Wilczyce/Tom I/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Baronowa de la Logerie.

Ojciec Courtin zniżał z szacunkiem przed swoim młodym panem ruchomą baryerę, która zamykała jego pole, gdy za żywopłotem odezwał się głos kobiecy, wzywający Michała.
Na dźwięk tego głosu młodzieniec drgnął i przystanął.
W tejże chwili ukazała się osoba, która wołała. Ta osoba, ta dama mogła mieć lat czterdzieści do czterdziestu pięciu. Spróbujmy objaśnić ją naszym czytelnikom.
Twarz miała pospolitą a jedynym jej rysem charakterystycznym był wyraz sztucznej wyniosłości, który stanowił kontrast z gmimiem obejściem. Mała była i przysadzista; suknię miała jedwabną, za bogatą na chodzenie po polach, i kapelusz z batystu écru, z falbaną opadającą na twarz i szyję. Cała jej tualeta taka była staranna, że można było przypuścić, iż wracała z wizyty na Chaussee-d’Antin lub na faubourg Saint-Honore w Paryżu.
Była to ta właśnie osoba, której spodziewane wyrzuty przejmowały z góry biednego młodzieńca taką wielką trwogą.
— Jakto! — zawołała — ty tutaj, Michale? Doprawdy, mój drogi, jesteś bardzo nierozsądny i masz bardzo mało względów dla matki! Minęła już dobra godzina, jak dzwon zamkowy wzywał cię na obiad; wiesz, jak nie cierpię czekać, jaką wagę przywiązuję do punktualnego zasiadania do stołu i znajduję cię tutaj, rozmawiającego spokojnie z tym chłopem!
Michał zaczął się tłómaczyć, ale w tej samej niemal chwili oko matki dostrzegło to, czego nie zauważył Courtin, albo, o co nie chciał pytać: mianowicie, że głowa młodzieńca obwiązana była chustką i że ta chustka była poplamiona krwią, czego kapelusz słomkowy, jakkolwiek miał wielkie skrzydła, ukryć nie zdołał.
— Ach! mój Boże! — zawołała, podnosząc głos, który w zwykłej skali swojej był już nadmiernie wysoki — jesteś zraniony! Co ci się stało? Mów, nieszczęśliwy! Widzisz przecież, że umieram z niepokoju.
I, przeskoczywszy nizki płotek między polem Courtin’a a sąsiedniem, z niecierpliwością, a zwłaszcza ze zwinnością, której nikt nie byłby się spodziewał ze względu na jej wiek i tuszę — matka młodzieńca podbiegła do niego i, zanim zdążył zaprotestować, zerwała mu kapelusz i chustkę z czoła.
Pan Michel, jak go nazywał Courtin, był taki nieprzygotowany na podobnie nagłe wykrycie tego, czego się tak bardzo obawiał, że osłupiał i nie wiedział po odpowiedzieć. Rana, rozjątrzona zdarciem opaski, zaczęła znów krwawić.
Ojciec Courtin przyszedł mu z pomocą.
Przebiegły chłop zrozumiał, widząc zakłopotanie swego młodego pana, że jakkolwiek on nie chciał się przyznać, że był nieposłuszny matce, niemniej wahał się bronić kłamstwem; Courtin zaś nie miał tych samych skrupułów, co młodzieniec, i obciążył bez namysłu sumienie swoję grzechem, którego w naiwności swojej Michał popełnić nie śmiał.
— Niech się pani baronowa nie niepokoi! To nic — rzekł nic zupełnie!
— Ależ, nareszcie, jak mu się to zdarzyło? Odpowiedzcie za niego, Courtin, skoro pan upiera się i milczy.
Istotnie, młodzieniec nie odzywał się w dalszym ciągu.
