Wierzyciele swatami/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
Po ożenieniu się.

Wszystkie wypadki przez nas opisane miały miejsce w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Od pamiętnego zebrania wierzycieli upłynęło zaledwie dopiero trzy tygodnie.
Poczynał się dopiero listopad, gdy Paweł z Małgorzatą wyjechali do Włoch, w dniu zawartego małżeństwa.
Nie potrzebujemy dodawać, że podróż była czarująca.
Pan de Nancey nad jeziorem Como wynajął rozkoszną willę, prawrdziwe gniazdeczko miłości i młodzi małżonkowie zagospodarowani po książęcemu, rozpoczęli dni miodowego miesiąca.
Już minęło sześć tygodni i mimo zapewnienia powrotu, zamierzali przepędzić tu całą zimę, gdy niespodzianie nadeszła depesza.
Lebel-Gerard zawiadamiał hrabiego o potrzebie natychmiastowego powrotu, gdyż Mikołaj Bouchard wydając świetną ucztę dla dygnitarzy w Montmorency, rażony został napadem apoplektycznym i nie wiele mu już pozostało do życia.
Paweł bardzo filozoficznie przyjął tę nowinę, dla niego śmierć Mikołaja potrajała majątek posagowy, Małgorzata jednak kochając serdecznie ojca, była w rozpaczy.
Tymczasem należało rzucić rozkoszne siedlisko i spieszyć dokąd wzywała ich depesza.
Hrabia i hrabina przyjechali do Montmorency na czas jeszcze, aby otrzymać ostatnie od ojca błogosławieństwo.
Biedny człowiek w skutek ataku nie mówił i nie słyszał. Dopiero w ostatniej chwili życia odzyskał słuch i mowę, poznał hrabiego i hrabinę i nadzwyczajna radość rozpromieniła jego oblicze.
Przycisnął do siebie Małgorzatę i podawszy rękę hrabiemu dodał:
— Uczyń ją szczęśliwą.
Skonał.
Młoda kobieta strapiona niezwykle niespodzianą śmiercią ukochanego ojca, zachorowała.
Powrócić do Włoch było niepodobieństwem. Lekarze wzbronili podróży długiej i nużącej. Zbliżał się już koniec grudnia.
Paweł i Małgorzata powrócili do Paryża i zamieszkali w hotelu na Boulogne.
Mikołaj Bouchard pozostawił po swojej śmierci trzy miljony w papierach umieszczonych w banku i akcjach kolei żelaznej.
Dodawszy do tego nie pełny miljon, z którego właśnie spłacone zostały długi zięcia, hrabia posiadał od razu trzy miljony dwakroć sto tysięcy liwrów.
Olbrzymia ta suma upoiła go. Zaczął też czynić szalone wydatki. Zmienił zupełnie meble, powiększył stajnią, do której Dawid Meyer sprowadził mu naumyślnie konie z Anglii. Panu Fremont polecił dostarczenie najpiękniejszych jubilerskich wyrobów.
Załatwiwszy się z długami i urządziwszy się na stopę oniemal książęcą, Paweł zaczął się nudzie.
Jakim sposobem można się bawić z kobietą, która ciągle jeszcze była słabą i nosiła żałobę? Nie był zdolny ani Małgorzaty prowadzić w towarzystwa, ani przyjmować u siebie nikogo.
Powietrze Paryża jest niezmiernie niebezpieczne dla ludzi tej natury co Paweł.
Miłość prawdziwa może ich wprawdzie uspokoić i umiarkować, ale gdzież szukać tej rzetelnej miłości?
Zwykle wcześniej lub później rzucają oni ciszę błogosławioną rodzinnego domu, i poczynają na nowo życie bez jutra.
Trzeba właśnie tego trafu, że Paweł równie począł tęsknić do podobnego życia.
Rzecz dziwna, że i to dziecię tak powabne, tak urocze, nie mogło go przywiązać i zatrzymać w domu.
Kochał on bezwątpienia Małgorzatę i nie chciał jej sprawić ani zmartwienia ani przykrości.
Gdyby to działo się nad uroczem jeziorem we Włoszech, gdyby wreszcie miał sposobność w Paryżu sprezentować się z tą małżonką jaśniejącą wielkiemi przymiotami ciała i duszy, ha! rzecz inna.
Tymczasem choroba trwała i biedne dziecko skazane zostało na najfatalniejszą samotność w książęcym pałacu.
Małżonka była tyle przenikliwą że dostrzegła to znudzenie się męża, prosiła go więc sama, aby wyszedł bez niej.
