Wartogłów/Akt piąty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Molier
Tytuł Wartogłów
Podtytuł Czyli zawsze nie w porę
Pochodzenie Dzieła / Tom pierwszy
Wydawca Instytut Wydawniczy »Bibljoteka Polska«
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.
SCENA PIERWSZA.
MASKARYL, ERGAST.
MASKARYL:
A psie, a niegodziwcze, a ty pusta głowo,
Czyż znęcać się nademną znów zaczniesz na nowo?!
ERGAST: Dzięki czujnej pewnego sierżanta pomocy,
Wszystko szło dobrze, natręt był już w naszej mocy,
Gdyby nie pan twój, który wpadł jak opętany.
By szalonym pomysłem zniweczyć twe plany.
Nie zniosę tego, krzyknął pełen uniesienia,
By w ten sposób szlachcica ciągnąć do więzienia;
Że jest uczciwy, ręczę głową i majątkiem!
Gdy, mimo to, rzecz cała szła swoim porządkiem,
Twój pan natarł na woźnych w sposób tak gwałtowny,
Że ten naród, co w gębie bardziej jest wymowny
Niż w pięści, pierzchnął z placu z tak wielkim zapałem,
Że równego pośpiechu jeszcze nie widziałem.
MASKARYL:
Więc dobrze. Po niewczasie dowie się nasz wścibski.
Czego tu przybył szukać ów natręt egipski!
ERGAST:
Mam jeszcze coś załatwić. Kłaniam uniżenie.

SCENA DRUGA.
MASKARYL sam:
Ten cud ostatni wprost mnie wprowadza w zdumienie.
Myślałby kto (co do mnie, jestem przekonanym),
Że jakiś bies złośliwy owładnął mym panem.
I, drwiąc ze mnie wyraźnie, prowadzi go wszędzie,
Gdzie wie, że ta obecność najszkodliwszą będzie.
Zobaczym: ma zawziętość jeszcze nie osłabła;
Czy djabeł mnie zwycięży, czy ja tego djabła?
Celja nasze zamiary dobrem widzi okiem,
Wyjazd ten ją napełnia zmartwieniem głębokiem:
Spróbuję plan mój oprzeć na owej niechęci.
Lecz idą tu; znów człowiek z piasku bicz ukręci:
Ten dom, wraz z urządzeniem, jest pod moją pieczą;
Mam w nim pełną swobodę! zatem, taką rzeczą,
Może jeszcze, przy szczęściu, wszystko się odmieni.
Nikt prócz mnie tu nie mieszka, a klucz mam w kieszeni.
O Boże! ileż odmian w tym czasie tak krótkim,
I ileż ról grać trzeba z takim nędznym skutkiem!

SCENA TRZECIA.
CELJA, ANDRES.
ANDRES:
Wszak wiesz, Celjo, żem żadnej nie uląkł się próby.
By w poświęceniu dla cię szukać mojej chluby;
Wiesz, że w Wenecji ze mną, mimo wiek mój młody,
Nikt w rycerskiem rzemiośle nie mógł iść w zawody,
I, mogę rzec bez pychy, dosyć byłem blisko,
By niemałe w tem mieście zdobyć stanowisko.
Naraz, urok twój wszystko zaćmił w sercu mojem,
Odtąd, trawiony ciągle słodkim niepokojem,
Porzuciłem bogactwa, zaszczyty i względy,
By za twą błędną dolą los swój ciągnąć wszędy,
I mimo nieszczęść próby i twą obojętność,
Wciąż trwała niesłabnąca w mem sercu namiętność.
Później, igraszką losów rozłączone z tobą
Me serce, niezgaszoną okryte żałobą,
Wciąż goniło wytrwale za swych pragnień marą:
Wtem, spotkawszy przypadkiem egipcjankę starą,
Gdy ją badam, twe losy poznać niecierpliwy,
Słyszę, że twoi ludzie, w przygodzie straszliwej,
By okupem pieniężnym ratować swą dolę,
Jako zastaw oddali cię tutaj w niewolę.
By cię ocalić, spieszę tedy bez wytchnienia,
I z ust twych dalsze twoje usłyszeć życzenia:
Lecz widzę, że w twem sercu, miast słodkiej radości
Jakiś posępny smutek bezustannie gości?
Jeśli cię nęci w domu wieść żywot spokojny,
Skarby, jakie w Wenecji zebrałem w czas wojny,
Wystarczą dla obojga nas na życie całe.
Jeśli zaś znowu losów koleje niestałe
Rozkażesz dzielić z sobą, i ta wola chętny
Wnet znajdzie posłuch, byłem nie był ci natrętny.
CELJA:
Cenię wielce twą dobroć w chęciach tak ofiarną:
Smutek mój niewdzięcznością byłby dla cię czarną;
To też chmury, co mego nie opuszczą czoła,
Za uczuć moich wyraz dla cię nie bierz zgoła.
Od kilku dni uparcie dręczy mnie ból głowy,
I, gdyś na wszystko dla mnie w istocie gotowy,
Nim minie to cierpienie, prosić się ośmielę,
Byś chciał odłożyć podróż, choć na dni niewiele.
ANDRES:
Niech wszystko wedle chęci twa wola odmienia;
Rozkazem dla mnie, pani, są twoje życzenia.
Trzeba więc w jakimś domu osiąść tu na dłużej.
Ten napis poszukiwań cel pomyślny wróży.

