Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.
Burza — małżeństwo.

Hrabia rzucił się na fotel rozśmiawszy się szyderskim tonem.
— Otóż jestem na miejscu, rzekł. Potrzeba działać, trzeba się jednak naprzód rozpatrzeć.
Otworzył cicho drzwi od swego pokoju, który wychodził na galerją przedzielającą dom na dwie części.
Paweł przypomniał sobie, że gabinet niebieski stanowiący sypialnią panny Lizely znajduje się w przeciwnej galerji.
Powrócił tedy, oczekując aż służba ukończy swoje czynności.
Kiedy nareszcie uciszyło się zupełnie, spojrzał na zegarek. Była godzina pierwsza.
Paweł znał rozkład mieszkania. Wkrótce też znalazł drzwi do pokoju Blanki.
Te drzwi zamknęły się za nim.

∗             ∗

Przybywszy na ulicę Boulogne pan de Nancey wziął kąpiel, zjadł obfite śniadanie jak człowiek potrzebujący pokrzepienia sił, zmienił suknie i zapowiedział służbie że jeżeli zgłosi się jaka dama, aby oświadczyli iż pojechał do Anglii i niewiadomo kiedy wróci.
Pokrzepiony kąpielą i wybornem śniadaniem, Paweł wyjechał do Motmorency, zadowolony wykonaniem planu, który sobie oddawna zamierzył, a który powiódł mu się wyśmienicie.
— Najsłodsze Imię Jezus! zawołał Bouchard, który właśnie dojrzał hrabiego z wieży zamkowej. Kochany hrabio jakże udała się podróż?
— Wyśmienicie! Ale mów mi o mojej najukochańszej Małgorzacie.
— Oczekuje cię z utęsknieniem, wzdychając nieustannie. A wasz wuj, znakomity książę?
— Mocno wzruszony mojem przybyciem, ale biedaczysko cierpi okropnie. Zdaje się że nie długo wieczny.
— A zatem spadek?...
— Naprzód już ułożony i zapewniony, jak niemniej i tytuł księcia.
— Pater noster! Wszystko idzie jak najlepiej... Otóż i nasza kochana hrabina, która przychodzi uściskać swego przyszłego małżonka...
Zaledwie trzy dni zostały do terminu ślubu.
Przystąpiono do spisania kontraktu. Przy tej sposobności Bouchard zrobił uwagę Pawłowi, że chciałby aby zięć uregulował zupełnie swoje interesa.
Na co odpowiedział tenże, że w danym czasie da się to wszystko ułożyć.
Poczem obaj w najlepszem usposobieniu wrócili do zamku.
Nareszcie zbliżyła się stanowcza chwila, zajaśniał dzień szczęścia dla hrabiego i jego przyszłej.
Świadkowie bardzo wcześnie zgłosili się do zamku.
Lebel-Gerard w białym krawacie, we fraku, promieniejący radością i nieustannie winszujący hrabiemu, stawił się najpierwszy jako główny propagator małżeństwa skojarzonego przez siebie.
Wyszła Małgorzata.
Nigdy nie widziano nic piękniejszego, nic bardziej czarownego i niewinnego
— Cnoto mego życia! zawołał ojciec, jakaż to śliczności hrabina!
Paweł ujrzawszy swoją przyszłą małżonkę, zupełnie zapomniał o Blance Lizely.
Mały orszak składający się z kilku osób zajął cztery tylko powozy.
Inne powozy próżne, szły tuż za nimi.
— Małżeństwo cywilne odbyło się w kilka minut, małżeństwo religijne trwało daleko dłużej.
Przybyli z Paryża śpiewacy i muzykanci wykonali Mszę z całą świetnością.
Proboszcz z Montmorency pobłogosławiwszy małżonkom wystąpił z mową.
Małgorzata wcale nie ukrywała swego wzruszenia.
Paweł równie był wzruszony jakkolwiek nabożeństwo wydało się mu nieco przydługie.
Nakoniec nowozaślubieni, rodzice i świadkowie powrócili do gotyckiego zamku, w którym czekało wspaniałe śniadanie, i pan Gerard wypowiedział bardzo piękną deklamację.
Po śniadaniu Paweł uprowadził Boucharda już nieco pijanego do biblioteki, składającej się z szaf pełnych książek w przepysznej oprawie.
— Mój drogi teściu, rzekł przedstawiając mu papiery o których mówiliśmy w pierwszym rozdziale, oto lista moich wierzycieli i sumy należne każdemu z nich. Uczynisz mi wielkie dobrodziejstwo gdy zaspokoisz wszystkich po kolei.
— To jest, chciałbyś aby z nimi wejść w układy i następnie zaspokoić.
— Żadną miarą, kochany teściu, targować się, dla ciebie, jest rzecz niewłaściwą a nawet gorszącą, potrzeba im zapłacić wedle rachunku.
— Ależ mój drogi, dla czegóż ty sam im nie płacisz?
— Bo odjeżdżam.
— Odjeżdżasz? powtórzył Bouchard zdumiony.
— Za dwie godziny z moją żoną do Włoch, gdzie spędzimy miodowe miesiące.
— A ja nic o tem nie wiedziałem? zawołał poczciwiec.
— Uważałem za zbyteczne mówić ci o tem, drogi panie. Powinienem cię uprzedzić, że w tym względzie działam podług obyczajów naszych arystokratycznych.
Wspomnieć cokolwiek o arystokracji było to zamknąć stanowczo usta Bouchardowi.
— Bez wątpienia... Bez wątpienia, szepnął... wiedziałem o tem. Mimo tego jednak jest to dla mnie dość nieprzyjemne. W każdym wypadku nie pozostaniecie tam zbyt długo.
— Sześć tygodni lub dwa miesiące.
— To wieczność! Tyle czasu nie widzieć córki. Uzbroję się więc w cierpliwość. Napiszcie przynajmniej do mnie kiedy niekiedy.
— Najregularniej, mogę pana upewnić.
— A listy będą pieczętowane herbowemi pieczęciami na laku, nie prawdaż? Twoje i Margot listy pocieszać mnie będą niewypowiedzianie. Ale co się tyczy listów, trzeba napisać je do moich i do twoich przyjaciół o nastąpionem małżeństwie.
— Natychmiast napiszę ich kilka, a raczej dam ojcu mnóstwo adresów.
Szczególna myśl przyszła do głowy Pawłowi.
— Trzeba będzie, mówił do siebie, zawiadomić także i tę biedną Blankę Lizely, niech ma jakie takie wieści o mnie, chociaż zdaleka.
I pewną ręką, na welinowym papierze z hrabiowską koroną, napisał adres następujący:
„Pani Lizely właścicielka Ville d’Avray“.
Następnie napisawszy jeszcze wiele innych adresów, uprzedził Małgorzatę że wyjeżdżają.
Jakoż tego samego dnia wieczorem, elegancki uherbowany powóz zawiózł pana hrabiego i panią hrabinę na stację kolei żelaznej.
Powróćmy do Ville d’Avray.


