Więzień (Geffroy, 1907)/Dodatek

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustave Geffroy
Tytuł Więzień
Wydawca Polskie Towarzystwo Nakładowe
Data wyd. 1907
Druk Drukarnia A. Rippera
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. L'Enfermé
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podajemy poniżej opis pogrzebu Augusta Blanquiego, opowiedziany przez naocznego świadka, Gica, który znał osobiście więźnia, jeszcze czasu studyów swoich medycznych w Paryżu. Opis ten stanowi ciekawy dodatek do wszystkiego, co powiedział o Blanquim Gustaw Geffroy, maluje w żywych barwach proletaryat Paryża, w chwili, gdy chowa swego wielkiego obrońcę i męczennika.
„Już od rana — pisze Gica — zwarte tłumy ludu zaległy wszystkie ulice przyległe do bulwaru włoskiego. Ruch omnibusów i tramwajów był utrudniony, wreszcie zupełnie ustał. Na samym bulwarze natłok publiczności był tak wielki, że zaledwie można się było poruszać. Ponad tłumem powiewało mnóstwo choręgwi i wieńców z olbrzymiemi napisami, okna zaś, a nawet dachy i drzewa przepełnione były widzami.
Poważna cisza panowała w całym tłumie. Czasem tylko przesunęły się młode obywatelki, sprzedające nieśmiertelniki i zbierające składkę na więźniów, którzy wskutek amnestyi mieli wkrótce powrócić do ojczyzny na statku „Le Navazin“.
Jakiś dorożkarz zwrócił się do mnie i rzekł:
„Szkoda, że w żaden sposób nie można tędy przejechać! Chciałem swoim powozem służyć rodzinie zmarłego. Jestem szczerym republikaninem, a i panu dobrze z oczu patrzy, więc siadaj pan“.
W tejże chwili zjawił się Rochefort. Powitano go oklaskami. Tłum rozsunął się, aby przepuścić znakomitego pamflecistę, więc tedy i my, korzystając z tego posunęliśmy się naprzód. Po wielu wysiłkach dotarliśmy wreszcie do domu pod liczbą Nr. 25. Brama obita czarnem suknem z wytłoczoną literą B. Odwiedzający ciało snują się długim korowodem, wejście zaś przedziolono na dwie części, dla wchodzących i wychodzących. Wszedłem na 5-te piętro. W małej izdebce, której cale umeblowanie składało się ze stołu i krzesła, na Żelaznem łóżku spoczywały zwłoki sędziwego męczennika, który był postrachem reakcyi przez pół wieku. Śmierć nie zeszpeciła rysów twarzy, i gdyby nie bladość trupia, zdawałoby się, że śpi. U wezgłowia wisiał wieniec z dębowych liści.
Wielu przyjaciół otoczyło panią Antoine, która czuwała przy zwłokach. Zauważyliśmy wśród nich Valiana, byłego ministra oświaty podczas Komuny, Cournégo, posła do parlamentu i członka Komitetu Obrony Paryża Arnolda, jednego z członków Centralnego Komitetu i Rocheforta. Tutaj też spotkaliśmy Ludwikę Michel i sławną lektorkę, panią Paulinę Mink. Na stole leżała księga pamiątkowa, a na jej kartach widniało mnóstwo nazwisk republikańskich znakomitości, jak Ludwika Blanc, Cantagrela, Talliandrégo, senatora Tolaina i innych.
O wpół do dwunastej, ciało złożono do trumny dębowej. Na wieku był napis: „Ludwik August Blanqui, zmarł w 75 roku życia“. O dwunastej trumnę postawiono na skromnym karawanie. Wtedy odkryto głowy i ze stu tysięcy piersi zagrzmiał okrzyk: „Niech żyje republika!“ Jeden z przyjaciół zmarłego rozpostarł na trumnie szkarłatny płaszcz, lecz zarządzający obrzędem pogrzebowym zaprotestował powołując się na przepisy policyjne. Cały karawan okryto wieńcami, tak, iż nie było go widać z pod kwiatów, poczem przeróżne delegacye ustawiły się wokoło przy swoich sztandarach. Orszak ruszył z miejsca otoczony gwardyą narodową. Na czele pochodu, w oddaleniu dwustu kroków posuwał się spory oddział policyantów. Tuż za trumną przyjaciele nieśli biały bukiet i piękny wieniec od redakcyi pisma Blanquiego „Ni Dieu ni maitre“. Dalej szli przedstawiciele prasy paryskiej, redakcyj pism „Intransigeant“ „ Justice“, na wieńcu której widniał napis: „Oblężenie Paryża“ i „La patrie en danger“ i wielu innych.
