Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIX.
W JAKI SPOSÓB KRÓL LUDWIK XIV-ty ODEGRAŁ SWOJĄ ROLĘ.

W chwili, gdy Fouquet wysiadał przed zamkiem z karety, jakiś człowiek wystąpił z tłumu i z oznakami wielkiego uszanowania doręczył mu list. D‘Artagnan przeszkodził posłańcowi mówić z Fouquetem i usunął go na bok, lecz list był już w ręku ministra. Minister, przeczytawszy schował papier i szedł dalej do apartamentów królewskich. D‘Artagnan, idąc za Fouquetem, widział przez okna, wybite w murze na każdem piętrze, jak człowiek, który oddał Fouquetowi bilet, rozglądał się po placu dokoła i dawał znaki kilkunastu osobom, które znikły następnie w bocznych ulicach, powtórzywszy wprzód znaki, otrzymane od tajemniczego posłańca. Fouquetowi kazano czekać przez chwilę na tarasie, dotykającym korytarza, prowadzącego do gabinetu króla. D‘Artagnan wyprzedził wtedy ministra, za którym szedł dotąd ztyłu i udał się do króla.
— Co słychać?... zapytał go Ludwik XIV, zarzucając zielone sukno na stół, pełen papierów.
— Najjaśniejszy Panie, rozkaz spełniony.
— A Fouquet?
— Pan minister skarbu idzie za mną — odparł d‘Artagnan.
— Za dziesięć minut niech go do mnie wprowadzą — rzekł król, skinieniem żegnając d‘Artagnana.
Muszkieter wyszedł, lecz zaledwie był w korytarzu, na drugim końcu którego Fouquet oczekiwał, gdy przywołał go z powrotem dzwonek królewski.
— Czy bardzo był zdziwiony?... — zapytał król.
— Kto taki... Najjaśniejszy Panie?
Fouquet — powtórzył król, nie dodając żadnego tytułu, co utwierdziło podejrzenia muszkietera.
— Nie, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział.
— Dobrze.
I po raz drugi Ludwik odprawił d‘Artagnana.
Fouquet nie ruszał się z tarasu, gdzie go zostawił muszkieter!
Odczytywał list, który zawierał te słowa:
„Knują coś przeciw panu. Nie ośmielą się może zaatakować pana w zamku, lecz pewnie nastąpi to przy powrocie. Mieszkanie otaczają muszkieterowie. Nie powracaj pan, biały koń czeka na pana poza esplanadą“.
Fouquet poznał pismo i gorliwość Gourvilla, a nie chcąc skompromitować wiernego przyjaciela, w razie gdyby go aresztowano, podarł list na drobne kawałki i cisnął na wiatr przez balustradę.
D‘Artagnan zaszedł go, gdy patrzył na rozlatujące się ostatnie kawałki papieru.
— Ekscelencjo — przemówił — król czeka na pana.
Fouquet wyprostował się, podniósł głowę do góry i, zdecydowany stawić czoło burzy, wszedł śmiało do gabinetu monarchy. Król, nie podnosząc się z krzesła, skinął lekko głową i zapytał troskliwie:
— Jakżeż tam ze zdrowiem, panie Fouquet?
— Mam właśnie paroksyzm febry, lecz jestem na usługi mojego króla.
— Cieszy mnie to; jutro zbiera się wielka rada stanów: czy masz pan gotową przemowę?
Fouquet spojrzał na króla zdziwiony.
— Nie mam, Najjaśniejszy panie — powiedział — lecz powiem z pamięci. Znam stan interesów dokładnie, nie potrzebuję zatem przygotowania. Jedno tylko chciałbym uczynić zapytanie, czy pozwolisz mi, Najjaśniejszy Panie?
— Owszem, pozwalam.
— Dlaczego Wasza Królewska Mość nie raczyła uwiadomić o tem swego pierwszego ministra jeszcze w Paryżu?
— Byłeś pan chory, nie chciałem cię trudzić.
— Nigdy żadna praca, żadne wyjaśnienie nie męczy mnie, Najjaśniejszy Panie; a ponieważ nadeszła chwila, że chcę błagać mojego króla o wyjaśnienie...
— O, panie Fouquet!... jakichże wyjaśnień żądasz?
— Chcę wiedzieć, jakie są zamiary Waszej Królewskiej Mości względem mojej osoby.
Król poczerwieniał.
— Oczerniono mnie — mówił żywo Fouquet — powinienem zatem żądać sprawiedliwości królewskiej...
— Niepotrzebnie to mówisz, panie Fouquet, wiem dobrze, co mi wiedzieć potrzeba.
