Wielki świat Capowic/Rozdział XIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Wielki świat Capowic
Pochodzenie Dzieła Jana Lama
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1885
Druk Wł. L. Anczyc i Sp.
Miejsce wyd. Lwów
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII,
w którym pan aktuaryusz Schreyer zwala Olimp swoich insubordynacyj na Ossę innych swoich karygodnych czynów, a Pelion w postaci pana Sarafanowycza zostaje na spodzie.

Mam opisać scenę, pod każdym względem rzewną i dramatyczną, to jest, mam doskonałą sposobność wynudzić moich czytelników stenograficznem sprawozdaniem z rozmowy, która nastąpiła między Milcią i Karolem, podczas gdy p. Precliczek w gorączkowych widzeniach swoich przeprowadzał przeciw aktuaryuszowi c. k. sądu powiatowego w Capowicach ostateczną rozprawę w procesie o zbrodnię zaburzenia spokojności publicznej według §. 66 k. k. a pani Precliczkowa przygotowywała „coś lekkiego“, aby przywrócić zdrowie i siły zacnemu swemu małżonkowi.
Rozważyłem atoli, że rozmowy tego rodzaju interesujące są tylko o tyle, O ile się w nich bierze udział czynny jako strona interesowana. Dla obojętnego, zimnego słuchacza mają one tylko tyle powabu, ile go ma opis zjedzonego kiedyś obiadu dla człowieka, który właśnie cierpi na niestrawność, albo o ile go mieć może opowiadanie o cnotach Cyncynnata lub o wstrzemięźliwości Fabrycyusza dla męża, wybranego przez Opatrzność i stu czterech właścicieli tabularnych na rzecznika interesów galicyjskich w parlamencie przedlitawskim. Czego nie pragniemy lub nie praktykujemy w rzeczywistości, to i w poezyi nie ma dla nas uroku. Oto cały sekret powodzenia realizmu nowoczesnego, że w powieści, na scenie, w obrazach i rzeźbie daje on ludziom tylko to, co lubią i robią sami. Dlatego też w powieściach znajdujemy traktaty ekonomiczne, na scenie watę, róż i powiewne greckie stroje, a na wystawie obrazów same portrety, jako konterfekta stojącego na pierwszem miejscu naszego ja, tego ideału, poruszającego wszystkie nasze czynności.
Któżby dziś słuchał czułego gruchania dwojga kochanków, wyjąwszy, jeżeli żeńska część gruchającej pary ma na sobie trykoty, jak w Iskrze Halma, i jeżeli do poetycznych zwrotów, obijających się o ucho, oko może dodać realny, prozaiczny komentarz? Wyjątek stanowi we Lwowie panna Romana Popielówna, która ma przywilej zachwycać nawet giełdzistów, i to nawet w długiej sukni. Ale panna Popielówna jest znakomitą artystką, a bohaterka, której dzieje opisuję, nie była nią wcale, przeto jej przymilanie się, szczebiotanie i kwilenie nie może liczyć na takie względy szanownej publiczności. Z tego wynika, że zamiast dramatycznego opisu owej rozrzewniającej sceny z Karolem, wolę opowiedzieć w streszczeniu, jak się to wszystko odbyło.
Najprzód tedy Milcia doniosła p. Schreyerowi o niebezpieczeństwie, które wisiało nad jego głową, a on przyjął to z jak największym spokojem, i odrzekł, że nic mu się stać nie może, bo niema dowodów, aby kiedy był w powstaniu. Z kilkomiesięcznego zaś więzienia śledczego nie robił sobie nic zupełnie. Tu Milcia oświadczyła, że chyba jej nie kocha, jeżeli mu są obojętnemi przykrości, które go spotkać mogą. Karol był z początku tego zdania, że przykrości, których uniknąć niepodobna, należy znosić z rezygnacyą, ale wyraz rezygnacya jest tak okropny dla młodego wieku, że Milcia nie mogła go znieść na żaden sposób, tembardziej, że był no w tej chwili równoznaczący z rozstaniem się na zawsze. To zachwiało równowagę umysłową Karola. Kochał on Milcię bardzo i także nie chciał myśleć o rozstaniu. Raczej już o śmierci. Roztrząśnięto potem raz jeszcze wszystkie stosunki, szanse i nadzieję, i zdecydowano, że obopólne położenie jest w najwyższym stopniu rozpaczliwe. Z rozpaczliwego położenia wyjść można tylko rozpaczliwemi środkami, a takiemi są: cierpliwość, wykradzenie i — znowu śmierć.
