo proszę!... Został się tylko brat pana mego... niech Bóg będzie miłościw jego duszy!... Jaśnie Pan wie... że on tak niby... niespełna rozumu...
Słyszał coś o tym bracie Piotr od Bazdejewa. Zidjociał z pijaństwa po prostu; pił bowiem jak szewc!
— Dobrze, dobrze... idźmy! — Piotr skinął ręką. Skoro próg domu przestąpił, spotkał się oko w oko z starcem zgrzybiałym, z głową łysą jak kolano, w brudnym obszarpanym szlafroku. Nogi bose wsadził w stare dziurawe kalosze, i tak je wlókł mozolnie jednę za drugą. Nos świecący z daleka barwą rubinową, zdradzał jego nałóg nieszczęsny.
Na widok Piotra, zamruczał coś gniewnie pod nosem i znikł w ciemnym korytarzu.
— Był to niegdyś rozum potężny — Gerassim potrząsł smętnie głową — teraz jednak... Niech jaśnie pan wejdzie do gabinetu.
Piotr poszedł wskazanym kierunku.
— Coś nie coś popieczętowano z urzędu... szafka na szczęście stoi otworem. Moja barynia kazała ją wskazać jaśnie panu.
Piotr znalazł się znowu po bardzo długim czasie w owym gabinecie, gdzie tyle rozmów prowadził z Dobrodziejem (jak nazywał Bazdejewa) i skąd wychodził nieraz zaniepokojony i wzruszony do głębi. Wydobył z szafki plik papierów i cały w nich utonął, zapominając o reszcie świata.
Przeszły tak ze dwie godziny. Wszedł w końcu stary sługa z zapytaniem, czy nie trzeba odprawić czekającego dotąd przed bramą izwoszczyka?
— Ah! zapewne... — Piotr ocknął się nagle z głębokiej zadumy. — Wiesz co stary? — pociągnął go ku sobie, za srebrny guzik od surduta, z wzrokiem rozpromienionym i wilgotnym. — Jutro lud ma stoczyć walną bitwę z Francuzami... Tylkoż mnie nie zdradź, i zrób co ci każę!
— I owszem! — bąknął Gerassim. — Czy mam przynieść teraz coś do przekąszenia?
— Eh! — Piotr machnął ręką niecierpliwie — mnie potrzeba czego innego... całego chłopskiego ubrania i dobrego pistoletu.
— Dobrze! — odpowiedział krótko Gerassim, zastanowiwszy się nad tem przez chwilę.
Piotr nie opuszczał wcale gabinetu Dobrodzieja. To czytał i układał ważne dokumenta przez niego pozostawione, to przechadzał się tam i nazad, mrucząc coś z cicha sam do siebie. W końcu rzucił się na łóżko, które mu Gerassim przygotował. Starzec w swojem długiem życiu napatrzył się nie na jedno dziwactwo, i widział rzeczy nadzwyczajne. Nie dziwił się zatem i Piotra postępowaniu, zadowolony, że ma komuś służyć, i nie jest sam na sam w domu z warjatem. Idjota stawał jeszcze dwa razy na progu Piotra pokoju, pomrukując gniewnie niby niedźwiedź ruszony z legowiska, i wlepiając w Piotra wzrok błędny. Skoro ten się jednak zwracał ku niemu, otulał się szczelnie połami podartego szlafroka ruchem patetycznym, i znikał natychmiast w ciemnym korytarzu.
Nazajutrz spotkali właśnie Piotra Rostowy, gdy już przebrany za chłopa, szedł razem z Gerassimem kupować pistolet.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.