— Wasza Królewska Mość może wiedzieć tylko to, co mu powiedziano, ja zaś nie odzywałem się nigdy, podczas gdy inni pozwalali sobie...
— Co chcesz przez to powiedzieć, panie Fouquet?... — przerwał król, chcąc skończyć niemiłą rozmowę.
— Zmierzam prosto do celu, Najjaśniejszy Panie, i oskarżam, że jest człowiek, który pragnie zgubić mnie w opinji Waszej Królewskiej Mości.
— Nikt tego nie czyni, panie Fouquet.
— Najjaśniejszy Panie, ta odpowiedź przekonywa mnie, iż miałem rację.
— Panie Fouquet, nie lubię, gdy kto oskarża...
— Nawet gdy się jest oskarżonym!...
— Za dużo mówimy o tej sprawie.
— Nie chcesz. Najjaśniejszy Panie, ażebym się usprawiedliwił?
— Powtarzam panu, że cię nie obwiniam.
Fouquet cofnął się w tył i skłonił lekko.
— Nie ulega wątpliwości — pomyślał — że już coś postanowił.
Głośno zaś odezwał się:
— Czy Wasza Królewska Mość wezwał mnie z powodu jakiej pracy?
— Nie, panie Fouquet, chciałem ci tylko udzielić jednej rady.
— Oczekuję zatem, Najjaśniejszy Panie.
— Odpocznij, panie Fouquet, nie nadużywaj sił swoich, posiedzenie rady nie będzie długiem a po zamknięciu go, pragnę, aby choć przez dwa tygodnie nie było mowy o interesach w całem mojem państwie.
Fouquet przygryzł usta i spuścił głowę.
— Czyż pana to gniewa, że możesz odpocząć?... — powiedział lekko król.
— Najjaśniejszy Panie, nie przywykłem do odpoczynku.
— Chory jesteś, powinieneś się ochraniać.
— Wasza Królewska Mość mówiłeś mi o mowie na jutro?
Król nie odpowiedział; zmieszało go to zapytanie. Fouquet zrozumiał ważność chwili. Czytał w oczach młodego króla, że, gdyby okazał nieufność, pogorszyłoby to sprawę.
— Jeżeli pozna, że się boję — pomyślał — to będzie już po mnie...
Król ze swej strony bał się właśnie nieufności Fouqueta.
— Czyżby się domyślił czego?... — szepnął do siebie.
— Jeżeli się teraz ostro odezwie — myślał dalej Fouquet — jeżeli uniesie się gniewem lub będzie tylko udawał gniew, aby mieć pretekst jakiś, nie będę miał wtedy sposobu wyjść cało z tej awantury. Starajmy się zamydlić mu oczy... Gourville miał rację...
— Najjaśniejszy Panie — odezwał się naraz — ponieważ dobroć twoja rozciąga pieczę nad zdrowiem mojem do tego stopnia, że uwalnia mnie od pracy, czy mogę mieć nadzieję, że będę wolnym od jutrzejszej rady? Użyłbym tego dnia na wypoczynek w łóżku, prosząc mojego króla, aby pozwolił swemu doktorowi zapisać jakie lekarstwo na tę przeklętą febrę.
— Niech będzie, jak żądasz, panie Fouquet. Uwalniam cię na jutro, przyśle mojego doktora i spodziewam się, że odzyskasz zdrowie.
— Dziękuję — rzekł Fouquet z głębokim ukłonem.
Następnie dodał:
— Czy będę miał szczęście odprowadzenia mojego króla do Belle-Isle, do mnie?
I patrzył prosto na Ludwika, ażeby osądzić, jakie wrażenie uczyni podobna propozycja.
Król znów poczerwieniał.
— Czy wiesz, mój panie — odpowiedział starając się uśmiechnąć — żeś powiedział: Do Belle-Isle, do mnie?
— Prawda, tak powiedziałem, Najjaśniejszy Panie.
— Czy nie pamiętasz — ciągnął król wesoło — żeś mi Belle-Isle podarował?
— I to prawda, Najjaśniejszy Panie. Tylko ponieważ nie przyjąłeś wtedy, Wasza Królewska Mość, więc teraz pójdziesz i weźmiesz w swoje posiadanie...
— Bardzo tego pragnę.
— Widzę, że było to zamiarem nietylko moim lecz i Waszej Królewskiej Mości, i niewypowiedzianie szczęśliwym i dumnym się czuję, że król mój zabrał z sobą z Paryża całą straż przyboczną i masę wojska na ten uroczysty akt.
Król bąknął, iż nietylko dlatego zabrał swoich muszkieterów.
