Chociaż ci żona sypie do befsztyku
Szczodremi palcy proszek arszeniku,
I do sąsiada twego mówi: „Drogi!
Czekaj… wyciągnie wkrótce mąż mój nogi“;
Choć twój przyjaciel przez złość, czy waryacyję,
Anonimową pisze denuncyjacyję,
Na skutek której do prokuratora
Szedłeś pod rękę z policyjantem wczora;
Choć twój synalek, szczędząc ci frasunku,
Pobrał dla ciebie należność z rachunku,
A pomyliwszy się w nazwie ulicy,
Miast ojcu nieść ją, zawiózł baletnicy;
Choć szewc ci sprzedał takataką butów parę,
Od której rosną twe nagniotki stare,
Choć piekarz karmi cię chlebem z zakalcem,
A świat za miękość wytyka cię palcem,
Choć w twem gołębiem sercu złość się budzi, —
Człowieku, słuchaj: nie trać wiary w ludzi!
Bo choć się w bólach będziesz wił śród krzyku,
Są antidota na moc arszeniku;
I — jeśli tem cię pocieszyć wypada —
Nie pójdzie żona twoja za sąsiada;
A przez obmowy przyjaciela głupie
Posiedzisz ledwie jaki miesiąc w ciupie,
I gdy brak winy już się udowodni,
Po turmie w domu będzie ci wygodniej;
Syn numer domu i nazwę ulicy
Przypomni, wróci od swej baletnicy,
I świat przestanie ranić ciebie srogo,
I ciasne buty rozdeptać się mogą,
Lepszy chleb kupi ci służba ostrożna, —
Tylko bez wiary w ludzi żyć nie można!