Pan hrabia walczył pozornie z samym sobą, później jednak rozważywszy że sam na sam z kobietą chorą nie jest zbyt przyjemne, zamierzył odzyskać dawniejsze prawa życia kawalerskiego.
Zaczął tedy bywać w klubie, spożywać tam kolacje, a kiedy zasiadał do wista lub preferansa, nie powracał do domu wcześniej jak o samej północy.
Musimy tu dodać, że w tej epoce pomiędzy r. 1867 a 1868, Małgorzata lubo opuszczona nie była zdradzaną przez małżonka.
Pan de Nancey nie myślał wcale o kobietach.
Myśl zaangażowania przyjaciółki nie przychodziła mu jeszcze do głowy. Przyjaciele klubowi proponowali mu nieraz zabawę u sławniejszych piękności teatralnych, ale umiał zręcznie wywinąć się od pokusy.
Małgorzata pozostawiona sama w sobie blizko przez przeciąg sześciu miesięcy, zwolna przyzwyczaiła się do tego i nie czuła się być nieszczęśliwy.
— To właściwie nie jest winą Pawła, mówiła... gdybym nie była straciła mojego ojca, gdyby nie ta smutna katastrofa... potrzeba oszczędzić mojemu mężowi niepotrzebnych narzekań... Spodziewam się, że ze zdrowiem powrócą mi i siły. Godzina jest bardzo bliska, w której mąż otrzyma we mnie nieodstępną towarzyszkę i na nowo zajmiemy mieszkanie w cudnej willi nad jeziorem Como.
Tak minęła zima... Zdrowie Małgorzaty zwolna za zbliżeniem się wiosny polepszało się.
W miesiącu kwietniu już była zupełnie zdrowa i zapragnęła przepędzić lato w Montmorency gdzie była tak szczęśliwa.
Pan de Nancey, jakkolwiek dla niego zamek w Montmorency był nieco pretensjonalnie urządzonym, zgodził się chętnie na pobyt, mógł bowiem wyjeżdżać do Paryża i spędzać tam dnie i noce.
Małgorzata sądziła że w miejscu pełnem tylu wspomnień, odzyska tam przeszłą swoją wesołość i zdrowie.
Rzeczywiście pan de Nancey przez kilka tygodni nie wydalał się z Montmorency.
Rzemieślnicy sprowadzeni z Paryża zajęli się usunięciem wszystkich śmiesznostek zaprowadzonych przez p. Boucharda.
Po ukończeniu tych robót, zamek wyglądał prześlicznie.
Hrabia nie mając nic do doglądania, zaczął się nudzić na dobre.
Już ośm miesięcy upłynęło od śmierci eks-negocjanta. Małgorzata chciała nosić wielką żałobę przez cały rok, lecz Paweł prosił ją aby zamiast czarnej sukni włożyła koloru szarego.
Pan de Nancey postanowił bawić się, zaprosił więc swych przyjaciół z klubu i wydał kilka balów, o których pisano szeroko w gazetach.
Pomiędzy młodymi ludźmi przedstawionymi przez hrabiego, znajdował się jeden wyróżniający się szczególniej od wszystkich.
Jeszcze bardzo młody, miał bowiem zaledwie 23 lat, baron Rene de Nangis, jedyny syn deputowanego, przeznaczony został do brania udziału w polityce. Przeplatał swoje zajęcia przyjemnościami tak łatwemi do odnalezienia w Paryżu.
Minister miał słabość dla młodzieńca i ze względu zasług ojca, postępował z synem z pewną poufałością.
Baron nie korzystał wcale z pobłażania swego zwierzchnika i pełnił swoje obowiązki z należytą pilnością.
Będąc dość bogatym nie nadużywał swobody. Nie grał, nie utrzymywał żadnej kobiety, nie miał awanturek miłosnych.
Jednem słowem, Rene dotychczas nie znał wcale miłości. Marzył, co prawda, o niej, dał sobie jednak słowo, że osoba która pozyska jego serce, będzie godną jego ręki i imienia W zamku hrabiego, baron był jednym z najprzyjemniejszych gości, przywabiała go pani tej cudnej posiadłości.
Co się tyczy Małgorzaty, w rozmowie młodego chłopca znajdywała wielką przyjemność. Przekładała ona jego towarzystwo nad resztę osób bywających w zamku. W każdym jednak razie była to tylko niewinna znajomość.
Biedne dziecko nie wiedziało tego jeszcze, że na świecie znajdują się wzbronione miłości.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.