O cierpliwości nie mogło być mowy w tym wypadku między aktuaryuszem sądowym, który traktuje swego szefa w napadzie gniewu tak, jakeśmy to wyżej widzieli, i panną, która nie chce mówić po niemiecku nawet z JExc. panem jenerał–gubernatorem. Co do wykradzenia, połączone jest ono z niejakiemi trudnościami, osobliwie w Capowicach, gdzie sąsiedzi wiedzą nietylko jak kto siedzi, ale nawet na którym boku śpi i ile razy obraca się na łóżku w nocy. Potem wobec konkordatu, metryk, protokołów i kart legitymacyjnych, dawny, romantyczny sposób brania ślubu gdzieś w jakimś odległym kościółku, w najgłębszej tajemnicy, nieda się już dziś zastosować. Powieściopisarze stracili niezmiernie wiele na tej zmianie stosunków, chyba że mają bohaterów, którym dana jest możność wyjechania za granicę i uniknięcia formalności przedślubnych, jakoteż biura meldunkowego w c. k. policyi. Zważywszy tedy, że Karol i Milcia cierpliwością nie chcieli, a przemocą nie mogli pokonać nienawistnego losu, uchwalili wspólnie, że najlepiej im będzie — umrzeć.
Na oko niema też nic łatwiejszego — ale tylko na oko. Śmierć ma tak dobrze swoje kaprysy, jak każda inna kobieta, i najtrudniej o nią wtedy, gdy się jej najmocniej pragnie. Sam pragnąłem raz koniecznie zginąć, i szedłem do powstania z tem postanowieniem, ażeby nie unikać żadnej kuli i żadnej lancy kozackiej, a tymczasem po drodze zamiast śmierci, spotkałem c. k. żandarmeryę i dostałem się nie na tamten świat, ale do kozy. Myślałem, że tam przynajmniej zaduszą mię przykre wyziewy, zamęczą protokoły, lub zanudzą romanse francuzkie, których miałem podostatkiem. Ale gdzie tam! — przetrwałem to wszystko, nawet kuracyę c. k, lekarza sądowego i fortepian pani kerkermajstrowej, brzęczący od rana do wieczora o dwadzieścia kroków od mojej celi. Karol i Milcia mieli także bardzo silne zdrowie, i myśleli sobie każde dla siebie, że nie umrą tak prędko — nie ręczę jednak, czy nie zamyślali w ostatecznym razie dopomódz naturze i przyspieszyć termin zgonu jakim bezbożnym sposobem. W romansowych głowach podobne przedsięwzięcia powstają nader snadnie i statystyka wykazuje, że wykonywane bywają dość często.
Na tym punkcie tragicznym stanęła była rozmowa, i pan Precliczek, posiliwszy się tymczasem dzięki staraniom nieocenionej swej połowicy, czuł się o tyle zdrowszym, że przywdział szlafrok i pantofle, zapalił fajkę i chodził tam i nazad po swoim pokoju, gdy znowu dały się słyszeć kroki na schodach, otworzyły się drzwi i wszedł nie kto inny, jak tylko sam pan Johann von Sarafanowycz, z najpiękniejszym swoim uśmiechem na twarzy. Uśmiech ten skamieniał jednak na widok tego, co się działo w bawialnym pokoju państwa forszteherów. Karol i Milcia siedzieli na sofie bardzo blisko siebie, ona miała głowę i jedną rękę opartą na jego ramieniu, a drugą pozwalała mu ściskać i całować do woli, wpatrując się, jak w obraz, w jego duże, czarne oczy. Pan Sarafanowycz stanął jak wryty i zawołał:
— A to co? — Was ist das? — dodał poprawiając się i wzrokiem inkwizytorskim mierząc to p. Karola, to Milcię.
Milcia zapłoniła się i zerwała się z miejsca, ale chwilowe i naturalne jej zakłopotanie, dzięki rozkazującemu tonowi i imponującej minie pana adjunkta, ustąpiło miejsca oburzeniu.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał Karol.
— Jak to, czego ja sobie życzę? Ja sobie życzę wiedzieć, co tu panna Emilia robi z p. Schreyerem? Was hat das zu bedeuten?
— Panu nic do tego — odpowiedział pan Schreyer — nie masz pan prawa indagować tu nikogo.
— Zobaczymy, wir werden sehen! Ja się zaraz spytam pana becyrksforsztehera! I posunął się ku drzwiom, które prowadziły do pokoju pana Precliczka.
Milcia przerażona tą groźbą, zastąpiła mu drogę i zawołała:
— Panie, tam nie można iść, mój ojciec jest słaby!
— To nic nie szkodzi, pan becyrksforszteher musi dowiedzieć się, co się dzieje w jego domu. Panna Emilia ma zostać moją żoną, meine Ehefrau, i to na żaden sposób być nie może, es ist ganz unzulassig, ażeby panna Emilia romansowała z panem Schreyerem. Das kann nicht geduldet werden. Ja sobie to wypraszam, — dodał, uderzając się w piersi przy słowie: ja — poczem przypomniawszy sobie jeszcze jeden frazes półurzędowy, powtórzył dla lepszego wyjaśnienia po niemiecku: Das werde ich mir ausbitten!