— O!... wierzę bardzo — rzekł Fouquet z żywością. — Wasza Królewska Mość zanadto jest pewnym, iż sam jeden przyjść może z laską w ręku i jednem skinieniem obalić fortyfikacje Belle-Isle.
— Do licha!... — zawołał król — nie chcę wcale niszczyć tych pięknych fortyfikacyj, których wystawienie musiało drogo kosztować... O nie!... niech trwają jak najdłużej na postrach Anglji i Holandji... Nie zgadniesz nigdy, panie Fouquet, co pragnę oglądać w Belle-Isle: otóż piękne tamtejsze mieszkanki, dziewczęta i kobiety z wybrzeży, co tak ładnie tańczą i są zachwycające w swoich czerwonych spodniczkach!... Bardzo mi zachwalano twoje wasalki, panie ministrze, chciej zatem mi je pokazać.
— Kiedy tylko spodoba się Waszej Królewskiej Mości.
— Czy masz w pogotowiu statki do przeprawy?... moglibyśmy jutro zaraz odpłynąć.
Minister zrozumiał, o co królowi idzie.
— Nie mam, Najjaśniejszy Panie, nie wiedziałem o życzeniu Waszej Królewskiej Mości, a przedewszystkiem nie domyślałem się, że królowi tak śpieszno widzieć Belle-Isle, i dlatego nie przygotowałem się...
— Masz jednak swój własny statek?
— Mam ich aż pięć, lecz tu żadnego; są one w Port albo w Paimbeouf, a na sprowadzenie ich potrzeba byłoby co najmniej dwudziestu czterech godzin. Czy mam posłać kurjera?
— Wstrzymaj się jeszcze; pozbądź się najprzód febry; poczekaj do jutra.
— A!... prawda. Jutro może zupełnie co innego przyjść nam do głowy?... — odparł Fouquet blady bardzo, i pewny już, czego ma się spodziewać.
Król zadrżał i wyciągnął rękę do dzwonka, lecz Fouquet go uprzedził.
— Najjaśniejszy Panie — powiedział — mam febrę, drżę cały; jeżeli chwilę jeszcze zmuszony będę stać tutaj, czuję, że zemdleję. Upraszam Wasza Królewską Mość o pozwolenie udania się do domu.
— Rzeczywiście, drżysz, panie Fouquet, aż przykro patrzeć. Idź już, idź do siebie, przyślę niedługo dowiedzieć się, jak się miewasz...
— Dziękuję Waszej Królewskiej Mości. Mam nadzieję, że za godzinę będzie mi znacznie lepiej...
— Chcę, ażeby cię kto odprowadził — rzekł król.
— Z ochotą wsparłbym się na kimkolwiek.
— Panie d‘Artagnan!... — zawołał król, poruszając dzwonkiem.
— Najjaśniejszy Panie — przerwał Fouquet, śmiejąc się gorzko — przeznaczasz kapitana muszkieterów dla odprowadzenia mnie do domu? Zaszczyt to okrutnie dwuznaczny!... Wystarczy pierwszy lepszy lokaj w tym razie.
— Dlaczegóż to, panie Fouquet? Pan d‘Artagnan wszak mnie samego odprowadza nieraz!
— Tak, Najjaśniejszy Panie, lecz czyni na rozkaz króla; podczas gdy mnie...
— Cóż dalej?
— Jeżeli ja powrócę do domu z dowódcą muszkieterów królewskich, powiedzą wszyscy, że każesz mnie aresztować.
— Aresztować?... — powtórzył król, bledszy od samego Fouqueta — aresztować!... co znowu?...
— Czegóż bo ludzie nie powiedzą!... — ciągnął Fouquet ze śmiechem — założę się, iż znajdą się tacy, którzy śmiać się z tego będą...
Żarcik ten zmieszał monarchę.
Fouquet miał tyle zręczności, czy szczęścia, iż Ludwik XIV-ty bał się kroku, jaki miał uczynić.
Skoro d‘Artagnan wszedł, dostał rozkaz przysłania jednego z muszkieterów dla towarzyszenia panu ministrowi.
— Nie potrzeba — odezwał się tenże — wolę powrócić z Gourvillem, który czeka na dole. Lecz to nie przeszkodzi mi korzystać z towarzystwa pana d‘Artagnana. Cieszy mnie bardzo, że taki znawca ujrzy Belle-Isle i oceni przynajmniej godnie fortyfikacje wyspy.
D‘Artagnan skłonił się, nie pojmując nic, co zaszło pomiędzy królem i ministrem.
