Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXV.

Piotr zniknąwszy z swego pałacu, mieszkał tam, gdzie przebywał niegdyś nieboszczyk Bazdejew. Oto co zaszło z nim tymczasem.
Gdy obudził się nazajutrz z rana, nie był w stanie pojąć dokładnie gdzie się znajduje i co się z nim dzieje? Wszystko zmięszało się w jego mózgu w chaos nierozplątany. Wpadł znowu w stan rozpaczliwy, osądziwszy, że nie ma po co żyć i zawadza tylko na ziemi niepotrzebnie. Marszałek zapowiedział mu powtórnie, że w salonie czeka na niego kilka osób, szczególniej ów Francuz przysłany z listem przez jego żonę, domaga się gwałtem widzieć go bodaj na chwilę. Dodał również, że jest posłaniec od pani Bazdejew, która musi odjechać na wieś a pragnie oddać mu ważne papiery po swoim mężu.
— Ah, to dobrze! Zaraz... natychmiast — ocknął się Piotr nareszcie i przestał krążyć niespokojnie po pokoju jak zwierz dziki w klatce. Porwał za kapelusz, narzucił płaszcz na ramiona i jak wiemy wymknął się z pałacu niepostrzeżenie.
Po krótkim namyśle, znalazłszy się na ulicy, zdało mu się sprawą najpilniejszą, uczynić zadość proźbie pani Bazdejew. Przywołał po drodze pierwszego lepszego „izwoszczyka“, i dał mu adres mieszkania nad „Stawami Patryarchy“. Rozglądał się w koło po ulicach, patrząc na cały tłum odjeżdżających. Cieszył się po dziecinnemu niby, student spieszący na wakacje, że udało mu się tak sprytnie umknąć z własnego pałacu. Wdał się w rozmowę z „izwoczszykiem“. Ten mu opowiedział