SCENA CZWARTA.
CELJA, ANDRES, MASKARYL przebrany za Szwajcara.
ANDRES:
Czy wyście gospodarzem tutaj, dobry panie?
MASKARYL:
Do usług.
ANDRES: Czy można zająć tu mieszkanie?
MASKARYL:
Tag; mam la cucosiemce sześliszne pokoje,
Lecz tilko la porząne; o insze nie stoję.
ANDRES:
Widzę, że dom twój wolny jest od wszelkiej skazy.
MASKARYL:
Pan tu obca; ja posnć po pierwże fyrazy.
ANDRES: Tak.
MASKARYL:
Szy to je małżonka pana chrześcijańska?
ANDRES: Jakto?
MASKARYL:
Więc jak nie szona, może siostra pańska?
ANDRES: Nie.
MASKARYL:
Bardzo ładna; czy tu chciała co kupować
W mieście, czy może miała z kim się procesować?
Proces, to nis nie warte, do pańskiej usługi:
Sędzia, to jeden zlodzi a atfokat drugi.
ANDRES:
Nie; nie oto nam chodzi.
MASKARYL:A może ta mala
Nasze miasto oglątać z panem przyjechala?
ANDRES:
Mniejsza o to. A teraz, nim się coś rozpocznie,
Sprowadzić tu staruszkę pospieszam niezwłocznie,
I odmówić nasz powóz, co czeka gotowy.
MASKARYL:
Ona nie była zdrofa?
ANDRES:Cierpi na ból głowy.
MASKARYL: Ja mieć toprego syra i toprego winka;
Niech pan wejść; wejść do domu z ta ladna ziewczynka.
Celja, Andres i Maskaryl wchodzą do domu.
SCENA PIĄTA.
LELJUSZ sam:
Chociaż niepewność wciąż mnie dręczy trwogą nową,
Działać cokolwiek wzbrania mi raz dane słowo;
Muszę cierpieć i, jemu zostawiwszy pole,
Czekać, aż wyrok niebios rozstrzygnie mą dolę.

