Wacio nauczycielem

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Elwira Korotyńska
Tytuł Wacio nauczycielem
Podtytuł Komedyjka w jednym akcie
Pochodzenie Bibljoteczka dla dzieci
Wydawca Księgarnia F. Korna
Data wyd. 1922
Druk „REKORD“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
BIBLJOTECZKA DLA DZIECI.


E. KOROTYŃSKA.

WACIO NAUCZYCIELEM
KOMEDYJKA w 1-ym AKCIE.
WYDAWNICTWO KSIĘGARNI F. KORNA
W WARSZAWIE ••• MARSZAŁKOWSKA 65.


Druk, „REKORD”, Warszawa.






  WACIO NAUCZYCIELEM  
KOMEDYJKA w 1-nym AKCIE.
OSOBY:
WACIO, 
 
lat 12.
TADZIO, brat 
 
14.
CESIO, 
 
10.
JULEK, 
 
9.
BARTEK, 
 
8.
ZOSIA, 
 
6.
KASIA, 
 
8.
RYSIO, 
 
9.
p. MARJAN, nauczyciel 
 
17.
(może być o wiele młodszy.)
Scena przedstawia pokój dziecinny, stoi w nim stół, krzesła, szafa, etażerka, na stole leżą zeszyty i książki.


AKT I.
Scena 1.
Wacio, potem Tadzio.

Wacio. (chodząc po pokoju) Wolność! piękna mi wolność... Tego nie rusz, tam nie idź, tego ci mówią nie wolno. Chcesz spać, każą ci wstawać, chcesz bawić się lub czytać, każą ci iść do łóżka... Taka to wolność w wolnej i niepodległej Polsce... Cha, cha, cha! (wbiega Tadzio.)
Tadzio. A to co znowu, czego się zaśmiewasz i to sam do siebie?
Wacio. (drwiąco) Co? może i tego mi zabronisz? może i tego mi niewolno w wolnej i niepodległej Polsce?
Tadzio. Jakiś ty paradny! Kto ci zabrania i co ma wolność Polski do twego śmiechu?
Wacio. Daj mi spokój, nie draźnij! śmieję się z waszej odzyskanej wolności, o którąś walczył jako ochotnik, a której i ja jako Polak winienem przecie stać się uczestnikiem.
Tadzio. Albo jej nie masz?
Wacio. Co, ja?...
Tadzio. A ty!..
Wacio. W czem się ta moja rzekoma wolność objawia? Może w tem, że i teraz, zamiast iść tam dokąd serce i myśl ciągnie, ślęczeć muszę nad książką?..
Tadzio. Nauka prowadzi do wolności, ucz się a zdobędziesz to, o czem marzysz, niezależność i stanowisko. Przez naukę...
Wacio. (przerywając) A dajże mi spokój z tem moralizatorstwem, mam już tego po uszy... Czekać mam lata całe, uczyć się, a dopiero uzyskam swobodę w działaniu.. A czemuż inni już ją mają? Ach, gdybym już był niezależny!...
Tadzio. Ależ, Waciu, masz dopiero lat dwanaście...
Wacio. I trzy tygodnie..
Tadzio. Wielka mi różnica! W każdym razie i z temi trzema tygodniami jesteś jeszcze prawie dzieckiem...
