Przejdź do zawartości

Walka o miliony/Tom II-gi/XVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Walka o miliony
Podtytuł Powieść w sześciu tomach
Tom II-gi
Część pierwsza
Rozdział XVIII
Wydawca Nakładem Księgarni H. Olawskiego
Data wyd. 1891
Druk Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Marchand de diamants
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


XVIII.

Od chwili, w której Vandame wybiegł w rozpaczy z domu ojca Anieli, dziewczę to ogarnął smutek niewypowiedziany. Teraz, po zamienionych wyznaniach, uczuła, jak głęboką była jej miłość dla oficera artyleryi. Wraz z utraconą nadzieją poślubienia ukochanego, życie nie miałoby już dla niej wartości.
Energiczna i odważna, pomimo młodych lat wieku, była gotową do wszelkich walk i ofiar; lecz, czy, niestety, owe ofiary i walki przyniosą jej upragnione szczęście? Czy ją doprowadzą do celu?
Aniela znała dobrze swojego ojca Wiedziała ona dobrze, że walka przeciwko jego woli, a raczej uporowi, mało przedstawiała widoków powodzenia.
Zdecydowanej stanowczo nie ustępować, czyliż czekać wypadnie pełnoletności dla rozporządzenia swem sercem? Oczekiwanie to nie przestraszało jej, lecz jakież będzie jej życie do owej chwili? Kto wie, czy zrozpaczony młodzieniec nie odjedzie, by szukać w śmierci zapomnienia?
Ach!... śmierć dla niego... ona myśleć o tem nie chciała.
Zapomnienie? czyż zdoła on o niej zapomnieć? Nie wierzyła w to bynajmniej. Ciężka jednakże troska wraz ze zwątpieniem poczęła się rodzić w duszy dziewczęcia, pokrywając jej myśli żałobą. Vandame odszedł zrozpaczony, a kto wie, czy ojciec, rozdrażniony jej oporem, nie zamknie przed nim drzwi domu?
Aniela burzyła się przeciw temu niesprawiedliwemu tyle okrucieństwu; ku czemu to jednak posłużyć mogło, gdy swego oburzenia nie mogła jawnie okazać? Zresztą i siostra Marya powstrzymywała ją od rozpoczęcia walki przedwcześnie. Radziła, a nawet nakazywała dziewczęciu, uspokojenie, cierpliwość, rezygnacyę...
W dniu, w którym bankier przyjął odmową wyznanie porucznika, Aniela chciała biegnąć do ojca, aby stanowczo mu powiedzieć — Kocham go... Żaden inny, jak tylko on, nie będzie mym mężem.
— Złego sposobu chcesz użyć... — odpowiedziała jej zakonnica — najgorszego ze wszystkich! Jawnym oporem, nic nie poradzisz. Działaj roztropnie, nie pogorszając sprawy wybuchami oburzenia i gniewu. Nie doprowadzaj ojca do wyrzeczenia wyrazów, jakich jego miłość własna cofnąćby mu później nie pozwoliła. Przyrzekłam ci, iż będę nad tym wszystkiem czuwała i dotrzymam mej obietnicy. Miej ufność we mnie... Pozwól mi działać, me dziecię... Proś Boga, by błogosławił mym usiłowaniom i nie trać nadziei!
Emil Vandame będzie twym mężem! Aniela pokładała zaufanie bez granic w swojej kuzynce; mimo tej jednak ufności widziała w około siebie ciemnię, cierpiała i płakała.
Verrière pochłaniany życiem i finansowemi spekulacyami, a nadewszystko, zatopiony w miłostkach i egoizmie, ani się domyślał cierpień swej córki.
Cztery dni upłynęły od owego śniadania, w jakim uczestniczyli nasi czytelnicy.
Porucznik artyleryi nie ukazał się w pałacu na bulwarze Haussmana. Godziny zdawały się być wiekami biednemu dziewczęciu.
Z razu powzięła zamiar napisania listu do Vandama; siostra Marya jej jednak to odradziła i dziewczę postanowiło oczekiwać dnia zaślubin Eugeniusza Loiseau, na którym to weselu miała nadzieję zobaczenia się z porucznikiem.
— Czy ojciec dotrzyma danego przyrzeczenia i zechce w tym obrzędzie wziąść udział?
