Wielkanoc (Hoffmanowa)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klementyna Hoffmanowa
Tytuł Wielkanoc
Pochodzenie Wybór powieści, opisów i opowiadań historycznych
Redaktor Piotr Chmielowski
Wydawca „Czytelnia Polska“
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia C. K. Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Wielkanoc.


Święta Wielkanocne, tak ważne i uroczyste dla wszystkich chrześcijańskich narodów, zwiastując wiosnę, powszechnie wesoło są spędzane; ale nigdzie tyle nie wymagają przygotowań i więcej nie przynoszą radości jak w naszym kraju. Przy obchodzie świętej tajemnicy, gościnny Polak ma jeszcze rozkosz częstowania; w dzień Wielkanocny, najuboższy kmiotek zarówno z największym panem, ma czem przyjąć w domu swoim: każdy się gości spodziewa, każdy im rad gdy przyjdą, każda się krząta gospodyni, wszyscy się weselą.
Lecz rzadko gdzie Wielkanoc tak suto obchodzoną bywa, jak niegdyś bywała w domu państwa Staropolskich, majętnych mieszkańców miasta Warszawy. Zachowując wiernie dawne zwyczaje, gnieżdżąc w duszy pradziadów cnoty, kontenci byli, kiedy mogli dogodzić sercu, suto uczęstować gości i uraczyć rodzinę i domowników. Dziesięcioro ich dziatek, w tym samym duchu chowane, tymże przejęte przykładem, równie były gościnne i ludzkie. Przekładały Wielkanoc nad wszystkie święta, bo Święcone zwabiało wiele gości; a rodzice chcąc ich uczyć zawczasu gościnnej uprzejmości, pozwalali im mieć także swój własny i osobny stolik. Założony bywał cały ciastami, mięsiwem; wszystko na nim było mniejsze i nie tak wykwintne, jak na rodzicielskim, ale przecież wszystko zdawało się dzieciom smaczniejsze, bo własne.
Pani Staropolska, skrzętna i gospodarna, zawczasu potrzebne przygotowania na Święta robiła. Pragnąc, żeby i córki kiedyś, tak jak ona, wszystko w gospodarstwie zrobić potrafiły, kazała im przypatrywać się tej pracy i pomagać nawet niekiedy. Nie trzeba było powtarzać dziewczynkom podobnych rozkazów; z radością odstępowały nauk i innych zatrudnień dla przygotowań Wielkanocnych. Jednak żeby nie traciły drogiego w młodości czasu, jak już cokolwiek wyrosły, co rok jedną tylko z córek przybierała Matka do pomocy, a drugim, w wolnych od nauk chwilach, przypatrywać się kazała.
W roku, o którym tu mowa, kolej pomagania Matce przypadła na trzecią z rzędu: na imię jej było Teresia. Teresia dobra była, czuła, usłużna, dowcipna, pilna i porządna; nauczyciele byli z niej kontenci i Matka z ochotą przybrała ją za pomocnicę. Ale niestety! Teresia do tylu pięknych przymiotów jedną łączyła wadę: niesłychanie była łakomą. Ta wada z pierwszego rzutu oka nie zdaje się zbyt wielką, jednak smutne miewa skutki, wielu przywarom początek daje, do wiele złego jest przyczyną, do wiele dobrego przeszkodą. Teresia nie mogła być tak dobroczynną jak jej rodzeństwo, bo wszystkie pieniądze jakie tylko kiedykolwiek dostała, na ciasteczka, jabłuszka, cukierki trwoniła. Teresię nie tak kochali bracia, siostry i domowi, bo choć miała przysmaczek, to się nim z nimi nie dzieliła. Teresia często była przyczyną, iż ludzi łajano. Jeżeli zostało co z obiadu, lub z wieczerzy, ona to zaraz wyszperała i zjadła w sekrecie, a Matka szafarza strofowała, że źle szafy zamyka. Teresia nawet nie była tak nabożną, jak cała jej rodzina, bo się nauczyła więcej bać ludzi, niż Boga. Skoro była sama, zdawało jej się, że jej nikt nie widzi, a lubo jej Matka często powtarzała, że Bóg na nas ciągle patrzy, ona jednak czyniła w Jego świętej przytomności to, czegoby nie była zrobiła przed trzechletniem dziecięciem. Łajania rodziców, tysiączne nieprzyjemności, nic jej poprawić nie mogło. Obiecywała ona często i sobie i drugim odmianę, ale za najpierwszą sposobnością odzywał się zły nałóg. Rodzice ubolewali nad wadą tak szpetną i rodzącą w Teresi tyle przywar i błędów. Nareszcie wypadek następujący poprawił ją zupełnie.