Za nimi postępowało przeszło dwieście delegacyj. Byli tu przedstawiciele wszystkich radykalnych komitetów, syndykalnych i socyalistycznych grup, nietylko z Paryża, lecz i całej Francyi, robotnicy serowni paryskich z czerwonym sztandarem, kamieniarze, ze sztandarem takiegoż koloru, z przymocowaną doń czapką frygijską i krepą żałobną, dalej szli cieśle, stolarze, krawcy, ślusarze, piekarze i t.d. Stowarzyszenie „Wolnej myśli“ stawiło się również z czerwonym sztandarem, na drzewcu którego przybito czapkę frygijską z żałobną krepą. „Centralny Komitet pomocy więźniom“ szedł z olbrzymim wieńcem, przeszło 2 metry średnicy mającym, z ponsowych nieśmiertelników uwitym. Dalej widniały napisy: „Augustowi Blanqui od demokratów z Montreuil“, „Weteranowi demokracyi, Demokraci z Clichy“. „Blanquiemu od starych demokratów“, „Od Związku Ludów“, „Od republikańsko-kollektywistycznej młodzieży“, „Od mieszkańców włoskiego bulwaru“, „Od anarchistów 3-go i 5-go okręgu“. Przysłały wieńce miasta Reims, Tulon, Beziers, Saint-Etienne, Marsylia, Montpelier, Lyon, Lille, Nantes i Arles. Z Rouen było aż cztery deputacye, reprezentujące: Komitet socyalistyczny, radykalny, socyalistyczny robotniczy i Związek republikański. Prócz tego mnóstwo deputacyj licznych kobiecych stowarzyszeń zastępowało: „Komitet kobiecy socyalistyczny“, „lyoński kobiecy komitet“, „Stowarzyszenie praw kobiety“. Wśród zagranicznych grup była i rosyjska, niosąca dwa wieńce.
Ten niezmiernej długości pochód sunął w zdumiewającym porządku przez bulwary: włoski, de l’Hopital i de la Contréscarpe. Rodzina i przyjaciele zmarłego wytknęli inny plan drogi, lecz zarząd pogrzebowy zmusiła policya do takiego pochodu.
Wzdłuż wszystkich ulic, na placu Bastylli i na pont d’Austerlitz skupiły się tłumy ludu. Gdy na skręcie ulicy dostrzegano ukazujący się wóz żałobny — odkrywano głowy. Z okien jak deszcz sypały się kwiaty.
Na wszystkich ustach był jeden okrzyk: „Niech żyje republika!“ Nigdy w życiu nie widziałem nic bardziej wspaniałego i wzruszającego, jak ta olbrzymia manifestacya mas ludowych, które się zgromadziły by oddać sprawiedliwość starcowi — męczennikowi. Szczególniej potężnie wyglądały fale tłumu w wąskiej, a długiej ulicy de la Roquette. Płynęły zwolna, rozsuwając na bok stojące grupy widzów i pochłaniając wciąż nowe fale z przyległych ulic. Gdzie okiem sięgnąć, widać było tylko ruchliwą, zwartą masę głów, a na tem czarnem tle czerwieniły się wieńce i bukiety i powiewały kirem okryte chorągwie.
Niebo zasnuły białe obłoki, przez które z trudem przedzierało się słońce, rzucając niepewne blaski.