Fouquet złożył jeszcze jeden ukłon królowi i, udając wielkie osłabienie, wyszedł powolnym krokiem.
Gdy znalazł się już w niejakiej od zamku odległości:
— Nareszcie, jestem ocalony!... szepnął. — O tak!... ujrzysz Belle-Isle, wiarołomny królu, ujrzysz ją, lecz gdy mnie już tam nie będzie!
I znikł w cieniu bocznych ulic.
D‘Artagnan pozostał z królem.
— Kapitanie — odezwał się monarcha — pójdziesz za Fouquetem...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Zaaresztujesz go w mojem imieniu i zamkniesz w karecie.
— W karecie? Dobrze.
— Ażeby nie mógł z nikiem rozmawiać w drodze, ani też wyrzucać kartek jakich ludziom, których napotka.
— O!... to, Najjaśniejszy Panie, będzie bardzo trudno!..
— Nie...
— Przepraszam Waszą Królewską Mość; nie mogę przecie udusić pana Fouquet, zamykając okna i zapuszczając firanki, jeżeli zażąda odetchnąć świeżem powietrzem. Będzie krzyczał i wyrzucał kartki, o ile mu się spodoba.
— Przewidziałem to, panie d‘Artagnan. Kareta z okratowanemi oknami usunie niebezpieczeństwo, o jakiem mówisz...
— Kareta z żelazną kratą!... zawołał d‘Artagnan — czyż podobna takie kraty zrobić przez pół godziny, a przecież Wasza Królewska Mość rozkazuje mi udać się natychmiast do pana Fouqueta.
— Taka kareta jest już gotową.
— To co innego — rzekł kapitan. — Jeżeli ekwipaż gotów, potrzeba tylko kazać założyć konie.
— Już założone.
— A!
— Woźnica i straż wojskowa oczekują w drugim dziedzińcu.
D‘Artagnan pochylił głowę.
— To pozostaje mi tylko zapytać króla, dokąd mam odwieźć pana Fouqueta?
— Najprzód do zamku Angers.
— Dobrze, Najjaśniejszy Panie.
— A potem, zobaczymy...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Panie d‘Artagnan, jeszcze słowo: zauważyłeś pewnie, iż do ujęcia Fouqueta nie użyłem mojej straży, co do wściekłości przyprowadzi pana de Gesores.
— Wasza Królewska Mość nie używa swej straży — rzekł kapitan — ponieważ nie ufa panu de Gesores.
— Dlatego, że ufam panu.
— Wiem o tem, Najjaśniejszy Panie, nie trzeba mi przypominać.
— Tylko dlatego to robię, mój panie, aby ci oznajmić, że od tej chwili, gdyby się przytrafił jakikolwiek przypadek, a pan Fouquet zdołał uciec... trafiają się takie wypadki, panie.
— O!.. Najjaśniejszy Panie, bardzo często; lecz trafiają się innym, ale nie mnie...
— Dlaczego nie panu?
— Ponieważ była chwila, w której chciałem ocalić pana Fouqueta.
Król zadrżał.
— Ponieważ — ciągnął kapitan — miałem do tego prawo, bo odgadłem plany Waszej Królewskiej Mości, choć ani słowa o tem nie powiedział, a w dodatku pan Fouquet spodobał mi się bardzo. Wolno mi było przecież okazać mu współczucie?...
— Co prawda, mój panie, to wcale nie wzbudzasz zaufania mego tem opowiadaniem!...
— Gdybym go był wtedy ocalił, byłbym zupełnie niewinnym; co więcej, dobrze bym uczynił, albowiem pan Fouquet nie jest złym człowiekiem... Lecz on sam tego nie chciał; jego zła gwiazda zwyciężyła; nie umiał korzystać z dobrej chwili... Tem gorzej dla niego!... Obecnie jestem na służbie i będę posłuszny rozkazom otrzymanym... Wasza Królewska Mość może uważać pana Fouqueta już za aresztowanego, nawet za zamkniętego w zamku Angers.
— Powoli... kapitanie... jeszcześ go nie ujął!....
— To do mnie należy, Najjaśniejszy Panie, tylko raz jeszcze, proszę, namyśl się, królu... Czy na serjo każesz mi aresztować pana Fouquet, Najjaśniejszy Panie?...
— Tak, po tysiąc razy, tak!...
— Napisz to własnoręcznie, Najjaśniejszy Panie.
— Oto masz rozkaz gotowy.
D‘Artagnan przeczytał, skłonił się i wyszedł.
Z wysokości tarasu spostrzegł Gourvilla, który z uradowaną miną zmierzał ku mieszkaniu pana Fouqueta.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.