Kolej pomagania Matce w przygotowaniach Wielkanocnych przypadła więc na Teresię. Jak najpomyślniej wszystko się udało. Szynki dobrze uprawione uwędziły się wybornie; ciasto, którem najwięcej gospodynie domu pysznić się zwykły, nadspodziewanie wyrosło: słowem, kiedy w Wielką Sobotę wieczorem, zastawiono długi stół szynkami, kiełbasami, babami, plackami, jajami, różnemi pieczywami i wędlinami; kiedy na wyniesieniu umyślnie na to sporządzonem, postawiono w środku na wielkim półmisku baranka z chorągiewką; kiedy obok tego stołu nakryta mniejszy i rozłożono na nim dziecinne Święcone, przystrojono oba bukszpanem: widok był wspaniały, a radość powszechna. Pani Staropolska z upodobaniem spoglądała na swą pracę, dzieci wszystkie, założywszy w tył ręce, chodziły około stołów, a ślinkę połykając myślały z ukontentowaniem o dniu następującym.
Państwo Staropolscy dochowując wiernie wszystkich przepisów religii, w Wielką Sobotę, o godzinie dziesiątej w wieczór, wraz z dziećmi i domowemi chodzili do pobliskiego katedralnego kościoła na Rezurekcyę. Zostawał tylko na dole stróż do pilnowania domu, a na górze ta z dziewczynek, która Matce do Święconego pomagała. I tego więc wieczora poszli wszyscy do kościoła. Teresia zamknąwszy drzwi od schodów, została się sama. Od rana wielkiej doznawała przykrości. Widok tylu przysmaczków, łakotek, których tknąć nawet nie mogła, dręczył ją i czynił przymus dla niej nieznośny. Już go dłużej znieść nie potrafiła! Idąc więc za skłonnością swoją, bieży do sali, gdzie zastawione było Święcone. Chce drzwi otworzyć: zamknięte! Zdziwiona i strapiona domyśla się, że to przezornej Matki troskliwość; wie dobrze, że tak wielkiego klucza wziąść z sobą nie mogła, idzie więc do jej stolika, szuka, przewraca i nareszcie znajduje klucz fatalny. Uradowana pospiesza napowrót do sali. Pierwszą jej myślą było napatrzeć się tak miłego dla niej widoku i gdzieniegdzie schwycić rodzynkę, migdałek lub konfiturkę, albo nieznacznie czego uskubnąć! Ale zamiast zaspokoić tem swoje łakomstwo, zaostrza go jeszcze. Im więcej kosztuje, temby więcej jeść chciała. Wziąć z dziecinnego stolika nie sposób, bracia jej i siostry odkryliby tę szkodę odrazu; nadkroić żadnego z paradnych ciast nie można, Matka spostrzegłaby bezwątpienia; ale przychodzi jej myśl, żeby podnieść jedną z największych bab i od spodu środek wykroić. — »Tego nikt nie zobaczy, pomyślała sobie. Jutro jak się goście zejdą, Mama przywoła mnie do częstowania i krajania; zacznę od tej baby, rozkraję ją całą i nikt nie będzie wiedział«. Serce jednak bić jej mocno zaczęło, zadrżała jej ręka w chwili, kiedy nóż wzięła; ale nie zważając na to, wykroiła kawałek i zjadła. Zasmakowało jej wyborne ciasto natkane rodzynkami, migdałami i cykatą; zapomniała wyrzutów sumienia i wzięła się do drugiej baby, potem do trzeciej, nareszcie do czwartej, i póty jadła z chciwością i pospiechem, póki nie uczuła, kończąc czwarty kawałek, że ją nudzić zaczęło. Przestała więc na tem; a ledwie miała czas zmieść okruchy i poustawiać wszystko na swojem miejscu, kiedy usłyszała rumot w domu. Domyśliła się, że już wracają z Rezurekcyi. Strach ją ogarnął, zamknęła coprędzej drzwi, wrzuciła klucz do matki stolika, i poszła do bawialnego pokoju. Przechodząc ze świecą koło zwierciadła, rzuciła na nie okiem i postrzegła, że niezmiernie była bladą; przyszło jej w ten