— Pani baronowia wnet się dowie — odparł Courtin. Miałem ja tu wielki pęk chróstu, tak ciężki, że sam nie mogłem go sobie zarzucić na plecy. Pan Michel był taki dobry, że mi dopomógł i jedna gałąź z tego przeklętego pęku zadrasnęła go tak w czoło.
— Ależ to więcej niż zadraśnięcie! Mogliście byli wybić mu oko! Innym razem szukajcie sobie równych do ładowania wam na plecy chróstu, słyszycie? Pominąwszy już, że bylibyście mogli okaleczyć to biedne dziecko, postąpiliście zupełnie nieprzyzwoicie.
Ojciec Courtin schylił pokornie głowę, jak gdyby oceniał całą doniosłość swojego Występku.
— A teraz pójdź, panie Michel — rzekła baronowa, której złego humoru uległość chłopa bynajmniej nie złagodziła — pójdź, a ranę twoją zbada doktór.
Poczem, postąpiwszy kilka kroków, odwróciła się.
— Ale, ale, ojcze Courtin — rzekła — nie zapłaciliście jeszcze dzierżawy należnej na święty Jan, a przecież wasz kontrakt kończy się na Wielkanoc. Nie zapominajcie o tem, bo jestem stanowczo zdecydowana nie trzymać dzierżawców, nie wypełniających swoich zobowiązań.
Wilczyce. Twarz ojca Courtin’na przybrała wyraz, jeszcze żałośniejszy, niż miała przed chwilą; wszelako rozjaśniła się, gdy młodzieniec, odchodząc, rzucił mu szeptem te dwa wyrazy:
— Do jutra!
To też, pomimo groźby, jaką usłyszał, wesoło powrócił do pługa, gdy matka z synem dążyli do zamku; i przez resztę wieczoru popędzał konie, śpiewając im Paryżankę, hymn patryotyczny, bardzo popularny w owej epoce.
Gdy ojciec Courtin śpiewa hymn powyżej wspomniany, ku wielkiemu zadowoleniu swego zaprzęgu, powiedzmy kilka słów o rodzinie Michel.
Widzieliście syna, kochani czytelnicy; widzieliście matkę.
Matka była wdową po jednym z tych dostawców, którzy, kosztem skarbu państwowego, umieli zrobić szybko znaczny majątek, towarzysząc armiom cesarskim.
Ten dostawca nazywał się Michel; pochodził z departamentu Mayenne, był synem prostego chłopa a bratankiem bakałarza wiejskiego, który, dodając trochę wiadomości arytmetycznych do lekcyi czytania i pisania, jakich mu udzielał, zadecydował o przyszłości bratanka.
Wzięty w pierwszej brance w r. 1791-ym, Michel dostał się do 22-giej pół-brygady, co w nim bynajmniej nie wzbudziło zapału; ten człowiek, który następnie miał zostać takim wybitnym rachmistrzem, rozważył szanse śmierci lub zostania generałem; ponieważ zaś wynik tego obliczenia nie zadowolił go bynajmniej, przeto z wielką zręcznością zaczął uwydatniać swój piękny charakter pisma, chcąc się dostać do biur kwatery głównej; jakoż otrzymał tę łaskę i był z tego taki zadowolony, jak inny, otrzymując awans.
Kampanie w r. 1792-gim i 1793-im przebył tedy Michel ojciec w magazynach kwatery głównej.
W połowie tego ostatniego roku generał Rossignol, który został wysłany dla uspokojenia lub spustoszenia Wandei, poznawszy przypadkowo w biurze pisarza Michela i dowiedziawszy się od niego, że pochodził z kraju zbuntowanego, i że wszyscy jego znajomi zaciągnęli się do szeregów wandejskich, postanowił skorzystać z tej okoliczności opatrznościowej. Dał Michel’owi dymisyę ostateczną i kazał mu powrócić do domu z tym tylko warunkiem, żeby zasięgał języka pomiędzy szuanami i kiedy niekiedy czynił dla niego to, co pan de Maurepas dla jego królewskiej mości Ludwika XV, to jest przesyłał mu wiadomości. Michel, któremu to zajęcie przynosiło bardzo duże zyski materyalne, wypełniał swoje obowiązki z niesłychaną skrupulatnością, nietylko wzglądem generała Rossignol’a, ale i względem jego następców.
