Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XLI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLI.

Roztopczyn widział się z Kutuzowem pierwszego września, i powrócił po rozmowie z nim dotknięty do żywego. Ponieważ nie zaproszono go wcale do rady wojennej, jego wniosek, żeby bronić Moskwy bądź co bądź, przeszedł niepostrzeżenie. Nikt się nawet nad nim nie zastanowił. Zdziwił się niesłychanie, słysząc w obozie zdanie ogólne o spokoju apatycznym, który miał w Moskwie panować. Byli tacy, którym patrjotyzm ludu w tem mieście, wydawał się kwestją podrzędną i bez wartości. Po wieczerzy położył się Roztopczyn nie rozbierając się wcale na otomanie. Obudzono go jednak po północy, wręczając depeszę Kutuzowa wysłaną umyślnym kurjerem z obozu. Donosił mu w tejże, że armja rosyjska cofa się po za Moskwę, bitym gościńcem ku Riazanowi. Prosił go o wysłanie policji, aby ułatwić wojsku przejście przez miasto. Ta wiadomość nie była żadną niespodzianką dla Roztopczyna. Przeczuwał coś podobnego zaraz po bitwie pod Borodynem. Wszyscy jenerałowie, którzy z tamtąd wracali, powtarzali zgodnym chórem, że nie są w stanie stoczyć drugiej bitwy. Wtedy to, na tajny rozkaz gubernatora, zabrano z miasta skarb carski i srebro koronne. Ów rozkaz przysłany mu na świstku przez Kutuzowa, który odebrał w pierwszym śnie, rozdrażnił do reszty Roztopczyna. Czuł się tem lekceważeniem srodze obrażonym.
Później gdy raczył tłumaczyć się w swoich pamiętnikach, hrabia Roztopczyn wspomina w kilku miejscach, że jego celem jedynym, było utrzymanie porządku i spokoju w Moskwie, i wyprowadzenie z niej jak największej ilości mieszkańców. Jeżeli tego pragnął i do tego dążył, jego postępowanie byłoby wolne od wszelkiego zarzutu. Dla czegóż atoli nie ratowano jednocześnie innych bogactw w mieście nagromadzonych? Broni z arsenału, amunicji, zboża? Dla czego oszukiwano do ostatniej chwili mieszkańców, doprowadzając ich do ruiny i do nędzy najstraszliwszej? Dla czego zapewniano lud, że Moskwę nie wydadzą nieprzyjacielowi?
„Aby spokój nie był zakłócony“ odpowiada na to pytanie Roztopczyn w swoich pamiętnikach. Po coż w takim razie wywożą stosy szpargałów niepotrzebnych, balon Leppich’a i tym podobnie?...
„Aby nic się w mieście nie zostało“ — hrabia pisze dalej. W jego własnem mniemaniu, każdy z jego czynów jest dostatecznie usprawiedliwiony.
Okrucieństwa popełniane we Francji przez „Teroryzm“, miały pozornie tak samo na celu tylko ludu uspokojenie. Na czem więc opierał Roztopczyn przypuszczenie i trwogę, żeby w Moskwie nie wybuchła rewolucja, skoro mieszkańcy wynosili się tłumnie z miasta, a wojska cofały się po za miasto? Ani w Moskwie, ani na żadnym punkcie w całem państwie rosyjskiem, nie wydarzyło się wtedy nic takiego, coby na bunt zakrawało.
W dniach pierwszym i drugim września, zostało w Moskwie zaledwie dziesięć tysięcy motłochu najgorszego. A prócz jednej chwili nieszczęsnej, kiedy tłum zebrany na dziedzińcu przed pałacem pana gubernatora, dopuścił się nadużycia, podżegany i namówiony do tego czynu zbrodniczego przez samego Roztopczyna, nigdzie zresztą nie popełnił lud w Moskwie żadnego karygodnego okrucieństwa. Nie było zatem powodu obawiać się krwawej rewolucji, choćby nawet był rząd ogłosił mieszkańcom zaraz po bitwie pod Borodynem, że armja zmniejszona o połowę, nie jest w stanie bronić Moskwy. Po co było grać tę całą komedję, rozdawać broń z arsenału, i przedsiębrać właśnie wszelkie środki, zdolne lud podburzyć?