moment na myśl, że Matka pytać się jej będzie, co jej jest? co robiła podczas jej niebytności? Zimny dreszcz przeszedł przez wszystkie jej żyły, stanęło jej w oczach jej przewinienie i jeszcze się bardziej zmieniła. Już byłaby chętnie darowała całe Święcone, gdyby można było odmienić co się stało i cofnąć się wstecz o jedną godzinę; lecz zapóźno przyszła jej ta uwaga. Nie było już nawet czasu do rozmyślania nad tem co uczyniła, bo już rodzice stukali do drzwi; drżąc jak listek, poszła im otworzyć. Wszyscy witać ją zaczęli, winszując wesołego Alleluja; lecz Teresia z trudnością mówić mogła. Spostrzegła to natychmiast Matka i dopytywała się troskliwie coby jej było? Teresia mogła jeszcze naprawić niejako błąd swój, przyznając się do winy. Źle zapewne podobną popełnić zdrożność i tak być łakomą; ale szczerość, otwartość, żal, największe przewinienia zagładzić mogą. Lecz Teresia nie miała tyle odwagi i zastanowienia. Wszyscy domowi, całe rodzeństwo, kilka nawet obcych osób zgromadzonych było! Fałszywy wstyd ją ogarnął, bała się wyjawić przed ludźmi przewinienia, o którem już Bóg wiedział, podwoiła je podłem kłamstwem!... Tak to jedna wina prowadzi do drugiej, i błąd z występkiem łączy!... Na zapytanie Matki, taką odpowiedź wynalazła nieszczęśliwa Teresia:
— Znużona długiem czekaniem na państwo, usnęłam sobie; przebudziłam się nagle usłyszawszy hałas, zlękłam się i zapewne z tej przyczyny zbladłam.
— Czy tylko Teresia czego nie zjadła? — rzekł Ojciec.
— Nie, Tato — odpowiedziała słabym głosem.
— No, kiedy tak, to obudź się zupełnie; przypatrz nam się: wszak my nie żadni źli ludzie, bać się nas nie powinnaś. Przynieś nam wódki, butelkę wina i spory kawał ciasta; wypijemy i zjemy sobie razem z naszymi przyjaciółmi i domowymi; a potem pójdziemy spać, żeby jutro wstać rano, pójść do kościoła, radować się, częstować z serca i jeść należycie.
— Ale sala zamknięta — dodała cicho Teresia.
— W moim stoliku jest klucz, pójdź po niego Tereniu — rzekła Matka.
Teresia chciała iść, ale już nie mogła. Słabo jej się zrobiło i padła na stołek.
Pani Staropolska kazała ją zaprowadzić do łóżka, a druga jej córka dopełniła rozkazów Ojca: przyniosła ciasta, wina; a wesoło i smacznie goście, dzieci i domowi najadłszy się i napiwszy, rozeszli się do spania.
Pani Staropolska niespokojna o Teresię, udała się pierwiej do jej pokoju. Jakież było jej zdziwienie, gdy uchyliwszy drzwi zwolna, ujrzała ją klęczącą na łóżku i rzewnie płaczącą.
— Cóż ci to? kochana Teresiu — rzekła do niej słodkim głosem — nie spisz jeszcze i płaczesz?
— Ach Mamo! — odpowiedziała nieszczęśliwa dziewczyna, zasłaniając sobie oczy rękoma — nie wartam, żebyś tak do mnie mówiła!
— Jakto? — przerwała zatrwożona Matka — czyś co złego popełniła?
— Szkaradną winę: skłamałam!
— Ty, Teresiu?
— Ja: zakradłam się do sali, gdzie stoi Święcone, najadłam się ciasta, i dlategom słaba.
— Wstydź się! — zawołała pani Staropolska groźnym tonem; chciała mówić więcej, ale Teresia łkając rzuciła się jej do nóg.
— Mamo! — krzyknęła, wyciągając do niej ręce — karz mnie jak chcesz, zadaj mi najprzykrzejsze pokuty; wyjaw moją winę przed wszystkimi, ale nie patrz na mnie tak surowo! Przyrzekam tu przed tobą i przed Bogiem, że już nigdy kłamać nie będę, że najmniejsze przewinienie zaraz odkryję, że się nigdy nie dam uwieść temu przebrzydłemu łakomstwu, ale przebacz mi!