SCENA SZÓSTA.
ANDRES, LELJUSZ.
LELJUSZ:
Powiedz, kogo w tym domu szukasz, z łaski swojej?
ANDRES: Wynająłem przed chwilą tu kilka pokoi.
LELJUSZ:
Jakto! wszak to mój ojciec nabył ten pałacyk,
I mój własny służący włada w nim jak kacyk.
ANDRES:
Nie wiem; lecz karta świadczy, że jest do najęcia;
LELJUSZ: W istocie; o tem nie miałem pojęcia.
Któżby ją mógł umieścić i w jakimże celu?...
A! już wszystko rozumiem, drogi przyjacielu;
Pewno jakąś intryżkę ukuł stary wyga!
ANDRES: Czy można pana spytać, co to za intryga?
LELJUSZ: Nikomubym nie pisnął o tem ani słowa,
Lecz panu mogę; pan to przy sobie zachowa.
Ten napis, który widzisz tu, z pewnością znaczy
(Przynajmniej myślę, że jest tak, a nie inaczej),
Że mój służący, chłopak obrotny i dzielny,
Musiał zadzierzgnąć jakiś węzełek subtelny,
By mnie połączyć z pewną cudną egipcjanką,
Która musi być moją: żoną czy kochanką.
Już oddawna z tą sprawą straszny ma ambaras.
ANDRES: Jej imię?
LELJUSZ:Celja.
ANDRES: Czemuż nie mówisz mi zaraz?
Trzeba było powiedzieć, a byłbym ci gotów
Oszczędzić wszystkich twoich w tej sprawie kłopotów.
LELJUSZ:
Jakto! ty znasz więc Celję?
ANDRES:Przed chwilą z niewoli
Właśnie ją wykupiłem.
LELJUSZ:Jakaż losów kolej!
ANDRES:
Dla jej zdrowia zatrzymać się w mieście zmuszony,
W tym domku właśnie dla niej szukałem ochrony,
I wdzięczen jestem bardzo, iż sam, i tak szczerze,
Wszystkie swoje zamysły odkryłeś w tej mierze.
LELJUSZ:
Jakto! więc z twojej ręki spotka mnie ta radość?
Ty byłbyś gotów...
ANDRES pukając do drzwi:
Zaraz stanie ci się zadość.
LELJUSZ:
Wdzięczność dla cię mych wzruszeń przeważyła szalę...
ANDRES:
Wstrzymaj swoje podzięki; nie żądam ich wcale.

SCENA SIÓDMA.
LELJUSZ, ANDRES, MASKARYL.
MASKARYL na stronie:
Masz tobie! skądże znowu tutaj ten narwaniec!
Wnet patrzeć, jak nas puści w jaki nowy taniec.
LELJUSZ:
Któżby go był mógł poznać w tym cudacznym stroju?
Przybliż się, Maskarylu, bądź bez niepokoju.
MASKARYL:
Ja nie żadna makarel; ja topra szleczyna,
Ja nigdy nie handlować żadnego ziewczyna.
LELJUSZ: Nieporównany! Topsze rola się udala!
MASKARYL:
Niech pan izie na spaser, ze mnie sie nie śmiala.
LELJUSZ:
No, skończ tę maskaradę, poznaj swego pana.
MASKARYL:
To licha, fizys pańsga zgola mi nieznana.
LELJUSZ ciągnąc go:
Wszystko już ułożone, udanie zbyteczne.
MASKARYL:
Ja walić pięścią, jak pan bęzie tak niegrzeczne.
LELJUSZ:
A skończże raz już z twoim helweckim szwargotem!
Jak się wszystko skończyło, opowiem ci potem;
Dość, że, dzięki dobroci jego najżyczliwszej,
Cała rzecz ułożyła się w sposób uczciwszy.
MASKARYL:
Jeśli tak, me udanie cel w istocie traci;
Odszwajcarzam się zatem do własnej postaci.
ANDRES:
W istocie, że ten chłopak wzorowym jest sługą.
Zaczekaj tu więc na mnie, powrócę nie długo.

SCENA ÓSMA.
LELJUSZ, MASKARYL.
LELJUSZ:
I cóż ty na to mówisz?
MASKARYL:Cieszę się niezmiernie.
Ze nareszcie zbieramy kwiaty, a nie ciernie.
LELJUSZ:
Wzbraniałeś się wyjść z swojej postaci przybranej,
I nie mogłeś uwierzyć w zwrot tak niespodziany!
MASKARYL:
Zbyt pana znam, by strach mój mógł zadziwić kogo,
I dotąd nie pojmuję, jak i jaką drogą...
LELJUSZ:
Ale przyznaj mi teraz, żem gracz jest nielada,
I że wszystkie mi błędy odpuścić wypada
Za czyn, którym sam celu dziś nareszcie dopnę.
MASKARYL:
Hm, to raczej szczęśliwe było, niż roztropne.