Wacio. Co? dzieckiem? bardzo proszę liczyć się ze słowami... Cóż z tego, że mam tylko dwanaście lat i trzy tygodnie.. no i dwa dni jeszcze... Nad wiek jestem wysoki i barczysty, papierosy palić potrafię... próbowałem nawet cygara i nie zemdliło... cylinder tatusia w sam raz na moją głowę... zegarek mam, nawet laskę już noszę... Czemżeż różnię się od Marjana naprzykład?
Tadzio. Brakiem potrzebnej wiedzy...
Wacio. Dla nauczania dzieci do lat 10 mam aż za dużo wiedzy.
Tadzio. Mylisz się, braciszku, ucząc dzieci chociażby do lat 7-iu tylko, trzeba być przygotowanym na ich zapytania z dziedziny nauki, którą przechodzisz w najwyższych klasach. W jakiem byłbyś położeniu, gdyby ci zadano pytanie z zoologji lub botaniki, której za rok dopiero będziesz się uczył?
Wacio. Dzieci nie pytają o takie rzeczy, zresztą od nauczyciela to zależy nie dopuścić do pytań... Czytać, pisać i rachować potrafię — to i dosyć... Mógłbym już być nauczycielem w początkującej szkole.
Tadzio. Ty? Ale któżby cię słuchał?..
Wacio. Wszyscy! To zależy nie od wieku, lecz od powagi.
Tadzio. Wygwizdaliby ciebie!
Wacio. A dlaczego nie wygwizdują Marjana?
Tadzio. Ależ Marjan skończył seminarjum nauczycielskie, ma dużo potrzebnych wiadomości, jest o kilka lat od ciebie starszy...
Wacio. Starszy ale wątły i szczupły... Gdy się tak jak on ubiorę, będę jeszcze poważniej od niego wyglądał.
Tadzio. Nie poważniej, ale śmiesznie...
Wacio. Zobaczyłbyś..
Tadzio. Czy mówisz na serjo?
Wacio. Nie zwykłem żartować.
Tadzio. A jakby ci wiadomości zabrakło?
Wacio. Co znowu? ja dla takich ciemnych dzieci umiem zamało?
Tadzio. Spróbuj, to się przekonasz.
Wacio. Nie na próbę ale naprawdę chciałbym być nauczycielem w naszej początkowej szkółce, byłbym niezależnym, czułbym się raz wolnym Polakiem.
Tadzio. Wiesz co, poproszę Marjana, żeby kilkoro dzieci, które doucza poza lekcjami w szkole, oddał pod twoją opiekę, jeśli dasz z nimi radę to...
Wacio. (przerywając) Jabym dał radę i ze stu dzieciakami!... To zamało kilkoro...
Tadzio. Tymczasem kilkoro, a potem zobaczymy...
Wacio. A więc dobrze, godzę się teraz na kilkoro, ale gdy zacznę uczyć w szkole, wtedy napewno wszystkie dzieci wołać będą, żebym nazawsze pozostał... Niech Marjan będzie na to przygotowany...
Tadzio. (śmiejąc się) Zobaczymy, zobaczymy... (wychodzi).