Michel utrzymywał w najlepsze stosunki z przywódcami republikańskimi, gdy do Wandei wysłano z kolei generała Travot’a.
Wiadome są wyniki operacyi generała Travot’a; były bowiem przedmiotem jednego z pierwszych rozdziałów tej książki; zresztą oto są w streszczeniu: armia wandejska rozproszona. Jolly zabity, de Couëtu schwytany w zasadzkę, zastawioną przez nieznanego zdrajcę, wreszcie Charette wzięty do niewoli w lesie Chabotiére i rozstrzelany na placu Viarmes w Nantes.
Jaką rolę odegrał Michel w przebiegu tego dramatu! O tem dowiemy się może później; tu zaznaczyć należy, że Michel, zwracając zawsze na siebie uwagę pięknem pismem i nieomylną arytmetyką, wszedł w charakterze subjekta do biur głośnego dostawcy.
Tu szybko zrobił karyerę; w r. 1805-tym odnajdujemy go bowiem podejmującego się na własny rachunek części dostaw dla armii wyruszającej do Niemiec.
W r. 1806-tym jego trzewiki i jego kamasze brały udział czynny w bohaterskiej kampanii pruskiej. W r. 1809-tym otrzymał całe zaprowiantowanie armii, która wkraczała do Hiszpanii. W r. 1810-tym poślubił jedyną córkę jednego ze swoich kolegów; podwajając przez to majątek.
Nadto zaś podłużył swoję nazwisko, co było w owej epoce największą ambicyą wszystkich ludzi, mających nazwisko przykrótkie.
A oto w jaki sposób dokonało się to przydłużenie takie upragnione.
Ojciec żony pana Michel’a nazywał się Baptysta Durand; pochodził z wioski la Logerie i, chcąc się odróżnić od innego Durand’a, którego kilkakrotnie spotkał na swojej drodze, nazwał się Durand de la Logerie.
Tak przynajmniej ten dodatek do nazwiska tłómaezył.
Córkę umieścił na jednej z najlepszych pensyi w Paryżu, gdzie została zapisana jako Stefania Durand de la Logerie.
Ożeniwszy się z córką kolegi, pan dostawca Michel uznał, że nazwisko żony dobrze się wyda na końcu jego własnego i nazwał się Michel de la Logerie.
Wreszcie, podczas Restauracyi, tytuł, kupiony za niemałą gotówkę, pozwolił mu nazwać się baronem Michel de la Logerie i zdobyć miejsce jednocześnie w szeregach arystokracyi finansowej i ziemiańskiej.
W kilka lat po powrocie Burbonów, t. j. około r. 1819 czy 1820 baron Michel de la Logerie stracił teścia, jegomościa Baptystę Durand’a de la Logerie, który zostawił córce, a więc i zięciowi, swoją posiadłość Logerie, położoną, jak mogliśmy wnioskować ze szczegółów, przytoczonych w rozdziałach poprzednich, w odległości pięciu lub sześciu mil od lasu Machecoul.
Baron Michel de la Logerie postanowił, jako dobry i łaskawy pan, objąć ziemię swoją w posiadanie i pokazać się swoim wasalom. Baron Michel był człowiekiem sprytnym; pragnął się dostać do izby, co możliwe było tylko drogą wyborów, zaś wybór barona zależał od popularności, jaką zdobyłby w departamencie Loary Dolnej.
Urodził się chłopem, do lat dwudziestu pięciu żył między chłopami, wiedział zatem, jak z chłopami postępować. Zresztą musiał się postarać, żeby mu przebaczyli jego szczęście.