Możnaby było znaleść rozweselającą stronę w tem zachowaniu się pana Sarafanowycza, ale ani Karol, ani Milcia nie byli w usposobieniu do robienia wesołych uwag. Karol na chwilę oniemiał z gniewu, Milcia prędzej od niego zdobyła się na odpowiedź.
— Kto panu powiedział, że ja mam zostać pańską żoną? Zkąd pan masz prawo rozkazywać mi cokolwiek, lub zakazywać?
— A czy to panna Emilia nie wie, co to jest die väterliche Gewalt? To stoi napisano w paragrafie..... w paragrafie..... jednem słowem, p. becyrksforszteher wydaje pannę Emilię za mnie, i koniec! To jest die väterliche Gewalt!
— A choćbyś pan to powtarzał po niemiecku i po moskiewsku, to nic z tego nie będzie, i ja nie pójdę za pana! Mówiłam to już ojcu i księdzu proboszczowi, i powtórzę to sto razy: nie chcę i nie pójdę!
— Ooo! — zawołał pan adjunkt, który miał snać większe jeszcze wyobrażenie o władzy pana forsztehera, niż ten dostojnik sam — ho! ho! ho! Zobaczymy, das werden wir sehen! A potem dlaczegoby panna Emilia nie miała pójść za mnie? — dodał nieco łagodniej. — Jestem sobie niczego, i mam Bogu dzięki, eine Stellung — panna Emilia zrobi szczęście; tylko te romanse z panem Schreyerem, to ja sobie wypraszam, ja, das wenie ich mir ausbitten!
— Panie Sarafanowycz — odezwał się Karol przytłumionym od wściekłości głosem — jesteś pan zbyt ograniczonym, byś pan mógł zrozumieć, że gadasz same głupstwa i obrażasz damę, do której mówisz. Ale jeżeliś się wychował w lesie, to ja pana nauczę grzeczności.
— A to co? Was ist das? Was haben Sie hier zu reden, Sie polnischer Rebellant? Ich bin k. k. Bezirksadjunkt, wissen Sie das? — I pan Sarafanowycz przybrał taką minę, jaką mu nakazywało poczucie urzędowej swojej godności. Przekonaliśmy się już raz, że pan Schreyer na niegrzeczności niemieckie zwykł był odpowiadać po niemiecku. Nazwa polnischer Rebellant nie wydawała mu się może w gruncie tak bardzo ubliżającą, ale całe zachowanie się pana Sarafanowycza i przykre położenie, w jakiem ono stawiało Milcię, doprowadziło jego cierpliwość do ostatecznych granic. Wywiązała się tedy krótka i żywa dyskusya niemiecka, którą podaję tu według spisanego później protokołu, znajdującego się do dziś dnia w Kozłowicach, między przeniesionemi tamże aktami c. k. urzędu powiatowego z Capowic.
Sie sind ein ungezogener Bengel! — rzekł pan aktuaryusz.
Ich bin k. k. Bezirksadjunkt, und ich werde Sie diciplinarisch behadeln — odparł p. adjunkt.
Ich werde Sie behandeln! — rzekł znowu pan aktuaryusz z groźnym gestem, postępując krok naprzód, podczas gdy Milcia chciała się już rzucić między obydwu przeciwników, dla powstrzymania wszelkich czynniejszych objawów namiętności. Ale pan Sarafanowycz nie czekając na ten nowy sukurs, rzucił się ku drzwiom, otworzył je i począł wołać z całej siły:
— Schwalbenschweif! Schwalbenschweif!
Tego było zawiele dla Karola. W okamgnieniu postanowił, dla uniknienia dalszego skandalu w pokoju, w którym była panna Milcia, przenieść przynajmniej teatr wojny na kurytarz, albo na schody. Rzucił się tedy na pana Sarafanowycza, i schwycił go — tak przynajmniej stoi w owym protokole — schwycił go za prawe ucho. Pan Sarafanowycz, chcąc się cofnąć, przymknął sobą drzwi, które niestety otwierały się z kurytarza na pokój, w skutek czego wszelka bezpośrednia komunikacya ze schodami została przeciętą. Pan adjunkt zmuszony był w skutek tego cofać się ku drugim drzwiom, i zdołał oswobodzić swoje prawe ucho dopiero wtenczas, gdy już pootwierały się były wszystkie drzwi, prowadzące do bawialnego pokoju; z jednej strony pojawiła się pani Precliczkowa, z drugiej Schwalbenschweif i Newełyczko, a z trzeciej w szlafroku i pantoflach, sam pan forszteher. Uwolnienie ucha pozbawiło jednak pana Sarafanowycza na chwilę niezbędnej każdemu ciału równowagi, tak, że wraz z wejściem wszystkich tych osób, znalazł on się na ziemi, w pozycyi nader niekorzystnej dla wszelkiego decorum urzędowego i prywatnego. Pan forszteher przez cały długi przeciąg swego urzędowania, nie widział nigdy tak gorszącej sceny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.