Wills zbrodniarz/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Wills zbrodniarz
Wydawca Udziałowa Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia L. Gronusia i Ski
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. The Melody of Death (volume II)
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

VIII.
ROZKŁAD JAZDY.

Miesiąc potem wrócił Gilbert Standerton z ministerstwa spraw zagranicznych do małego mieszkanka swego w St. Johns Wood.
— Czeka tu ktoś na ciebie! — powiedziała żona.
— Domyślam się! — odrzekł. — To zapewne prokurent banku mego.
Wesołym uśmiechem powitał rosłego młodzieńca, który wstał na jego widok.
— Panie Brown — powiedział — muszę panu wyjaśnić szczegółowo, co chcę mieć załatwione. W Ameryce przebywa, od jakichś sądzę, paru dopiero tygodni, pewien człowiek, któremu winien jestem kwotę dużą, okrągło 80.000 funtów. Toteż proszę bardzo, byś się pan postarał o płynną gotówkę, umożliwiając tę zapłatę.
— Masz pan do dyspozycji, panie szefie znacznie więcej — odparł prokurent — i zaraz można to załatwić, nie sprzedając ani sztuki pańskich, pewnych papierów.
— To dobrze! Szczegóły znajdziesz pan tutaj! — rzekł Gilbert, kładąc na stole złożony arkusz, — Idzie o sprawę pewnej spółki. To znaczy, owa kwota ma być przekazana dwu ludziom o nazwiskach Tomasz Black i Jerzy Smith. Możliwe, że oni mają porachunki z innymi jeszcze wspólnikami, uprawnionymi do udziału! — dodał z uśmiechem.
— Nie miałem dotąd sposobności złożyć panu gratulacji, panie Standerton — powiedział prokurent — a mianowicie z powodu przedziwnej przysługi, oddanej przez pana miastu. Podobno panu zawdzięczają wszyscy okradzeni swego czasu przez słynną bandę Wallisa, odzyskanie mienia.
— Jest to mniej więcej zgodne z prawdą! — rzekł Gilbert swobodnym tonem.
— Czytałem w dniach ostatnich sprawozdanie w jednym z dzienników! — powiedział prokurent, — Wielkie to szczęście, że w bezpośredniem sąsiedztwie głównej kwatery zbrodniarzy wybuchł pożar.
— Wielkie to szczęście, że odkryto pożar, zanim dosięgnął domu firmy sprzedaży kas pancernych! — odparł Gilbert. — Strażacy dostrzegli mnie przez okno w suficie. To ułatwiło znacznie sprawę, chociaż mieli sporo trudu z wydobyciem mnie z pułapki, jak to pan wiesz, zapewne.
— Czy widziałeś pan sam może tego łotra, Wallisa? — spytał prokurent z zaciekawieniem.
— Musiałeś pan to widzę przeoczyć w dziennikach! — odrzekł Gilbert — z chłodnym uśmiechem.
— Wyczytałem tam, że otrzymawszy w jakiś sposób wiadomość o zamierzonem włamaniu do willi stryja, pośpieszyłeś pan tam, spotykając Wallisa tuż pod oknem bibljoteki, na przybudówce, czy czemś w tym rodzaju.
— Było to na terasie.
— Na widok pański łotrzyk umknął.
— To nie jest w pełni ścisłe! — rzekł Gilbert. — Możnaby tylko powiedzieć, że moja obecność skłoniła go do odejścia. Ponieważ nie wiedziałem, czy nie przywłaszczył sobie już przedtem klejnotów, wdarłem się przez okno do pokoju, nie spostrzegłem, że jest tam ktoś. Było tu niemal ciemno, gdyż grube firanki tamowały dopływ światła. Podczas tego, Wallis uciekł. Oto cała historja.
Dawszy jeszcze parę rad w kwestji przekazania pieniędzy i odprowadziwszy prokurenta do drzwi, udał się do pokoju Edyty, która podeszła doń uśmiechnięta słodko.
— Czy nie wydaje ci się teraz dziwnie w ministerstwie spraw zagranicznych? — spytała.
— Z początku było mi istotnie trochę dziwnie, po poprzednich przedsięwzięciach moich! — rzekł ze śmiechem.
— Nie myślałam wcale, że sir John posiada tyle wpływu, by cię tam umieścić z powrotem.
— Posiada on wpływ znacznie większy, niż myślisz — powiedział, — ale wyszło mi także na korzyść to, że oddałem ministerstwu kilka drobnych przysług, w czasie, kiedy oddawałem się mojej ciemnej działalności.
Patrzyła nań w zadumie.
— Możebyśmy wrócili do punktu, gdzie zaczęły się stosunki nasze? — spytała.
— A gdzież się wogóle zaczęły? — odpowiedział pytaniem.
— To prawda! — przyznała. — Właściwie, nie zaczęły się nigdzie.
W chwili, gdy wszedł do pokoju, Edyta patrzyła w rozkład jazdy. Teraz wzięła go znowu ręki, obracając kartki niedbale.
— Czy cię interesuje ten rozkład? — spytał.
— Bardzo nawet! — odparła. Chcę, mianowicie zdecydować się właśnie na coś.
— Na cóżto? — rzekł zdziwiony.
— Chcę zadecydować, gdzie spędzimy nasze miesiące miodowe... — szepnęła zcicha.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.