∗             ∗

Od czterech dni Blanka Lizely dręczona jest smutnemi przeczuciami, tak jak poprzedni miłość nie dawała jej spokoju.
Naprzód zdziwiona a potem okropnie przerażona, kazała się zawieść do hotelu na ulicy Boulogne.
Tu stosownie do wydanych rozkazów służba oświadczyła, iż pan hrabia wyjechał do Anglii, niewiadomo na jak długo.
Blanka uwierzyła temu odjazdowi. Starała się dociec przyczyny ale nie mogła.
— Napisze do mnie z Londynu, pomyślała, nie podejrzywając zupełnie haniebnego opuszczenia. Jakim sposobem hrabia zdolnym byłby do przeniewierzenia tak namiętnej miłości.
Minęły dni, list nie nadchodził.
Blanka powróciła do hotelu w Boulogne i zaofiarowawszy luidora kamerdynerowi, domagała się rzetelnej odpowiedzi.
— Pan hrabia nie przyjechał i nie pisał... Nic o nim nie wiemy.
Młoda kobieta w tem uporczywym milczeniu przeczuwała nieszczęście, ale nie dawała jednak zupełnej wiary... Zapewne usunął się od prześladowań wierzycieli, pomyślała. Być może dopuścił się jakiego niezbyt moralnego postępku, co się wydarza często tym, którzy mają długi.
Ale dla czego nie pisze nic do niej, do niej, swojej ukochanej narzeczonej, któraby go zdołała wyratować z smutnego położenia.
Biedna kobieta przypuszczała wszystko, nigdy jednak takiej haniebnej zdrady.
Nareszcie po upływie tygodnia James wraz z innemi listami przyniósł także i list od hrabiego.
Panna Lizely pochwyciła go z niecierpliwością i rozerwawszy pieczątkę poczęła czytać.
Nagle jej oczy rozszerzają się, nadzwyczajna bladość okrywa jej oblicze... drży całem ciałem.
W liście znajdowały się tylko dwa wiersze tej treści.
„Pan hrabia Paweł de Nancey ma zaszczyt zawiadomić o swem małżeństwie z panną Małgorzatą Bouchard, w Montmorency.
Jak widzimy Bouchard skorzystał ze wskazówek hrabiego i wysłał wedle jego adresu ten list, dodawszy na samym końcu, nazwisko swojej posiadłości.
Panna Lizely, która w początku myślała że jest pod wpływem jakiegoś sennego marzenia, przeczytawszy po raz drugi, wyrzekła:
— Ha! podły.
Była dotkniętą okropnym ciosem i padła zemdlona na kanapę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.