Przejdź do zawartości

Wnuczka/Tom II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Wnuczka
Podtytuł Romans obyczajowy (chociaż przyzwoity) w 3-ch tomach
Pochodzenie „Kolce“, 1877, nr 8-10
Redaktor J. M. Kamiński
Wydawca Aleksander Pajewski
Data wyd. 1877
Druk Aleksander Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Tom II.
Pan z przeciwka — teorja westchnień — filozoficzny pogląd panny Ludwiki na tak zwane małżeństwo — lufcik.

W każdem przyzwoitem mieszkaniu znajdują się drzwi i okna. Przeznaczenie pierwszych za nadto dobrze znanem jest powszechnie, abyśmy mieli szeroko się nad niem rozwodzić. Przez drzwi wchodzą do mieszkań dochody, a wychodzą rozchody, przez drzwi przesuwa się bryftregier z dobrą nowiną, woźny z pozwem, kawaler oświadczający się o rękę córki pana domu, oraz wszelkie inne plagi, nieszczęścia i dopuszczenia Boże.
Okno ma mnóstwo zupełnie innych przeznaczeń. Ono to jak artykuł wstępny w piśmie codziennem rozlewa jasność i światło po całym apartamencie, ono ozdabia dom od frontu, wpływa na podniesienie się i rozwój fabryk firanek i rolet, służy za skład kwiatów, siedlisko much w lecie, a w zimie za kanwę, na której potężny artysta — mróz haftuje przepyszne kwiaty i desenie.
Lecz nie na tem kończą się przymioty i charakterystyczne cechy okien. Nie na tem ograniczają się wpływy szyb zwyczajnych lub kryształowych na społeczeństwo, na ludzkość, wreszcie na serca wrażliwe a do marzeń i sentymentalnych uniesień skłonne...
Gdzież pójdzie istota nie mająca co robić? dokąd się uda, jeżeli nie do okna? a to okno poczciwe odsłoni jej natychmiast część miasta z karetami, przechodniami, psami i wypadkami miejskiemi. Jest na co patrzeć, oko nie błądzi w przestrzeni, jak źrenica pastuszka co na zielonej łące krowy pasąc, ma przed sobą widnokrąg szeroki i piękny — nie, ono raczej pobiegnie za ruchem miejskim, spocznie na karawanie posuwającym się zwolna ku powązkom, lub też lotem strzały pobiegnie za karetą co szczęśliwą a zakochaną parę do kościoła odwozi...
Gdy zaś wzrok obserwacją długo zmęczony wzniesie się po nad ulicę, to może spotkać naprzeciwko drugie okno, a w tem oknie... jakby obrazek ujęty w ramki, przystojną fizjognomję ideału... z wąsami. O kobiety, o panny, czyliż kiedy w marzeniach waszych wypieszczony ideał nie miał wąsów! Nie, nigdy, przedewszystkiem ideał bez wąsów nie byłby ideałem.
Panna Ludwika nie miała co robić. Büchner spoczywający na jej kolanach spadał z nich prawie zawsze na piękny dywan i leżał tam bardzo długo... a tym czasem błękitne oczy dziewicy wędrowały sobie na ulicę szukając wrażeń, wpatrywały się w kapelusze przechodzących dam, w żółte omnibusy, w doróżki, w ronda cylindrów męzkich i tak działo się codzień, aż nareszcie pewnego wieczoru, a raczej pewnego popołudnia skierowały się w jeden punkt i na tym punkcie zatrzymywały się długo... za długo może nawet.
Punktem tym było okno z przeciwka...
Okno to oświetlało elegancki apartament pewnego nieszczęśliwego człowieka... Dogorywał on już biedaczysko... finansowo, jeszcze chwila a straci ostatki zawartości swej kieszeni w owem strasznem cierpieniu zwanem suchotami lub anemją pieniężną. Przeczuwając zbliżający się koniec był smutnym i miał minę okropnie melancholijną, nie mając nic do roboty siedział przy oknie i spoglądał na ulicę...
Ztąd datuje się i ztąd pochodzi pierwsze spotkanie się z sobą czworga oczu, oraz szereg westchnień tak gorących i strzelistych, iż te mogłyby ogrzać z łatwością trzy pokoje i kuchnię.
— Czemu wzdychasz Ludwisiu? pytała pani Zagwoździńska swej wnuczki.
— Myślę, droga babciu!
— Myślisz!? powtarzała przestraszona matrona, jakby nie przypuszczała, że młoda osoba zdolną jest do takiej pracy mózgowej — czy rosół był nie dobry, czy pieczeń przypaloną, Ludwisiu moja droga, o czem ty możesz myśleć?!
— Myślę babciu, była powtórna odpowiedź, a przestraszona na serjo już babcia, czyniła znak krzyża świętego, szepcząc:
— Od powietrza, głodu, ognia, wojny i myślenia zachowaj nas Panie Boże miłosierny... Czy to kto słyszał, żeby zaś dzisiejszego dnia porządna panienka miała z przeproszeniem, myśleć... kto ją tego nauczył, kto jej o tem powiedział, bo przecież nie ja — przeżyłam z łaski Pana Boga kilkadziesiąt lat na tym świecie, i ani mi nigdy nawet przez myśl nie przeszło, abym miała myśleć... Taki czas, taki czas, o mój Jezu ukrzyżowany, toż to jaja dziś mędrsze niż kury, cielęta niż woły... A to zgroza, w mojej familji nikt nigdy nie myślał, a ona...