SCENA DZIEWIĄTA.
CELJA, ANDRES, LELJUSZ, MASKARYL.
ANDRES:
Czy ta osoba celem jest twoich płomieni?
LELJUSZ:
Któż w świecie moje szczęście dzisiejsze oceni!
ANDRES:
Żem jest twoim dłużnikiem, dusza ma pamięta,
Nigdy w niej nie wygaśnie powinność tak święta:
Lecz raczej twych dobrodziejstw wolę cenę stracić,
Niźlibym kosztem szczęścia mego miał je płacić.
Niech odpowie ten zachwyt, co w sercu twem gości,
Czy tego skarbu mogę się wyrzec z wdzięczności;
Nie sądzę, byś był zdolny przyjąć tę ofiarę.
Do widzenia. Opuszczam miasto za dni parę.

SCENA DZIESIĄTA.
LELJUSZ, MASKARYL.
MASKARYL który nucił przez chwilę:
Śpiewam sobie, choć wcale nie jest mi do śpiewu.
Celja jest twoja, wszystko kończy się bez gniewu,
Słowem, pan mnie rozumiesz.
LELJUSZ:Dość już. Od tej chwili,
Niech się twa głowa dla mnie napróżno nie sili.
Jestem osłem, bałwanem, bydlęciem przeklętem,
I sam dla siebie pałam jak najżywszym wstrętem.
Porzuć swe dalsze trudy dla podłej niezdary;
Niema dla mnie na świecie dość surowej kary;
Po tych ciosach, co na mnie spadły z własnej winy,
W śmierci dziś na me rany jest balsam jedyny.



SCENA JEDENASTA.
MASKARYL sam:
Śliczny koniec dla pana i pomysł nielada!
Zapewne; jeszcze tylko umrzeć mu wypada,
By swe głupstwa koroną tą uwieńczył godnie.
Ale próżno, biadając na swe wszystkie zbrodnie,
Wyrzekł się mej pomocy w pierwszem uniesieniu:
Chcę mu dziś służyć, choćby wbrew jego życzeniu,
I muszę, mocom wszystkim naprzekór piekielnym,
Strapienia nasze hymnem zakończyć weselnym.
Przed niczem się nie cofnie dziś chęć moja śmiała:
Im silniejsze przeszkody, tem wspanialszą chwała.



SCENA DWUNASTA.
CELJA, MASKARYL.
CELJA do Maskaryla, który do niej szeptał pocichu:
Jakiekolwiek mi losy przypadną w udziale,
Nie spodziewam się po tej odwłoce zbyt wiele;
I dzisiejszy początek wskazał mi dowodnie,
Ze nie łatwo ta sprawa ukończy się zgodnie.
Com mu winną, me serce zbyt dobrze rozumie,
Dla jednych uczuć drugich podeptać nie umie,
I każdy z nich, jakkolwiek z przyczyny odmiennej,
W duszy mojej posiada skarb zarówno cenny.
Choć Leljuszowi sprzyja serca mego wnętrze,
Andres do mej wdzięczności ma prawa najświętsze,
Która nigdy nie ścierpi, by płomień tak luby
Dawał szczęście innemu, kosztem jego zguby.
Tak, jeśli ogniom jego nie będę powolną,
Jeśli miłość ma jemu sprzyjać nie jest zdolną,
Wówczas przynajmniej winnam to sprawić dla niego,
By nią, z jego uszczerbkiem, nie darzyć innego;
I, jeśli jego uczuć chęć ma nie uświęci,
Tyleż gwałtu własnego serca zadać chęci.
Gdy więc widzisz, w mej duszy co się dzisiaj dzieje,
Powiedz, żali tu można mieć jakąś nadzieję?
MASKARYL:
W istocie, aby z tylu przeszkód wyjść zwycięskim,
Trzebaby chyba władać kunsztem czarnoksięzkim!
Jednak, do dzieła wezmę się dziś z całej duszy;
Zapał mój ziemię, niebo, powietrze poruszy,
Aby znaleść ratunek w jakiej nowej sztuce.
By ci los twój oznajmić, niebawem powrócę.



