Strona:Lew Tołstoj - Wojna i pokój 07.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pułkiem — tłumaczył mu Andrzej. — Sądzę również, że potrafiłem pozyskać zaufanie moich oficerów i wiarę ślepą w moich żołnierzach. Jeżeli zatem nie przyjmuję tak wielkiego zaszczytu, zostania przy dostojnej osobie waszej książęcej mości, to li przez wzgląd...
Twarz Kutuzowa wyrażała w tej chwili życzliwość, a jednocześnie zaigrał mu na ustach uśmiech trochę ironiczny. Przerwał Andrzejowi, mówiąc te słowa:
— Żałuję bardzo... byłbyś mi wielce potrzebny i użyteczny!... muszę ci jednak przyznać słuszność zupełną. Nie tutaj potrzeba nam tęgich ludzi! Gdyby tak wszyscy ci panowie radcy, (przynajmniej w ich własnem mniemaniu) służyli po prostu, jak ty w pułku, byłoby to dla Rosji o wiele korzystniejszem... Pamiętam jak się odznaczyłeś pod Austerlitz... Widzę cię, jakby to dziś się stało, lecącego na przód z sztandarem wysoko podniesionym.
Twarz Andrzeja zarumieniła się z radości, słysząc tak pochlebne zdanie. Kutuzow ujął go znowu w ramiona i uścisnął serdecznie. Spostrzegł Andrzej i teraz łzy w oczach starca. Wiedział że Kutuzow rozrzewnia się nader łatwo i że śmierć jego ojca, równego mu latami, wywierała wielki wpływ na starca, usposabiając tak czule i przychylnie dla syna. Pochlebiła mu nie mniej wzmianka o czynie spełnionym pod Austerlitz i sprawiła wielką przyjemność.
— Postępuj dalej po drodze, którą sobie obrałeś mój synu! — kończył starzec głosem drżącym od wzruszenia. — Wiem, że będzie to zawsze droga obowiązku, wypełnianego według praw honoru!... Niech cię Bóg pro-