Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1881
Pochodzenie Gazeta Polska 1881, nr 241
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 27 października 1881
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1881
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


33.

Z wystawy Krywulta w Hotelu Europejskim. Kaprea za Tyberiusza. Obraz Henryka Siemiradzkiego. Słyszymy niejednokrotnie ubolewania nad tem, że tak znakomity malarz jak Siemiradzki nie bierze za przedmiot do swych obrazów motywów polskich, ale maluje odległy świat rzymski. Wyznajemy, że ubolewania te, jakkolwiek płynące z najlepszych i godnych uznania intencyj, wydawały nam się zawsze poglądem do najwyższego stopnia zaściankowym. Przede wszystkiem jesteśmy wraz z innemi europejskiemi narodami dziećmi kultury, która wyrosła z pnia rzymskiego, jest to więc spuścizna tak dobrze nasza, jak niemiecka, francuska lub angielska. Pierwsi zapewne śmielibyśmy się z Francuzów, gdyby gwałtem narzucali np. Gêromowi wyłącznie francuskie tematy, lub z Niemców, gdyby mieli za złe Kaulbachowi, Pilatemu albo Maxowi, że nie malowali wyłącznie chłopów i ritterów niemieckich. Bez względu na to, jakie malarz bierze temata, sława i sztuka polska wzbogaca się, jeśli malarz jest Polakiem. Artysta więcej niż ktokolwiek ma prawo powiedzieć sobie nil humani a me alienum puto, — i gdyby, chcąc ubiegać się o popularność, malował swojskie przedmioty gorzej niż maluje obce, to sztuka polska nie tylko by nic na tem nie zyskała, ale straciła. Artysta ma swój smak i swój temperament artystyczny. Pewne kształty i barwy przemawiają do niego silniej jak inne; odczuwa on je estetycznie dokładniej — więc i maluje lepiej, że więc szuka ich wszędzie i czerpie z takiego otoczenia, z takich światów, w których je znajduje, to już nic dziwnego. Opinia to raczej ma baczyć, by była zawsze rozważną, dojrzałą, tolerancyjną, i strzec się, aby nie obniżyła sztuki naszej, wywierając niewolniczy i zgubny nacisk na swobodę wyboru artystów. Henryk Siemiradzki wybrał sobie świat rzymski i nikt nie ma prawa go zmuszać, by wybrał inny, bo może, że malowałby go z mniejszem mistrzostwem, przez co jedno polskie nazwisko zyskałoby mniej sławy i uznania u obcych niż ma dziś. Ostatni jego obraz jest epizodem z pobytu Tyberiusza na Kaprei. Stary cezar czuł się bezpieczniejszym na owej odludnej wyspie wśród pretoriańskich kohort, niż w Rzymie, na którym zaciążyła również straszna, jak nikczemna dłoń Sejana. Tyberiusz obawiał się Rzymu, ale i pogardzał tem światowładnem miastem, w którem już, jak pisze Tacyt, ruere in servitium consules, patres, equites. O ile też z początku sprężyście dzierżył rządy państwa, o tyle na Kaprei, tak przed jak i po upadku Sejana, można życie jego określić dwoma słowami: orgia i morderstwo. Zwłaszcza też po katastrofie z Sejanem okrucieństwo cezara doszło do najwyższego stopnia, a podejrzliwość coraz liczniejszych dostarczała mu ofiar. Był to pierwszy cezar z długiego szeregu katów i rozpustników. Późniejsi jednak nie mogli zwykle srożyć się długo — jego urok był jeszcze zbyt silny, by śmiano zaraz się na niego targnąć, a kohorty pretoriańskie nie przywykły jeszcze zmieniać cezarów i licytować tronu więcej dającemu. Z tego powodu Kaprea była przez jedenaście lat złowrogą zmorą, ciążącą na piersiach Rzymu, a przede wszystkiem na głowach, które w jakikolwiek sposób nad poziom ogólny się podniosły. Cezarianizm był wielką niwelacją, w niczem zaś nie miał podobieństwa z późniejszemi monarchiami średnich wieków, opartemi na szlachcie i feudalizmie. Za czasów Tyberiusza już wygodniej było być przekupniem oliwek niż potomkiem Marcellów, albo ginąć w tłumie niż być faworytem przy dworze. Nieraz też ci, którzy opływając w łaskach, dzielili uczty i orgie nocne cezara — drżeli o swój los, nauczeni krwawemi przykładami. Kto dziś leżał na triclinium przy stole, jutro mógł leżeć na dnie morskiem lub u stóp urwiska. Siemiradzki wybrał właśnie taką chwilę, w której orgia spotkała się oko w oko ze śmiercią. Orgia trwała widocznie przez całą noc, bo gdy kółko ucztujących opuściło triclinium, by odetchnąć świeżem powietrzem, już