Scena 2.

Rysio. — Wacio (siedzi nad książką) Co za dziwactwo uczyć na pamięć, jak papugę, różnych wyrazów w przeróżnych językach! I co mi potem?! Oi tylko strata niepotrzebna czasu! Znać język ojczysty, mówić nim i pisać bez błędu — oto obowiązek Polaka! (nasłuchuje) Ktoś idzie... ciekawym ktoby o tej porze chciał mnie odwiedzić. (wchodzi Rysio).
Rysio. (wpada rzuca się na szyję Wacia) Ach, jakto dobrze, jakto dobrze, żeś nie wyszedł... taki kawał drogi przebiegłbym napróżno. A mam ważny, bardzo ważny interes...
Wacio. (uradowany) Jakże się cieszę, żeś przyszedł! Tak dawno ciebie nie widziałem... Jak się miewasz? Czy wszyscy w domu zdrowi?
Rysio. Ja mam się dobrze, ale, wyobraź sobie Helutka upadła na trotuarze i zwichnęła nóżkę. Doktór mówił że jest nawet małe złamanie. Tatuś i mamusia wywieźli ją zagranicę na operację, zostałem sam...
Wacio. Przykrzy ci się pewnie?
Rysio. Roboty mam dużo, więc mi się nie przykrzy, ale wciąż jestem w strachu o Helutkę...
Wacio. A nie miałeś jeszcze stamtąd wiadomości?
Rysio. Miałem list, że operacja konieczna i niebezpieczna, ale, że natychmiast zatelegrafują po operacji...
Wacio. Ale jeszcze nie telegrafowali?
Rysio. Właśnie, że już i dlatego przyszedłem...
Wacio. I cóż telegrafują?
Rysio. Nie wiem... telegram po francusku...
Wacio. Ach!
Rysio. Przyszedłem ciebie prosić...
Wacio. (zaniepokojony) O co?
Rysio. Żebyś mi przetłomaczył...
Wacio. Ja?
Rysio. Ty...
Wacio. (na stronie) Co robić? (głośno) A w domu nikt tego nie mógł zrobić?
Rysio. A któż? Józka kucharka?
Wacio. A dlaczego do mnie się z tem udajesz?
Rysio. Jesteś o parę lat odemnie starszy...
Wacio. Naturalnie, naturalnie...
Rysio. Chciałeś przecie być nauczycielem...
Wacio. O tak! i chcę nim być jeszcze...
Rysio. A więc dobrze trafiłem?
Wacio. Nawet bardzo dobrze!
Rysio. (wyjmuje z kieszeni telegram) Oto jest ów telegram.
Wacio. Jaki długi!
Rysio. To dobrze... Przynajmniej obszernie napisane o operacji...
Wacio. Daj mi ten telegram... (przygląda się)
Rysio. Szukałem w słowniku tych wyrazów! żeby cośkolwiek zrozumieć a nic nie znalazłem.
Wacio. Bo i przeczytać trudno, tak napisane niewyraźnie...
Rysio. Pierwszy wyraz przeczytałem, naturalnie znaczy on po polsku: operacja — ale dalszych najważniejszych, ani rusz!
Wacio. Daj mi szkło powiększające...
Rysio. Skąd ci go wezmę?
Wacio. Bez tego nie przeczytam!
Rysio. Ach!
Wacio. Czego tak jęczysz?...
Rysio. Myślałem, że mi wyczytasz i przetłomaczysz... Co pocznę?...
Wacio. Zaczekaj do jutra... W szkole ci przetłomaczą...
Rysio. (zrozpaczony) Do jutra! a tymczasem jakżeż się będę męczył, nie wiedząc czy się operacja udała!... Spać dziś nie będę! A taki byłem pewny, że ty mi przeczytasz!...
Wacio. Mówię ci: daj mi szkło powiększające, to przeczytam...
Rysio. Nawet w domu tego nie mam...
Wacio. Bądź cierpliwy do jutra!...
Rysio. Nie mogę!
Wacio. Więc coż zrobisz?
Rysio. Pójdę do pana Marjana.
Wacio. Alboż on potrafi przeczytać?
Rysio. Pan Marjan? Ależ naturalnie!
Wacio. Skończył seminarjum nauczycielskie... Cóż to znaczy?... Tyle umie, co i ty...
Rysio. Ależ, Waciu...
Wacio. Cóżeś się tak zdziwił?
Rysio. On uczy dzieci w szkółkach...
Wacio. Czytać, pisać i rachować. Wielka sztuka!
Rysio. Więc mówisz, że pan Marjan nie potrafi?
Wacio. Ależ, naturalnie!
Rysio. Muszę więc czekać do jutra!
Wacio. Musisz, tymczasem pobaw się zemną!
Rysio. Ach! nie mogę! Siostrzyczka chora!
Wacio. I cóż jej pomożesz nie bawieniem się?
Rysio. Nic. Ale mi smutno. Nie jestem do zabawy.
Wacio. Więc zagrajmy w warcaby.
Rysio. To mogę...
Wacio. (rozkłada na stole warcaby) Zaczynajmy...
Rysio. Kto pierwszy?
Wacio. Ty — jako gość!
Rysio. Dobrze! (stawia pionki).
Wacio. Co wyprawiasz? Naumyślnie chyba chcesz przegrać?
Rysio. A może pan Marjan przeczyta?
Wacio. Cóż znowu! Gra w warcaby, a o czem innem myśli... Taka gra na nic!
Rysio. Co mi po zabawie!
Wacio. Napewno nic się złego nie stało!
Rysio. Gdyby to była pewność!
Wacio. Zobaczysz!
Rysio. Ale bawić się nie mogę! Pójdę do domu... Do widzenia ci! (podaje mu rękę).
Wacio. Dowidzenia, Rysiu! (Rysio wychodzi, sam) Szkoda jednak, że nie mogłem mu przetłomaczyć... Jednak języki obce są bardzo potrzebne.. Mogę być tylko nauczycielem dzieci w szkole... dla dorosłych umiem za mało.. ale tylko, jeżeli idzie o język francuski lub niemiecki... (siada i uczy się słówek francuskich).