Tu strumień nowych łez przerwał mowę biednej Teresi.
Matka chwiejąca się między wzgardą i politowaniem, podnieść się córce kazała.
— Słuszny jest twój żal — rzekła do niej — rozrzewnia on mnie, ale wina twoja tak jest wielka, taką boleścią przeszyła moje serce, że jej prędko zapomnieć nie potrafię!... Czyż nie wiesz, że nic w domu takiego nie mamy, czembyśmy się z wami nie dzielili? czyż nie wstydziłaś się wyszukiwać kluczów i w domu rodzicielskim zakradać się jak złodziej; a nadewszystko zkąd wzięłaś tyle śmiałości, żeby się zhańbić tak podłem i wyszukanem kłamstwem? Czyż zapomniałaś, że Bóg ciągle na nas patrzy? że czyta w głębi serc naszych, i że będąc sam prawdą przedwieczną, brzydzi się kłamliwymi?
— O, Mamo! słuszne są wszystkie twoje wymówki, już mi je sumienie podało. Już nawet upokorzyłam się przed Bogiem; zalałam się łzami przy wieczornym pacierzu, i słyszałam jakby głos jaki w sercu mojem mówił: niech ci Rodzice przebaczą, a i Bóg gniewać się na ciebie nie będzie: zlituj się więc nademną, przebacz mi! Wszystko uczynię, co tylko każesz, ale powiedz, że się nie gniewasz, że będziesz mię tak kochać jak dawniej!
— W mocy jest twojej przebłagać gniew mój i odzyskać przywiązanie; uczyń mocne i stałe przedsięwzięcie poprawy, wezwij Wszechmocnego na pomoc, pracuj usilnie nad sobą, bądź od tej chwili wstrzemięźliwą i szczerą.
— Będę nią niezawodnie. Ale Mamo! zaprowadź mnie do Taty, jeszcze on o niczem nie wie.
Wszedł w tę chwilę pan Staropolski, zdziwiony długą nieobecnością żony, a równie dobry Ojciec jak tkliwy małżonek, uczuł przy wyznaniu Teresi to wszystko, czego doświadczyła Matka, i podobneż córce dał napomnienia i nauki. Uspokojona Teresia wyjawieniem swej winy, pełna najmocniejszych postanowień, z rozkazu rodziców, położyła się. Odeszli od niej, zostawiwszy służącą do jej pilnowania.
Póki byli przy niej, póki dusza jej tak żywo była zajęta trwogą i żalem, nie czuła fizycznych cierpień; ale skoro spokojniejszą moralnie być zaczęła, doznała mocnej boleści żołądka i przykrych nudności. Ta słabość nie dozwoliła jej spać nocy całej; nie szemrała jednak i nie narzekała, bo uważała ją za słuszną karę swego łakomstwa. Nazajutrz rano wstała smutna i mizerna, przywołany lekarz zapisał jej niesmaczne lekarstwo i wielką przykazał wstrzemięźliwość w jedzeniu. Całego Święconego w usta nie włożyła Teresia. Patrzyła tylko jak drudzy jedli, jak jej bracia i siostry, stojąc przy dziecinnym stoliku, częstowali przybyłych gości. Osłabiona smutkiem, boleściami i bezsennością, nie mogła nawet pomagać Matce do ciast rozdawania: musiała ją zastąpić starsza siostra. Spostrzegła jednak z wdzięcznością, że Matka sama rozkrajała najpierwej owe uszkodzone baby, i ta jej dobroć rozrzewniła ją do łez i utwierdziła w przedsięwzięciu poprawy. Nic ją już odtąd wtem chlubnem postanowieniu zachwiać nie zdołało; wstrzemięźliwość i miłość nienaruszoną prawdy dołączyła do wszystkich dawnych przymiotów, i wkrótce najmilszą się stała ze wszystkich córek państwa Staropolskich. Rodzice widząc tę pomyślną odmianę, podwoili dawne ku niej przywiązanie, po usilnej pracy pozyskała nakoniec ich, rodzeństwa i domowych miłość i zaufanie.
Oby jej przykład mógł być zbawienną przestrogą dla dzieci mających skłonność do kłamstwa lub do łakomstwa. Oby się przekonać mogły, że nic niema szkodliwszego od wad i złych nałogów.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .