Strona:PL Klementyna Hoffmanowa - Wybór powieści.djvu/057

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uchyliwszy drzwi zwolna, ujrzała ją klęczącą na łóżku i rzewnie płaczącą.
— Cóż ci to? kochana Teresiu — rzekła do niej słodkim głosem — nie spisz jeszcze i płaczesz?
— Ach Mamo! — odpowiedziała nieszczęśliwa dziewczyna, zasłaniając sobie oczy rękoma — nie wartam, żebyś tak do mnie mówiła!
— Jakto? — przerwała zatrwożona Matka — czyś co złego popełniła?
— Szkaradną winę: skłamałam!
— Ty, Teresiu?
— Ja: zakradłam się do sali, gdzie stoi Święcone, najadłam się ciasta, i dlategom słaba.
— Wstydź się! — zawołała pani Staropolska groźnym tonem; chciała mówić więcej, ale Teresia łkając rzuciła się jej do nóg.
— Mamo! — krzyknęła, wyciągając do niej ręce — karz mnie jak chcesz, zadaj mi najprzykrzejsze pokuty; wyjaw moją winę przed wszystkimi, ale nie patrz na mnie tak surowo! Przyrzekam tu przed tobą i przed Bogiem, że już nigdy kłamać nie będę, że najmniejsze przewinienie zaraz odkryję, że się nigdy nie dam uwieść temu przebrzydłemu łakomstwu, ale przebacz mi!
Tu strumień nowych łez przerwał mowę biednej Teresi.
Matka chwiejąca się między wzgardą i politowaniem, podnieść się córce kazała.
— Słuszny jest twój żal — rzekła do niej — rozrzewnia on mnie, ale wina twoja tak jest wielka, taką boleścią przeszyła moje serce, że jej prędko zapomnieć nie potrafię!... Czyż nie wiesz, że nic w domu takiego nie mamy, czembyśmy się z wami nie dzielili? czyż nie