W miarę jak zbliżaliśmy się do miejsca wiecznego spoczynku, cisza stawała się coraz głębszą; rozlegał się tylko odgłos miarowych kroków ludzkich po zmarzłej ziemi. Lecz cisza i spokój tłumów podniecają zwykle nerwy policyantów. Tak się też stało i teraz. Rochefort i kilku członków redakcyi „Intransigeant“ i „Justice“ znajdowali się właśnie na chodniku i chcieli wrócić do orszaku, aby pójść za trumny. W tej chwili ze dwudziestu policyantów wraz z komendantem rzucili się na Rocheforta i jego towarzyszy i wywijając pięściami, nie chcieli ich puścić. Kilka osób upadło na ziemię. Głuchy pomruk oburzenia powstał w tłumie.... policya stchórzyła i cofnęła się.
Pochód stanął u bram cmentarza Père Lachaise. Oczekiwało tu nań mnóstwo policyi. Gdy się orszak zbliżył, policyanci ustawili się we dwa rzędy po bokach alei, przy której znajdował się przygotowany dół, dla tymczasowego umieszczenia trumny Blanquiego. Naprzeciwko był grób znakomitego ministra Ludwika Filipa, a dwa kroki dalej grób Raspaila. Przepuściwszy niosących ciało, policya otoczyła aleję w półkole i zagrodziła dostęp tłumom. Przepuszczono za kordon jedynie krewnych i przedstawicieli prasy. Publiczność skupiła się u wejścia, każdy wdrapywał się gdzie mógł, byle wyżej, niektórym udało się obejść wokoło i przedostać się do samego grobu. Tymczasem robotnicy wyjęli płytę, pokrywającą otwór lochu i spuścili weń trumnę. Obok stały dwie płaczące kobiety — pani Antoine i siostrzenica Blanquiego.
„Obywatele, odkryjcie głowy! Zawołał ktoś i stanął na krawędzi lochu.
Był to znak dla mówców, którzy kolejno poczęli w mowach sławić zmarłego. Napomknąwszy o wielkich przymiotach bohatera, każdy przebiegał pokrótce ważniejsze chwile jego długiego, pełnego walk zaparcia się życia. Wielu przemawiało z głębokiem uczuciem. Po przyjaciołach zmarłego zabrali głos delegaci wyborców lyońskich i miasta Bordeaux.
„Człowiek ten — mówił jeden z nich obywatel Rotte — przebył 40 lat w więzieniu. Tchórzliwe i podłe wstecznictwo trzymało pod kluczem 75-letniego starca, jakby dziki zwierz, nie wypuszczający z pazurów swej ofiary. Kochać opuszczonych, bronić słabych, narażać własną wolność i życie dla szczęścia pracującego ludu, oddawać na ofiarę ludzkości ciało swe i duszę, to oczywiście, rozumie się, zasługuje na wieczne więzienie i katusze wszelkiego rodzaju. Człowiek ten cierpiał. Naród to wiedział i sprawę cierpiącego uznał za swoją. Wyborcy, czyniąc zadość sprawiedliwości, oddali głosy swoje wyklętemu Blanquiemu i uczynili go wolnym, ku zdumieniu zasklepionej w egoizmie i okrucieństwie burżuazyi, która sądziła iż pochowała go już na zawsze. Naród orzekł, że niegodnie jest więzić 70-letniego starca, najżarliwszego z apostołów republiki w chwili, kiedy republika jest faktem dokonanym, a bohaterowie 16-go maja, ochotnie ułaskawieni przez rząd, puszczają na głupstwa wydarte krajowi miliony.
Naród zrozumiał że niesprawiedliwą jest wieczna niewola ludu roboczego w jarzmie próżnującego kapitalisty, którego zadanie ogranicza się do zjadania tego, co wytwarza robotnik, gdy temuż robotnikowi w razie braku pracy, kalectwa lub starości pozostaje tylko kij żebraczy.