Scena 3.
(W mieszkaniu Marjana)

(Wacio ubrany w smoking starszego brata, w kołnierzyku stojącym i mankietach, które mu się wciąż zsuwają, z ufryzowanemi włosami i smugą czarną pod nosem, nakształt wąsów, wypchany czemś pod kamizelką, dla pogrubienia się, chodzi gorączkowo po pokoju).

Wacio. Otom gotów! czyż nie wyglądam poważniej od Marjana, który ma lat 19-cie i skończył seminarjum nauczycielskie? Wielka mi rzecz skończyć seminarjum! Mnie dawali lekcje profesorowie uniwersytetu, to chyba więcej umiem od tych, co kończą seminarjum. (patrzy na zegarek). Za 5 minut schodzić się zaczną... ma ich być trzech i dwie dziewczynki... Nie lubię tej mieszaniny, wolałbym samych chłopców albo same dziewczynki, ale trudno, trzeba przywykać do tego, że w szkole zawsze będą ci i tamte... (pukanie) Oho, jacy punktualni! Proszę, proszę... (drzwi otwierają się powoli i wchodzi gromadka dzieci. Na widok Wacia, cofają się).
Julek. My tu do pana Marjana.
Zosia. Na lekcję.
Wacio. Pan Marjan dzisiaj nie przyjdzie.
Cesiek. (do dzieci) A to chyba wychodźmy... Przyjdziemy jutro...
Wacio. Ja tu nauczycielem, siadajcie...
Dzieci. Coo? panicz nas będzie uczył?
Bartek. Abo panicz potrafi?
Wacio. Tu niema żadnych paniczów! Ja tu nauczyciel i uczyć was będę.
Marysia. (przyglądając się jego przebraniu.) A i czego się będziemy uczyli? chyba komedyjki... Panicz... przepraszam, pan nauczyciel, przebrany cudacznie..
Wacio. Milczeć! Otwierać książki!
Julek. Zobaczymy, czy potrafi...
Wacio. Co tam mruczysz, bierz książkę i czytaj...
Julek. Na dziś mam zadany rozbiór.
Wacio. Co? rozbiór?
Julek. Od pół roku już robię...
Wacio. A czytać pewnie nie umiesz...
Cesiek. Doskonale czyta.
Wacio. Ciebie pytam?
Cesiek, (do siebie) O, rety! jaki honorny!...
Wacio. (do Julka) Róbże ten rozbiór, którym się tak przechwalasz...
Julek. (czyta) Djogenes mieszkał w beczce... (do Wacia) Proszę panicza ach! pana nauczyciela, kto to Djogenes?
Wacio. (zmieszany) Nazwa pewnego gatunku śledzia (do siebie) w beczce mogą mieszkać tylko śledzie.
Julek. Djogenes — podmiot, mieszkał — orzeczenie, w beczce — określenie miejsca.
Bartek. Pan Marjan kazał mówić przypadki.
Wacio. A to niech mówi.
Julek. Djogenes mianownik, w beczce.. a to ci dopiero, zapomniałem! (patrzy oczekująco na Wacia, ten milczy.) Paniczu, jak się nazywa 7-y przypadek?
Wacio. Dosyć na ciebie, gdy powiesz, że 7-y.. Nie zawracaj mi głowy!
Julek. Już, już mam na języku, żeby choć pierwszą literę przypomnieć...
Zosia. Miejscownik! Miejscownik! Aha, a pan nauczyciel zapomniał!...
Wacio. Jak śmiesz myśleć, żem zapomniał, (z dumą) Mnie uczyli profesorowie z uniwersytetu.