Okazał się tedy panem łaskawym, odnalazł kilku towarzyszów dawnych wojen wandejskich, uścisnął im dłoń, mówił ze łzami w oczach o zgonie tego biednego pana Jolly’ego, o tym kochanym panu de Couëtu, i o czcigodnym panie Charette; dopytywał o potrzeby gminy, kazał zbudować most, który ułatwił komunikacyę między departamentem Loary Dolnej i Wandei; kazał naprawić trzy drogi okrężne i odbudować kościół, złożył fundusz na przytułek dla sierot i na szpital dla starców, zebrał moc błogosławieństw i tak sobie upodobał tę rolę patryarchy, że objawił zamiar spędzania w przyszłości sześciu miesięcy w stolicy a sześciu w zamku de la Logerie.
Wreszcie, ulegając życzeniom żony, która, pozostawszy w Paryżu, nie mogła pojąć gwałtownego umiłowania pól, jakie ogarnęło męża, i pisała list po liście, by go znaglić do powrotu — baron Michel zadecydował, że ten powrót nastąpi w najbliższy poniedziałek, albowiem dzień niedzielny poświęcony był na wielką obławę na wilki w lasach Pauvriére i Grand Lande, rojących się od tych zwierząt.
Był to jeszcze jeden czyn filantropijny barona Michel’a de la Logerie.
W tej obławie zresztą baron Michel odegrywał w dalszym ciągu rolę bogatego a dobrego pana; dwie beczułki wina znalazły się na stanowisku, a pił z nich kto chciał; rozkazał przyrządzić na powrót istną ucztę, na którą zaprosił kilka wiosek, odmówił przyjęcia stanowiska honorowego, jakie mu ofiarowano w obławie, chcąc, by los zadecydował o nim, jak o najskromniejszym strzelcu, a gdy przypadek wysłał go na kraniec linii, przyjął ten wyrok z humorem, który zachwycił wszystkich.
Obława była Wspaniała: na każde stanowisko wychodziła zwierzyna, zewsząd szła strzelanina taka gęsta, że można, było przypuścić, iż stacza się bitwa. Wilki i dziki zaczynały się piętrzyć na wozie obok beczułek barona, nie licząc przemycanej zwierzyny, jak zające i kozły, które zabijano w tej obławie, jak we wszystkich innych, pod pozorem, że to zwierzęta szkodliwe i które ukrywane dyskretnie, z zamiarem powrócenia po nie o zmierzchu.
Upojenie powodzeniem było takie wielkie, że zapomniano o bohaterze dnia; stało się więc, że dopiero po ostatnich strzałach zauważono, iż baron Michel nie pokazał się od rana. Zaczęto pytać — nikt go nie widział od chwili, w której wyrok przypadku wysłał go tak daleko; wszyscy zaczęli przypuszczać, że, znudzony tą rozrywką, albo posuwając za daleko troskliwość o swoich gości, powrócił do miasteczka Légé, gdzie miała się odbyć zamówiona przezeń biesiada.
Ale, przybywszy do Légé, myśliwi nie zastali go; niefrasobliwsi zasiedli do stołu bez niego, ale kilku, ogarniętych złem przeczuciem, powróciło do lasów Pauvriére i, zaopatrzeni w pochodnie i latarnie, wyruszyli na poszukiwania.
Po dwóch godzinach nareszcie znaleziono go w rowie.
Leżał martwy i sztywny: kula przeszyła mu serce.
Ta śmierć narobiła wiele hałasu; sąd w Nantes wytoczył sprawę; strzelec, umieszczony na bezpośrednio najbliższem barona stanowisku, został zaaresztowany; oświadczył, że, oddalony od niego o sto pięćdziesiąt kroków, stojąc za skrętem drogi, nic nie widział ani słyszał. Dowiedziono nadto, że strzelba chłopa, złożona w sądzie, miała ładunek nienaruszony, że nikt z niej nie strzelał przez ten dzień cały; zresztą, strzelec z miejsca, w któremi stał, mógł ugodzić w ofiarę tylko ze strony prawej, a baron Michel został ugodzony w stronę lewą.