I naród powiedział sobie: Dam mandat temu, kto będzie najlepszym rzecznikiem moich spraw i potrzeb, człowiekowi, który najwięcej cierpiał przez oszczerstwo, temu kto poświęcił swój talent i zapał tylko sprawie ludu. W taki to sposób wybrano Blanquiego w Bordeaux przeszło 9 tysiącami głosów. Nie było wyboru bardziej czystego i prawidłowego i bardziej godnego szacunku. Lecz oportuniści sądzili inaczej. Już to, że lud ośmielił się wystąpić jako pan swej woli i umotywować wyraźnie swoje prawo, to już samo było niebezpiecznem mogło stać się przykładem i mieć naśladowców. Natychmiast odgrzebano ustawę „praw człowieka“, która dotychczas nie była stosowana nigdy, bo nawet Bonaparte nie śmiał z niej korzystać. Na podstawie tej to ustawy unieważniono wybór Blanquiego“.
Tensam mówca przypomniał także nikczemne sposoby walki, do których się uciekano, po wyczerpaniu wszelkich możliwych sposobów sparaliżowania agitacyi prowadzonej na korzyść Blanquiego, nie wstydzono się odgrzebać nawet stare zarzuty, których oddawna już zaniechali jego wrogowie.
„Takim był — kończył mówca — ten zamało ceniony człowiek, którego się tak bały sfery wyższe. A musieli bać się jego głębokiej prawości ci, co instytucye ropublikańskie łata ją szmatami monarchizmu, ci, którym sumienie polityczne pozwala na użycie powszechnego głosowania za narzędzie do zdobycia władzy i odrzucenie go, gdy niepotrzebne“.
Delegat z Marsylii, Dr. Sonzini wspomniał o pobycie Blanquiego w Marsylii i o słowach, które wówczas wyrzekł: „Do każdej walki z rządem pobudzała mię sama reakcya. Szedłem za głosem najświętszego obowiązku, zdaje mi się, że nikczemność oportunizmu popchnie mię jeszcze raz do wypełnienia tego obowiązku“. Mówca zakończył: „O ty, który tak ukochałeś ludzkość, męczenniku, czczony przez nas głęboko, niech imię Twoje będzie ogniwem, łączącem nas w walce z oszczerstwem. Niech nam będzie wzorem jak służyć sprawie i walczyć nieugięcie, niech będzie sztandarem dla wszystkich co prawdziwie ukochali lud. Wytężmy wszystkie siły by iść za jego wielkim przykładem!“
Z kolei przemówiła krótko Ludwika Michel w te słowa: „Nienawiścią i prześladowaniem Blanquiego nic nie wskórali wrogowie rewolucyi socyalnej! On i z grobu nie przestaje im grozić. Jego przykład i pamięć, to broń którą nam zostawił, abyśmy zwyciężali. Już nad tą mogiłą zajaśnieje może zorza wstającej rewolucyi socyalnej! Lecz wśród tych, co walczyli w jednych szeregach z bohaterem, wielu nie przyszło by uczcić pamięć jego. Nie przyszli, bo trzydzieści tysięcy rozstrzelano. Niechże ich dzieci przyjdą na tę mogiłę, uczyć się poświęcenia i ofiarnego oddania się sprawie ludowej! I nie sam tylko Paryż uczcił Blanquiego. Sławią go rewolucyoniści wszystkich narodowości, całego świata. Nim więc odejdziemy stąd, przysięgnijmy, że zachowamy w pamięci przykład wielkiego obywatela i będziemy walczyć tak jak on walczył, za tę samą sprawę!“
Po mowie czerwonej dziewicy, jak nazywano Ludwikę Michel, mówił Cambier w imieniu demokratów z Roubais i Lille. Lecz ledwo zdołał wypowiedzieć słów kilka, wzruszenie zatamowało mu głos, poczem obywatel Labesse pożegnał zmarłego w imieniu młodzieży szkolnej. Wreszcie Ławrow przemówił ostatni w imieniu rosyjskich socyalistów.
Ułożono nakoniec wieńce na grobie i ludzie powoli się rozeszli ale jeszcze od czasu do czasu dolatywały z dali okrzyki: „Niech żyje rewolucya!“




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Gustave Geffroy i tłumacza: Franciszek Mirandola.