Zosia. A czy daleko stąd to miasto?
Wacio. Jakie miasto?
Zosia. Unisetet...
Wacio. Niemądra! To nie miasto...
Julek. Proszę pana nauczyciela, jaka to część mowy: atoli?
Kasia. Tola, to moja siostra...
Julek. Paniczu..
Wacio. (miesza się) A co ci do tego? To na jutro zadane — nie przeszkadzaj..
Cesiek. Teraz ja wydam geografję... Mamy dziś o Wiśle. Ale zapomnieliśmy wszyscy, z jakiej to góry bierze Wisła początek. Ani rusz nie możemy przypomnieć!
Wacio. (z dumą) Z gór Karpackich.
Zosia. O tem, tośmy zapamiętali, ale w Karpatach jest miejsce, skąd źródło Wisły wytryska i to miejsce nie wiemy, jak się nazywa.
Wacio. (czerwienieje) Wogezy...
Zosia. O, rety! chyba nie tak.
Julek. Wogezy? nie, napewno nie. To jakieś nie polskie. Panicz żartuje...
Wacio. (szybko) Naturalnie, że żartuję, boście za ciekawi, zamało wam tego, że z Karpat, chcecie być za mądrzy, a mądrość niepotrzebna dla takich chłopskich dzieci.
Bartek. Pan Marjan mówił inaczej...
Cesiek. I uczył nas i oświecał i nami nie gardził...
Bartek. (woła) Barania! Barania! przypomniałem po tych baranach, co w książce.
Wacio. Nie o pieczeni baraniej masz myśleć — teraz lekcja!
Bartek. Ja nie o pieczeni... Toć to źródło Wisły w Baraniej górze! A widzita, wszyscy zapomnieli, a ja nie...
Wacio. A czego się uczycie z rachunków?
Julek. Uczymy się geometrji i ułamków, Zosia tylko i Kasia robią łatwe zadania. Przechodzą liczby wielorakie.
Kasia. Umiem już tabliczkę mnożenia.
Wacio. Cicho!
Julek. Możeby pan wytłomaczył o tych prostokątach, nie mogę zrobić zadania...
Wacio. (wstaje przerażony i zlany potem.) No, na dziś dosyć, jutro odrobimy rachunki (do siebie) Nie zobaczą mnie tu więcej, Tadzio miał rację. (drzwi się otwierają, wchodzi Marjan i Tadzio, Marjan na widok ucharakteryzowanego Wacia, wybucha śmiechem.)
Marjan. Cha, cha, cha!
Dzieci. (za nim) Cha, cha, cha, cha! (biegną i witają Marjana z radością)
Julek. Lekcję będziemy mieli, prawdziwą lekcję! Dowiem się jaka część mowy atoli?
Marjan. (głaszcze po głowie) Dowiesz się, dowiesz, mój dobry, kochany chłopcze...
Julek. (patrząc na Wacia z tryumfem). Aha, widzi panicz, pan Marjan nikim nie gardzi, powie wszystko.
Tadzio. (do Wacia) Słyszeliśmy z drugiego pokoju wszystko... Coś ty plótł, coś wygadywał! To zgroza! Przekonałeś się chyba, że niezależność zdobywa się wiedzą. Pójdźmy stąd... A zdejmij czemprędzej ten swój niezależny kostjum... Istna maskarada! (wychodzą, Marjan siada przy stole i rozpoczyna lekcję.)

Zasłona spada.
KONIEC




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Elwira Korotyńska.