— Zgodzi się, jeśli go nakłonisz ku temu — odpowiedziała zakonnica.
— Tak sądzisz, siostro?
— Jestem przekonaną. W sprawie tyle ważnej, jak małżeństwo, stawia on opór z swej strony; ustępuje ci jednak zazwyczaj w rzeczach drobniejszych. Zresztą ja poprę twoje żądanie w tym razie. Czy wuj przybędzie dziś na śniadanie?
— Tak jest... jak zwykle.
— Przypomnij mu więc skoro zasiądziemy przy stole o uczynionej Eugeniuszowi obietnicy.
— O! o tem nie zapomnę... — zawołała z radosnym uśmiechem Aniela — a w sobotę skoro zobaczę Vandama powiem mu, aby nie tracił nadziei; ufał, iż go kocham i kochać nigdy nie przestanę.
Nadeszła godzina śniadania.
Aniela posłyszawszy turkot zajeżdżającego powozu podbiegła ku oknu i dostrzegła ojca, wysiadającego przed domem. Za chwilę bankier ukazał się w jadalni, gdzie oczekiwały go córka wraz z siostrzenicą.
Wszedłszy, pocałował Anielę w czoło z roztargnieniem.
— Jak prędką podadzą śniadanie? — zapytał.
— Natychmiast... czekamy ojcze na ciebie.
Za chwilę we troje zasiedli u stołu.
Verrière pobladły nieco i zamyślony, jadł w milczeniu, która to troska ukryta nie uszła uwagi Anieli.
— Spostrzegani żeś ojcze jakiś smutny... — zapytała. — Miałżebyś mieć jakie zmartwienie, lub może bankowe twe interesa mniej pomyślnie ci idą?
Verrière drgnął pomimowolnie. Zapytanie córki wyrwało go z zadumy.
— Nic tak dalece przykrego mnie nie dotknęło — odpowiedział — a interesa, chociażby szły najpomyślniej, jak to z mojemi ma miejsce, sprowadzają bezustanne troski, zajęcia. Rozmyślać, liczyć, kombinować, przewidywać, oto przeznaczenie wszystkich bankierów. Nie mogę być wyjątkiem w tym razie. Nie troszcz się przeto, widząc mnie zamyślonym.
— Niechcę się, ojcze, mięszać w twe kombinacye rachunkowe... niech mnie Bóg uchowa! — odpowiedziało dziewczę, zmuszając się do uśmiechu. — Czuję, iż zmysły wśród tego stracićbym mogła. Lecz i uważam zarówno, iż godziłoby się wypocząć ci, ojcze, usunąć się choć na czas krótki od swych zatrudnień. Źle mi wyglądasz... pobladłeś... zeszczuplałeś... Ach! jest to więc bardzo ciężka praca obracać pieniędzmi. Nie myśl więc o tych obrzydłych banknotach, przynajmniej wtedy, gdy jesteś wśród nas obu, gdy jesteś przy swojej córce.
— Ale zapewniam cię, że nie myślałem o nich obecnie, drogie me dziecię...
— O! ja temu wierzyć nie mogę... Przed chwilą tak byłeś posępnym... złym prawie...
— Wyraz fizyonomii częstokroć zawodzi — rzekł Verrière. — Upewniam cię, iż nigdy w lepszem jak dziś nie byłem usposobieniu.
— Naprawdę... mamże wierzyć temu?
— Upewniam.
— I zechciałbyś coś dla mnie uczynić?
— Czyliż ci kiedy co odmawiałem?
Aniela zamilkła. Ciche westchnienie wybiegło z jej piersi. Przypomniała sobie bolesną scenę z Vandamem. Okazać jednak jakąśkolwiekbądź aluzyę ku temu obecnie, byłoby najwyższą niezręcznością z jej strony. Zapanowawszy przeto nad sobą, zapytała rozpogodzona:
— W sobotę zatem, mój ojcze, jedziemy na wesele?
— Na jakie wesele? — zapytał Verrière, zapomniawszy zupełnie o zaproszeniu introligatora.
— Jakto, mój wuju?... masz więc tak krótką pamięć? — wyrzekła siostra Mary a żartobliwie. — Zapomniałżeś, iż przed czterema dniami twój siostrzeniec, Eugeniusz Loiseau, zacny, uczciwy chłopiec, przyszedł cię prosić na zaślubiny, uważając sobie twoją obecność za najwyższy zaszczyt w zebraniu? Zapomniałeś, żeś mu obiecał być w kościele i na weselu?
— Na honor, zapomniałem!... zupełnie zapomniałem o tem... — odrzekł Verrière.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.