SCENA TRZYNASTA.
HIPOLITA, CELJA.
HIPOLITA:
Odkąd pani tu bawi, w całem naszem mieście,
Wszędzie dokoła słychać lamenty niewieście
Na czary twoich oczu, co, w dziwnym sposobie,
Wszystkich kochanków chęci zwracają ku tobie.
Uroków, jakie pani rozsiewasz dokoła,
Żadne serce, jak mniemam, uniknąć nie zdoła,
I orszak twój, wciąż w nowe zdobycze bogaty,
Z każdym dniem w plon porasta, kosztem naszej straty.
Co do mnie, nie widziałabym zbyt wielkiej szkody
W tak przemożnych zwycięstwach twej rzadkiej urody,
Gdyby z mych wielbicieli, co tobie dziś służą,
Choć jeden mi pozostał: nie żądam zbyt dużo;
Lecz wszystkich mi wydzierać, to czyn zbyt okrutny:
Przychodzę się użalić więc doli tak smutnej.
CELJA:
Drwić w sposób tak misterny to kunszt jest prawdziwy;
Lecz, proszę, przestań sobie szydzić z nieszczęśliwej.
Twe własne oczy nazbyt chlubną mają sławę,
Abym mogła uwierzyć w twą płonną obawę,
Gdy wiesz, że spojrzeń twoich przemożna potęga,
Każdego, kogo zechce, w swoje jarzmo wprzęga.
HIPOLITA:
Mimo to, w tejże chwili, wszakże miasto całe
Głosi moją porażkę, a twą, pani, chwałę;
I, nie mówiąc o innych, wszyscy wiedzą pono,
Ze Leljusz i Leander dla Celji dziś płoną.
CELJA:
Jeśli mam wziąć za prawdę tę plotkę niewczesną,
Strata ich nie powinna być ci zbyt bolesną,
I serce twe nie byłoby się oddać skorem
Temu, kto raz się splamił tak lichym wyborem.
HIPOLITA:
Moje mniemanie o tem zgoła jest odmienne,
I, uznając piękności twej blaski tak cenne,
W uroku twym tak silne dostrzegam przyczyny,
By niestałych zmienników rozgrzeszyć z ich winy,
Iż serce moje, chociaż draśnięte w swej dumie,
Potępić za tę zdradę Leandra nie umie,
I godzi się łaskawem znowu widzieć okiem,
Kochanka, wróconego ojcowskim wyrokiem.

