Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 08.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zapomni!... Jedź! — krzyknął gromko na stangreta pan dyrektor.
Tłum stanął, cisnąc się do tych, który byli najbliżej karety, i mogli słyszeć każde słowo pana dyrektora. Jemu jednak pozwolono odjechać. Dyrektor powiódł po tłumie wzrokiem wystraszonym, i szepnął coś stangretowi, który też śmignął batem konie, i te puściły się teraz szalonym galopem.
— Okpiwają nas, dzieci! — huknął jasny blondyn. — Idźmy do samego gubernatora!... Ale i tego nie puszczajmy!... Stój! stój!...
Wszyscy puścili się pędem za karetą, która im tymczasem znikła z oczu, na drogi zakręcie.





XLI.

Roztopczyn widział się z Kutuzowem pierwszego września, i powrócił po rozmowie z nim dotknięty do żywego. Ponieważ nie zaproszono go wcale do rady wojennej, jego wniosek, żeby bronić Moskwy bądź co bądź, przeszedł niepostrzeżenie. Nikt się nawet nad nim nie zastanowił. Zdziwił się niesłychanie, słysząc w obozie zdanie ogólne o spokoju apatycznym, który miał w Moskwie panować. Byli tacy, którym patrjotyzm ludu w tem mieście, wydawał się kwestją podrzędną i bez wartości. Po wieczerzy położył się Roztopczyn nie rozbierając się wcale na otomanie. Obudzono go jednak po