Śledztwo zostało tedy umorzone; przypisano ostatecznie przypadkowi śmierć byłego dostawcy, powstało przypuszczenie, że kula zabłąkana, jak to bywa często podczas obław, ugodziła w barona, bez złej intencyi ze strony tego, z którego strzelby się wymknęła.
Wszelako w kraju pozostała głucha pogłoska o spełnionej zemście; mówiono ale mówiono bardzo cicho, jak gdyby w każdym krzaku jałowca mogła być jeszcze ukryta strzelba szuana mówiono, że któryś ze starych żołnierzy Jollyego i Charette’a kazał w ten sposób odpokutować nieszczęsnemu dostawcy za zdradę i śmierć sławnych wodzów; wszelako za wielu ludziom zależało na zachowaniu tajemnicy, tak, że skarga bezpośrednia nie została wniesiona.
Baronowa Michel de la Logerie zastała tedy wdową z synem jedynakiem.
Baronowa Michel była jedną z kobiet o cnotach ujemnych, jakich tyle spotyka się na świecie. Złych nałogów nie miała pani baronowa ani cienia; co do namiętności, nie znała ich wcale nawet z nazwy. Zaprzągnięta w siedemnastym roku życia do pługa małżeńskiego, szła po zagonie obowiązków, nie skręcając nigdy ani w prawo, ani w lewo i nie zapytując siebie nawet nigdy, czy nie istnieje droga inna; nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby kobieta mogła się zbuntować przeciw poganiaczowi. Oswobodzona z jarzma, przelękła się swojej wolności i instynktownie szukała nowych kajdan. Znalazła je w religii i, jak wszystkie umysły ograniczone, zaczęła wegetować w pobożności fałszywej, ciasnej a jednakże sumiennej.
Pani baronowa Michel mniemała poprostu, że jest święta; nie opuszczała nigdy żadnego nabożeństwa, pościła, była wierna przepisom Kościoła, a kto powiedziałby jej, że grzeszy siedem razy dziennie, wprawiłby ją w niemałe zdumienie. Wszelako była to szczera prawda; choćby tylko kwestyonując pokorę pani baronowej de la Logerie, można było w każdej chwili schwytać ją na gorącym uczynku nieposłuszeństwa naukom Zbawiciela; albowiem pychę szlachecką — tak mało usprawiedliwioną — posuwała do szaleństwa.
To też widzieliśmy, że nasz przebiegły chłop, ojciec Courtin, który syna nazywał bez ceremonii panem Michel, ani razu nie zaniedbał zatytułować matki panią baronową.
Oczywiście pani de la Logerie nienawidziła świata współczesnego i epoki, w której żyła, a największą jej troską było ustrzeżenie syna od zarazy nowemi pojęciami; to też wychowywała go z dala od świata i czyhających w nim niebezpieczeństw; nigdy nie chciała słyszeć o oddaniu go do publicznego zakładu naukowego; nawet szkoły Jezuitów wydały jej się podejrzane, a jeśli kobierca Michel’ów pobierał niektóre lekcye od ludzi obcych, działo się to zawsze w obecności matki i według uchwalonego przez nią planu, sama bowiem nadawała kierunek umysłowemu i moralnemu wykształceniu syna.
Dzięki niemałej dozie inteligencyi, jaką natura złożyła w ten mózg młodociany, wyszedł on zdrowo i cało z tortur, jakim go poddawano przez lat dziesięć.
Ale wyszedł z tej męki, jak widzieliśmy, slaby i chwiejny i nie mając tej siły i stanowczości, która charakteryzuje mężczyznę, to jest przedstawiciela mocy, energii i inteligencyi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.