SCENA CZTERNASTA.
CELJA, HIPOLITA, MASKARYL.
MASKARYL:
Wielką, wielką nowinę, nad wyraz szczęśliwą,
Usta moje zwiastować spieszą wam co żywo.
CELJA: Co się stało?
MASKARYL:Słuchajcie! oto już, tym razem...
CELJA:
Cóż?
MASKARYL:
Wszystkie troski pierzchną przed szczęścia obrazem.
Przed chwilą, Egipcjanka....
CELJA:Cóż tedy? Mój Boże?
MASKARYL:
Przechodziła przez rynek, gdy, w tej samej porze,
Druga staruszka, także dość draśnięta czasem,
Przyjrzawszy się jej zbliska, z okrutnym hałasem,
Z przekleństwami — ot, jędza istna rodem z piekła! —
Skoczyła ku niej: walka się wszczyna zaciekła;
Lecz, miast wszelakiej szabli, szpady lub obucha,
Wciąż to jedna to druga łapa miga sucha,
Któremi zapaśniczki darły wzajem obie
Resztki mięsa, co jeszcze miały je na sobie.
Słychać wciąż było: suko ty! szelmo! łotrzyco!
Na początek, dwa czepki frunęły ulicą,
I, odsłaniając łyse dwie ohydne głowy,
Przydały całej walce potworności nowej.
Andres wraz z Tryfaldynem, będąc walki świadkiem,
Wraz z mnóstwem innych ludzi zebranych przypadkiem,
Rzucili się rozłączać te babiny obie,
Broniące się w niezwykle zaciekłym sposobie.
Skoro już zapaśniczki, wielce zawstydzone,
Starały się swe głowy ukryć obnażone,
A każdy o przyczynę tej wojny się pyta,
Wówczas ta, co się pierwsza rzuciła kobieta,
I co, mimo znużenia po walce szalonej,
W Tryfaldyna ustawnie wzrok miała wlepiony,
W głos wykrzyknęła: „Panie! jeśli się nie mylę,
To pan, ten sam... ach, Boże! wszak to już lat tyle...
Mówiono mi, że w mieście tem żyjesz w ukryciu...
Tak, Zenobi Ruperto... więc jeszcze w tem życiu,
Los dał mi ciebie spotkać i właśnie w momencie,
Gdym o twe własne dobro walczyła zawzięcie.
Kiedy Neapol rzucić musiałeś tajemnie,
Córki swej opiekunkę uczynił pan ze mnie,
A dziecię to, podówczas ledwie w czwartym roku.
Nie miało nic równego z wdzięku i uroku.
Tymczasem ta-tu jędza, czarownica podła,
Wślizgnęła się do domu, wszystkich czujność zwiodła,
I ukradła mi dziecko. Niestety, twa żona
Tem nieszczęściem tak bardzo została zgnębiona,
Iż niebawem śmierć pasmo jej życia przecina;
Ja zaś, niedoli owej niewinna przyczyna,
Innego do ratunku nie widząc sposobu,
Razem ci oznajmiłam śmierć tych istot obu;
Lecz dziś, skoro przeczucie moje ją poznało,
Rozkaż jej, niech odpowie, co z dzieckiem się stało“.
Słysząc imię Zenobja Ruperti, w rozmowie
Kilkakroć powtórzone, Andres przy tem słowie
Pobladł silnie na twarzy i wreszcie, wzruszony,
Tak się do Tryfaldyna odzywa z swej strony:
„Jakto! czyżbym przypadkiem, bez własnej zasługi,
Odnalazł, czegom szukał przez czas jakże długi,
I czyż mogło mi serce nie zdradzić swem biciem,
Żeś jest tym, co obdarzył mnie światłem i życiem!
Tak, ojcze, ja, Horacy, syn twój, tutaj stoję;
Gdy Adrast, mój opiekun, dni zakończył swoje.
Ja, w sercu innych pragnień doznając potęgi,
Opuściłem Bolonję i uczone księgi,
I spiesząc tam, gdzie wiodły mnie porywy śmiałe,
W różnych krajach błąkałem się przez sześć lat całe.
Z czasem jednak, męczarnie tęsknoty zbyt srogiej
Pchnęły mnie, by powrócić znów w rodzinne progi:
Niestety, nie znalazłem ni ciebie, ni domu,
Ni w Neapolu los twój wiadomym był komu.
Widząc więc, że daremne me wszystkie zabiegi,
Z kolei zawinąwszy na weneckie brzegi,
Żyłem tam, o mym domu, dzięki losu zdradom,
Prócz własnego imienia niczego nie świadom“.
Możecie łatwo zgadnąć, ile w tej godzinie
Wzruszeń przeżyło serce w biednym Tryfaldynie!
Zresztą, nie chcę cię dłużej męczyć mą rozprawą:
Zaś, jeśli jeszcze czego byłabyś ciekawą,
Możesz sobie pogadać z swoją Egipcjanką.
Dla Tryfaldyna córką już jesteś, nie branką,
Andres jest twoim bratem, że zaś siostry własnej
Prawo mężem być wzbrania w sposób dosyć jasny,
Przeto, wdzięczności długiem jakowymś wiedziony,
Chce cię widzieć w postaci pana mego żony,
Ojciec Leljusza, zajściu całemu przytomny,
Zgodził się zaraz, pełen radości ogromnej,
Zaś, aby już zaludnić wraz całe podwórko,
Świeżego Horacego obdarzył swą córką.
Widzisz więc, ile zdarzeń w ciągu tej godziny!
CELJA:
Zmysły tracę, słuchając tej wielkiej nowiny.
MASKARYL:
Wszyscy spieszą tu razem: tylko te dwie stare
Zostały, by po walce odsapnąć chwil parę;
Leander idzie także i ojciec jegomość.
Ja spieszę memu panu zanieść tę wiadomość,
I donieść, że, gdy przeszkód najwięcej się piętrzy,
Wszystko naraz odmienił cud niebios najświętszy.
HIPOLITA:
Z tych pomyślnych wydarzeń jestem tak szczęśliwą,
Że własny los nie wzruszyłby mnie bardziej żywo.
Lecz oto oni.

