Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXVII.

— Wszak już wszystko, nieprawdaż? — dodał Kutuzow podpisawszy ostatni papier. Wstał z wielkim wysiłkiem, wyciągnął szyję pofałdowaną i wszedł w głąb domu.
Popadja, płonąc szkarłatem z nadmiaru wzruszenia, porwała tacę czemprędzej, na której był chleb i sól, dygnęła niziuteńko przed Kutuzowem i podała mu na znak serdecznego powitania. Starzec mrugnął ku niej pożądliwie, okiem jedynem, które mu pozostało, pogłaskał pieszczotliwie pod brodę i rzekł z uśmiechem:
— A to krasawica! Dziękuję ci moja piękna! bardzo dziękuję. — Wziął chleb i sól z tacy, kładnąc na niej za to kilka sztuk złota. — Dobrze wam w tej parafii? — spytał jeszcze wchodząc do swego pokoju. Drzwi otworzyła mu na oścież sama gosposia uśmiechnięta słodko i rozkosznie.
Adjutant Kutuzowa, zaprosił księcia Andrzeja do siebie na wieczerzę. W pół godziny później przysłał po niego Kutuzow. Zastał go Andrzej wyciągniętego wygodnie w dużem karle, z książką w ręce. Czytał romans francuski pani de Genlis Les Chevaliers du Cygne.
— Siadaj synu kochany — Kutuzow wskazał mu miejsce, włożywszy nóż do rozcinania w książkę, którą czytał. — Smutno, bardzo smutno!... pamiętaj jednak, że jestem jak drugim ojcem dla ciebie.
Andrzej zaczął mu opowiadać ostatnie chwile ojca i w jakim stanie zastał Łyse-Góry.
— Do czego Rosję doprowadzili? Do jakiego zniszczenia! — Kutuzow wykrzyknął głosem wzruszonym — nadejdzie atoli chwila — nie dokończył trzęsąc się z gniewu. Dodał wreszcie uspokoiwszy się cokolwiek. — Sprowadziłem cię do głównej kwatery, aby cię zatrzymać przy sobie.
— Stokrotne dzięki składam waszej książęcej mości, ale nie zdam się na sztabowca.
Kutuzow zauważył uśmiech sarkastyczny, który pojawił się po tych słowach na ustach Andrzeja i wpatrzył się w niego badawczo.
— Przywiązałem się zresztą... zżyłem się niejako z moim pułkiem — tłumaczył mu Andrzej. — Sądzę również, że potrafiłem pozyskać zaufanie moich oficerów i wiarę ślepą w moich żołnierzach. Jeżeli zatem nie przyjmuję tak wielkiego zaszczytu, zostania przy dostojnej osobie waszej książęcej mości, to li przez wzgląd...
Twarz Kutuzowa wyrażała w tej chwili życzliwość, a jednocześnie zaigrał mu na ustach uśmiech trochę ironiczny. Przerwał Andrzejowi, mówiąc te słowa:
— Żałuję bardzo... byłbyś mi wielce potrzebny i użyteczny!... muszę ci jednak przyznać słuszność zupełną. Nie tutaj potrzeba nam tęgich ludzi! Gdyby tak wszyscy ci panowie radcy, (przynajmniej w ich własnem mniemaniu) służyli po prostu, jak ty w pułku, byłoby to dla Rosji o wiele korzystniejszem... Pamiętam jak się odznaczyłeś pod Austerlitz... Widzę cię, jakby to dziś się stało, lecącego na przód z sztandarem wysoko podniesionym.
Twarz Andrzeja zarumieniła się z radości, słysząc tak pochlebne zdanie. Kutuzow ujął go znowu w ramiona i uścisnął serdecznie. Spostrzegł Andrzej i teraz łzy w oczach starca. Wiedział że Kutuzow rozrzewnia się nader łatwo i że śmierć jego ojca, równego mu latami, wywierała wielki wpływ na starca, usposabiając tak czule i przychylnie dla syna. Pochlebiła mu nie mniej wzmianka o czynie spełnionym pod Austerlitz i sprawiła wielką przyjemność.
— Postępuj dalej po drodze, którą sobie obrałeś mój synu! — kończył starzec głosem drżącym od wzruszenia. — Wiem, że będzie to zawsze droga obowiązku, wypełnianego według praw honoru!... Niech cię Bóg prowadzi i łaską Swoją osłania!... Oh! jak mi ciebie brakowało w Bukareście — zaczął mówić po chwili milczenia. — Nie miałem nikogo do wysłania... Tak, tak, obsypali mnie tam wyrzutami i za wojnę i za pokój... a jednak wszystko tam prowadziło się jak należy, bo zawsze ten cel osiągnie, kto umie czekać cierpliwie na chwilę sposobną... I tam radcy rozmnażali się w nieskończoność, niby grzyby po deszczu, rady zaś sypali jak z rękawa, zupełnie jak teraz... Oh! ci radcy!... Gdyby ich się było słuchało, nie bylibyśmy zawarli pokoju z Turcją i wojna trwałaby dotąd. Kamenski byłby był zgubiony... na szczęście że wpierw umarł... on, który zdobywał fortece w 30.000 ludzi.. Zdobyć fortecę, to bagatela, ale rzecz główna doprowadzić wojnę do końca z pożytkiem dla państwa. Aby to zdziałać, nie wystarczy branie fortec szturmem i staczanie bitew. Co trzeba posiadać w wysokim stopniu to: „cierpliwość i umiejętność wyczekiwania“. Kamenski posłał żołnierzy na zdobycie Ruszczuku, a ja tylko cierpliwością i wyczekiwaniem, wziąłem więcej fortec niż on i doprowadziłem Turków do karmienia się mięsem końskiem... Wierz mi synu kochany — potrząsł głową uderzając się w piersi — wierz memu słowu, że i Francuzi skosztują tych samych przysmaków!