świt bieli bladem światłem skały i morze. Pijani uczestnicy, tworząc szalony korowód, wychodzą z ciemnego korytarza skał nad sam brzeg. Tańczą jeszcze, biją w bębenki i dmą w tybie — gdy wtem część uczestników koła przeraża się nagle strasznym widokiem. Oto u stóp urwiska leżą trupy skazanych, którzy wczoraj jeszcze może zostali strąceni ze skał z rozkazu cezara. Jeden z nich leży trochę w głębi na wznak, z otwartemi strasznie oczyma i wyszczerzonemi zębami, a nad nim zwiesza się na gałęziach drzewa pokrwawione prześcieradło — drugi, bliżej tańczącego koła, padł na bok z pogruchotaną głową. Chwila straszliwie dramatyczna. Ci, którzy ujrzeli nagle trupy, zatrzymują się jakby rażeni piorunem — szał mija, wino i pijany szał wietrzeje w jednej chwili z ich głów, a na twarzach jeszcze zarumienionych maluje się przerażenie i obłęd. Są to rozbestwione, a zarazem spiorunowane strachem zwierzęta. Tymczasem inni w korowodzie tańczą jeszcze i grają na instrumentach, z szaleństwem w oczach i uśmiechem na twarzy. W dalszej grupie widać jakiegoś starca opartego na ramieniu bachantek, w którym sprawozdawcy chcieli widzieć Tyberiusza. Jedna z nich dojrzała już trupy, co widać z osłupiałych jej oczu; na twarzy małego Murzynka świecącego pochodnią widać również przerażenie, starzec zaś, zapewne pijany, śmieje się jeszcze śmiechem bezprzytomnym i zarazem cynicznym, ukazując resztki zepsutych zębów. Nie sądzimy, by to był Tyberiusz — starzec ten bowiem jest otyły, gdy tymczasem o postaci Tyberiusza inne dochowały się wieści. Postać, jaką widzimy na obrazie, jest tylko ilustracją czasów, w których starość i młodość, piękność i brzydota zarówno były rozpasane, zarówno nakładały wieńce róż na głowę, by brać udział w orgiach cezariańskich. Artysta czasy owe i wszystkie ich antytezy zrozumiał jak historyk, a odczuł i zamknął w żywe kształty jak prawdziwy poeta. Jest to też jeden z najpiękniejszych obrazów Siemiradzkiego i pióro mimo woli czuje swe niedołęstwo wobec pędzla, gdy przychodzi opisywać to świetne przeciwstawienie rozszalałego życia ze śmiercią, tę grozę i tragiczność, jaka wieje z całego obrazu. — Ponury krajobraz dopełnia w mistrzowski sposób wrażenia. Blade, rozpierzchnięte światła wydobywają z cienia ponure zarysy skał; w ciemnem gardle wąwozów pochodnia rzuca czerwone, pogrzebowe blaski na dalszą grupę. Morze jest jeszcze ciemne, surowe — w dali płoną ognie na świątyni — na wschodzie widać pierwsze blaski świetliste. Widno jest na tyle, że widać już wszystko, wyrazy twarzy, trupy i pokrwawione prześcieradła — ten jednak półmrok, ta tajemniczość, ta bladość światła walczącego jeszcze z cieniem — wszystko to jest tak tragiczne, iż czuje się dreszcz mimowolny. A jednak obraz przykuwa i pociąga mimowolnie tajemniczym jakimś urokiem dzikiej poezji. Z drugiej strony zadziwia on także, odkrywa on bowiem zupełnie nową stronę twórczości artysty. Jest on tak odmienny od wszystkiego, co dotąd malował Siemiradzki, tak odskakuje od dotychczasowych płócien pełnych słońca, plam świetlistych i blasków, że jest zarazem odpowiedzią zamykającą raz na zawsze usta tym, którzy twierdzili, że Siemiradzki nie może już wyjść z promieni słonecznych drgających wśród liści drzew. Trudno doprawdy powiedzieć, czy w tym obrazie więcej wyrazu i tragedii ludzkiej, czy też poczucia natury. Tak poczutego poranku i morza — nie widzieliśmy dotąd. W samym krajobrazie leży tyle poezji natury, iż gdyby się ona nawet nie dopełniała wspaniałą tragedią ludzką, obraz miałby i tak wartość mistrzowskiego płótna. Porównywając Siemiradzkiego tylko z Siemiradzkim, powtarzamy jeszcze raz, że obraz ten jest jednem z największych jego dzieł. Wstrzymujemy się też od wszelkich uwag tyczących strony technicznej — byłyby one bowiem tylko dalszym ciągiem podziwu. Sądzimy zresztą, że wobec takiego artysty uwagi z naszej strony, tyczące samej techniki, byłyby tylko dowodem zbytniej ufności we własną biegłość krytyczną i zbytnią śmiałością. Sprawozdawca musi w tym wypadku poprzestać tylko na podzieleniu się wrażeniem z publicznością — z czego staraliśmy się wywiązać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.