SCENA PIĘTNASTA.
TRYFALDYN, ANZELM, PANDOLF, CELJA,  HIPOLITA, LEANDER, ANDRES.
TRYFALDYN: Córko!
CELJA:Ojcze ukochany!
TRYFALDYN:
Czy już świadomą jesteś swych losów odmiany?
CELJA:
Tak ojcze, i od szczęścia drży serce w mem łonie.
HIPOLITA do Leandra:
Próżnobyś chciał przemawiać tutaj w swej obronie,
Gdyż sam przedmiot cię broni najżywszą wymową.
LEANDER:
Chciej mi rzucić łaskawie przebaczenia słowo.
Przysięgam, że w mych uczuć szczęśliwym powrocie,
Mniej ojcu dziś zawdzięczam, niż własnej ochocie.
ANDRES do Celji:
Ktoby przeczuł, że chęci me dla cię tak czyste.
Na milczenie skazane zostaną wieczyste?
Lecz i w tej losu zmianie, skarb mojej miłości
Teraz w braterskiem sercu na zawsze zagości.
CELJA:
Co do mnie, zawszem siebie winiła niechcący,
Że czułam dla cię tylko szacunek gorący,
I nie mogłam odgadnąć, jakie tajne siły
Bronią mi drogi, sercu zazwyczaj tak miłej,
I czemu w duszy pragnę obudzić napróżno
Uczucie, które tobie sądziłam być dłużną.
TRYFALDYN:
Lecz cóż ty o mnie powiesz! Cóż za ojciec ze mnie,
Że ledwom cię odzyskał, a już potajemnie
Knuję plany, by oddać cię rychło w zamęście?
CELJA:
Że w twojem, ojcze, ręku całe moje szczęście.

SCENA SZESNASTA.
CIŻ SAMI i LELJUSZ.
MASKARYL do Leljusza:
Ciekawym, czy też pański bies skorzysta z gratki,
By i dziś zniszczyć szczęścia tak trwałe zadatki
I czy, aby coś zepsuć w tej radosnej chwili,
Jeszcze raz pańska głowa swój dowcip wysili?
Patrz, przez losu igraszkę, tak dziś sprawy stoją,
Iż chęci twe spełnione, a Celja jest twoją.
LELJUSZ:
Czyliż mi wolno wierzyć, że Celja... że ona...
TRYFALDYN:
Tak, mój zięciu, to prawda.
PANDOLF:Rzecz postanowiona.
ANDRES do Leljusza:
Niechaj to będzię mojej wdzięczności wyrazem.
LELJUSZ do Maskaryla:
Maskarylku, uściskać cię muszę tym razem,
Radość moja...
MASKARYL: Aj, panie! złamiesz mi pan rękę!
Udusił mnie bez mała. Strach mi o panienkę,
Bo, jeśli będziesz ściskał ją w równym zapale,
Przyznam się, że jej losu nie zazdroszczę wcale.
TRYFALDYN do Leljusza:
Widzisz, jak Bóg marzeniom mym uczynił zadość.
Lecz, ponieważ dla wszystkich dziś się święci radość,
Czekajmy tu, aż jego ojciec też się stawi,
I tę szczęśliwą parę sam pobłogosławi.
MASKARYL:
Każdy ma coś dla siebie: tylko Maskaryla
Samotnych dni buziaczek żaden nie umila!
A widząc, jak się pięknie składają te parki,
I mnie przechodzą jakieś do małżeństwa ciarki.
ANZELM:
Znajdzie się coś dla ciebie.
MASKARYL:Więc dobrze; a zatem
Cieszmy się wszyscy w dniu tym, w szczęście tak bogatym;
I niech nam niebo, co dziś tak łaskawie świeci,
Pozwoli być ojcami naszych własnych dzieci.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Molier i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.