— Trzeba jednak będzie stoczyć bitwę? — wtrącił Andrzej.
— Zapewne, skoro wszyscy tego żądają, ale powtarzam ci raz jeszcze, że w pewnych razach, nic i nikt nie zastąpi tych dwóch najdzielniejszych żołnierzów, którym na nazwisko czas i cierpliwość. Z tymi dochodzi się do wszystkiego, cóż kiedy panowie radcy, nie chcą o tem słyszeć. Ci chcą tego, tamci owego! Co robić?... co wybrać?... powiedz mi! — powtórzył, jakby oczekiwał odpowiedzi. Oko zdrowe błysnęło mu wyrazem gienjalnym i głębokim. — Otóż ja ci powiem synu, jeżeli chcesz, co trzeba robić i co ja robię. W wątpliwości, wstrzymuj się — wymawiał te słowa wolno i z naciskiem. — A teraz żegnaj mi synu kochany, pamiętaj że podzielam boleść twoją całem sercem, że dla ciebie nie jestem ani książęcą mością, ani wodzem naczelnym, jestem ci ojcem! Skorobyś czego potrzebował, udaj się do mnie z całą ufnością. Niech cię Bóg prowadzi! — Uścisnął go z całej siły głucho łkając.
Zaledwie Andrzej próg przestąpił, Kutuzow upadł nazad na karło, stękając ze zmęczenia i zaczął czytać dalej najspokojniej romans pani de Genlis.
Rzecz dziwna i niewytłumaczona: ta rozmowa podziałała na Andrzeja uspakajająco. Wrócił do swego pułku, pewny, że wszystko pójdzie jak najlepiej, ufając na ślepo temu, który kierował teraz wojną i trzymał ster w dłoni. Czuł się spokojnym z wielu przyczyn i względów. Uderzył go najprzód w Kutuzowie brak zupełny osobistych widoków i osobistej ambicji. Starzec nad grobem pozbył się już był wszelkich namiętnych żądz i pragnień, a nabył natomiast wiele, bardzo wiele doświadczenia. U niego umysł nie wysilał się już na tworzenie coraz nowych planów w nieskończoność. Oddawał on się raczej rozmyślaniom pełnym głębokiej filozofji, nad biegiem wypadków i według tego sąd swój kierował i plany układał. Andrzej odjeżdżając był najmocniej przekonany, że starzec podoła olbrzymiemu zadaniu, że potrafi utrzymać się na wysokości i zrozumie całą doniosłość misji, którą ma spełnić. Nie wymyśli prawdopodobnie i nie dokaże niczego nowego, ale będzie się kierował długoletniem doświadczeniem, nie zapomni o niczem w danej chwili i będzie umiał użyć wszystkiego z największym pożytkiem dla Rosji. Nie przeszkodzi również niczemu dobremu, jak również nie dopuści do kroków szkodliwych dla kraju. Przypuszczał widocznie, że coś będzie poniekąd silniejszem od jego woli, mianowicie moc wypadków nieuniknionych, i nie dających się z góry obliczyć. Patrzył na nie, w miarę jak się rozwijały przed jego oczami, oceniał ich doniosłość i wartość, z zupełnem pominięciem jego „ja“ własnego i udziału, jaki będzie miał osobiście w tych wypadkach. Wzbudził wiarę i ufność w Andrzeju, bo pomimo że go zastał czytającego romans francuski, czuł, że biło u tego starca w łonie serce czysto rosyjskie. Głos mu drgnął i łzami zaszły oczy, gdy wymawiał słowa: — „Do czego oni Rosję doprowadzili?“ — a natomiast czuło się dziką radość w tem powiedzeniu: — „I Francuzi skosztują tych przysmaków!“ — Ten to wrodzony mu patrjotyzm, dźwięczący w każdem słowie, przyczynił się najwięcej, że tak car, jak i naród cały, uznał jego jedynego, godnym piastować godność najwyższą, w czasach tak dla Rosji niebezpiecznych, pomimo silnej opozycji dworskiej camarilli. Zapał, z jakim ogół przyjął mianowanie Kutuzowa na wodza naczelnego, był dowodem najdobitniejszym, że wybór był trafny i najstosowniejszy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.