Roztopczyn był sangwinik, i niesłychanie gwałtowny. Żył i obracał się zawsze w sferach najwyższych. Nie znał zatem wcale ludu, pomimo swego niezaprzeczonego patrjotyzmu, a zdawało mu się, że cały ten tłum, gotów pójść ślepo za jego skinieniem. Lubował się w roli głównego motora, który dłonią żelazną kieruje dowolnie sercami ludu moskiewskiego. Wyobrażał sobie, że nie tylko rządzi despotycznie sprawami materjalnemi mieszkańców w Moskwie, ala wywiera również wpływ wszechwładny na ich moralne usposobienie, za pomocą owych rozporządzeń drukowanych, a redagowanych w stylu najpospolitszym, po prostu... karczemnym! Tymczasem lud nie lubi czegoś podobnego, u tych, których uważa za wyższych od siebie, i od których ma prawo wymagać, żeby mu we wszystkiem świecili przykładem, nie zniżając się chroń Boże! do jego poziomu. Podobała się była ta rola Roztopczynowi, był się w nią wcielił niejako; to też konieczność wyrzeczenia się tejże, nie spełniwszy jakiegoś czynu wielkiego i bohaterskiego, zaskoczyła go zupełnie niespodziewanie. Czuł, że mu się grunt z pod stóp usuwa, i nie wiedział na razie, co dalej przedsiębrać? Mimo, że to przeczuwał od dawna, nie chciał przypuścić tej możliwości do ostatniej chwili, żeby Moskwę oddano nieprzyjacielowi bez wystrzału. Nie robił też żadnych przygotowań na ten przypadek. Było to rzeczywiście przeciw jego woli, żeby mieszkańcy opuszczali Moskwę. Tylko z największą trudnością udało się go przekonać, że pozwolił wywieźć z miasta archiwum i akta sądowe.
Całą energję i działalność wytężał on w tym jednym kierunku, aby natchnąć lud w Moskwie najwyższą nienawiścią ku Francuzom, a zaufaniem bez granic w jego osobisty patrjotyzm, o czem sam był najmocniej przekonany. Dotąd atoli nie zdawał sobie sprawy dokładnej, o ile to zdanie o nim lud podziela? Gdy wypadki rozwijając się, doszły do rozmiarów olbrzymich, przybrały doniosłość historyczną, gdy słowa już nie wystarczały, aby wyrazić całą nienawiść ku wrogom ojczyzny, lud zaś nie mógł rzucić się z wściekłością na Francuzów, i ulżyć swemu sercu tym sposobem; gdy ufność w gienjusz Roztopczyna i w jego energję nie wystarczały, aby obronić Moskwę od najeźdźców, gdy mieszkańcy uciekali gromadnie, niby potok rwący i niczem niewstrzymany, zabierając z sobą ile się dało, i okazując tym czynem negatywnym, siłę patrjotyczną w innym kierunku, ale nie mniej godną uwielbienia; rola odgrywana dotąd przez Roztopczyna, stała się nagle wprost niedorzeczną. Uczuł się raptem osamotnionym, słabym, ośmieszonym, co go tem więcej gniewało, im bardziej czuł się winnym. Jemu powierzono wszystkie skarby Moskwy, a obecnie nie było już na nic czasu! — „Któż tu zawinił? — pytał się w duchu. — Przecież nie ja!“ — odpowiadała pycha jego. — „Wszystko było gotowe do obrony. Trzymałem w garści całe miasto! A oto co oni postanowili!... Zdrajcy! zbóje!“ — miotał się w gniewie bezsilnym, nie określając dokładnie komu złorzeczy, i kogo przezywa zdrajcami i zbójami? Musiał wylać na kogoś złość wściekłą, która dusiła go jak ciężka zmora; nienawidził i złorzeczył tym, którzy według niego wplątali go w to położenie śmieszne i bez wyjścia.
Spędził resztę nocy na wydawaniu rozkazów, po które zgłaszano się z różnych stron. Jego najbliższe otoczenie nie widziało go jeszcze nigdy tak srogim i nieprzystępnym.
— Wasza ekscellencjo, przychodzą z konsystorza, z uniwersytetu, z senatu, z domu podrzutków!... Pompierzy, dozorca więzień i dozorca „Domu obłąkanych“, pytają się co mają czynić?! — I w ten sposób przeszła noc cała.
Hrabia odpowiadał krótko i surowo. Dawał jasno do zrozumienia, że nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności za możliwe następstwa rozkazów wydawanych. Zrzucał ją na tych, którzy obrócili w niwecz całą jego pracę!
— Powiedzieć temu głupcowi, niech pilnuje swego nosa, a temu drugiemu niech mnie nie nudzi pytaniami... Co mnie obchodzą jego pompierzy?... Skoro mają konie, niech się zabierają do Włodzimierza... A może woli zostawić ten cały pataklan Francuzom?
— Dyrektor pyta waszą ekscellencję, co ma zrobić z warjatami?
— Niech się zabiera, z całą rodziną, a szaleńców rozpuścić po mieście! Skoro warjaty dowodzą całem wojskiem, rzecz słuszna i sprawiedliwa, żeby i tym tu wrócić wolność.
Gdy spytano z kolei, co począć z aresztantami, wykrzyknął w pasji najwyższej, przyskakując do dozorcy z pięściami groźnie zaciśniętemi:
— Może ci dać ze dwa bataljony wojska, żeby ich strzelały, co?... Nie mam ich! A więc... i tych puścić wolno!
— Są między nimi dwaj więźnie polityczni. Meczkow i Wereszczagin!
— Wereszczagin? Więc go dotąd nie powiesili? Przyprowadzić go tu... natychmiast!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.