Poczciwa niewiasta zalała się łzami gorzkiemi...
Naprzeciwko pan Ludwik siedział przy oknie i wzdychał.
Westchnienia jego były ciężkie.
— Są chwile w życiu ludzkiem, mówił, kiedy człowiek z całą otwartością musi przyznać sobie w duszy, że jest skromnym osłem. Od śmierci ojca zacząłem żyć na własną rękę, skutkiem czego wszystko com kiedykolwiek posiadał przeszło w rękę cudzą... Taka to smutna konsekwencja. Psią-Wólkę djabli wzięli, kapitalik matki nieboszczki perdu, kamieniczka po ciotce tylko się mignęła, został mi ostatni tysiąc rubli jak ostatni ząb w szczęce zgrzybiałego starca; skoro i ten mi wypadnie, to już nie będę ani jadł, ani pił, ani palił, ani mieszkał, bo nie będę miał za co.
Gdybyż przynajmniej ta zachwycająca istota, ten anioł z przeciwka, ta wieszczka co mi się w oknie ukazuje była panną, gdyby miała realności, gdyby mnie chciała przyjąć za małżonka i dozgonnego towarzysza — nie pogardziłbym tą ofiarą. Nie pogardziłbym tem więcej, że o ile przez szerokość ulicy dostrzedz mogę, ma włosy jak len, oczy jak haber, usta jak wiśnie i policzki jak bułki. Musi to być jedna z tych samych blondynek przejasnych, co to są głupowate potrosze, a w gruncie serca dobre i poczciwe jak anioły. Bywają one zwykle w uczuciach swoich słodkie jak przesłodzony rumianek, sentymentalne jak litwinki, a stałe jak mur...
Panna Ludwika domyśliła się że o niej ktoś myśli, skutkiem tego przypięła niebieską kokardę do włosów i umoczyła zadarty nosek w pudrze. W tem miejscu przerywam opowiadanie i zwracam się do ojców rodzin. Mowa moja będzie zwięzła.
Szanowni ojcowie, jeżeli uważacie że córki wasze stoją dłużej niż zwykle przed lustrem, że sobie przypinają kokardki, że sypią na twarz mąkę i krochmal w podwójnej niż zwykle ilości, i że malują sobie powieki niebieskim ołówkiem, że nie jedzą mięsa, że siadają w nocy do godziny drugiej, że ściskają się w sznurówkach jak osy, jeżeli zauważycie to wszystko, to będziecie przekonani, że córki wasze są zakochane. Szanowni mężowie! jeżeli wasze żony poczynają wyprawiać podobne herezje i na szlachetnej, na obraz i podobieństwo Boże stworzonej twarzy założą skład mąki i krup — to wiedzcie o tem, że wasze żony... starzeją się. Panna bowiem szpeci się na to, żeby się podobać — mężatka zaś żeby odmłodnieć, choć w gruncie rzeczy przyspiesza przez to ruinę i upadek swych wdzięków.
Panna Ludwika oszpeciwszy się pudrem z miłości, usiadła przy oknie i myślała:
— Kocham babcię — ale zdaje mi się, że nierównie więcej kochałabym tego bruneta z przeciwka. Małżeństwo według mego zdania musi być znakomitym wynalazkiem, ponieważ pozwala ono na różne rzeczy, przeciwko którym babcia ma zawsze co do zarzucenia... Wiem o tem, że babcia chodziła zwykle pod rękę z dziadkiem i nie sądzę żeby ten pan z przeciwka nie chodził także ze mną pod rękę, gdyby był moim mężem. Wiem również że mężatki chodzą na bale, maskarady i teatr. Babcia utrzymuje, że to wszystko wymysł szatański i zgorszenie, lecz nie wiem dla czego, ale mam dziwną chęć przekonania się o tem, jak to zgorszenie zblizka wygląda. Uważałam także, że Rózia moja przyrodnia siostra obejmuje niekiedy swego męża za szyję... przy tych słowach panna Ludwika zarumieniła się i przeszła w myśli do porządku dziennego... pójdę za niego, rzekła do siebie...
— Ludwisiu! Ludwisiu! czego ty tak myślisz, odezwał się głos babci, chodź tu i rób pończochę, a oczka licz głośno.
— Ja już nie myślę nic, babciu.
— Nie myśl, nie myśl moje dziecko, nikt w naszej familji nie myślał i było nam z tem dobrze.
— Ale w naszej familji chodzili za mąż? babciu.
— Jezus, Marja, Józefie święty! ciebie zły duch opętał dziewczyno...
Zły duch tymczasem myślał jak zabrać znajomość z Ludwisią...
— Żeby to tak niezwykle było, romantycznie, mówił sam do siebie... Ale jak tu zrobić, ah już wiem, wyskoczę przez okno! śliczna myśl! samobójstwo w przystępie czarnej melancholji, czarna melancholja skutkiem różowej miłości, różowa miłość wzbudzona przez uroczą sąsiadkę z przeciwka! Łamię nogę, każę się niby przez omyłkę odnieść do nich... Mój ideał płacze, pielęgnuje mnie w cierpieniu, kocha nieszczęśliwego, pociesza i wychodzi za niego... Cudownie! Psia-Wólko będziesz odbudowaną. Z temi słowy otworzył lufcik... spojrzał w okno panny Ludwiki... westchnął, przewrócił oczy i silnym rzutem ciała wychylił się głową na ulicę...

Koniec tomu drugiego i przedostatniego.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.