W szponach wroga/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł W szponach wroga
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Niewdzięczna ludzkość

Nagle rozległ się dziwny hałas u wejścia do sali obrad. Głęboka zmarszczka pojawiła się na czole mistrza.
— Co to ma znaczyć? — rzekł. — Skąd ten hałas?
— Stało się coś niesłychanego — ozwał się głos Braina, strzegącego dostępu do sali. — Zjawił się tu jakiś człowiek... Mówi, że się nazywa Brunner i że przyszedł przestrzec nas przed niebezpieczeństwem. Chciał telefonować, ale nie mógł uzyskać połączenia, widocznie linia jest uszkodzona.
— Wiesz przecież durniu, że nieczłonkom wstęp jest wzbroniony — odparł mistrz. — Winniśmy mu wiele, ale wszystko ma swoje granice... Mówiąc prawdę, nie rozumiem w jaki sposób nas tutaj znalazł.
— Cunning wskazał mu drogę.
Oczy mistrza spojrzały w kierunku Cunninga, — Co to znaczy, Cunning? — Czyś mu wskazał, w jaki, sposób można znaleźć tu drogę?
Znów rozległ się z za drzwi głos Braina:
Brunner mówi, że Cunning znajduje się z nim razem...
W podziemiu zapanowało milczenie.
Nagle mistrz krzyknął coś przeraźliwie i rzucił się w tę stronę, gdzie stał Cunning. Mały wątły człowieczek zwarł się z potężnym olbrzymem. Trwało to tylko przez mgnienie oka. Cunning nie ruszył się nawet z miejsca, ale otrząsnął się, tak, jak otrząsa się lew gdy mucha siada na jego królewskiej grzywie. Mistrz potoczył się, upadł na ziemię i zatrzymał się dopiero pod przeciwległą ścianą.
Nikt nie orientował się w sytuacji. Członkowie bandy biegali niespokojnie z kąta w kąt. Zapanowało niesłychane zamieszanie. Nad hałasem górował głos Brunnera.
— Wpuśćcie mnie! Mam wam do powiedzenia coś ważnego.
W tej samej chwili ozwał się przeraźliwy głos:
— Policja! Uciekajcie! — krzyczał Brain co tchu miał w piersiach. — Toś ty musiał zrobić, łotrze!
Do uszu ludzi zamkniętych w podziemiach doszedł krótki, urywany jęk, który zagłuszony został szybko przez odgłos kroków zbliżającego się oddziału policji.
Zamieszanie, panujące w podziemiach, wzmagał jeszcze fakt, że mistrz dotąd nie odzyskał przytomności. Wszyscy członkowie bandy wiedzieli, że z podziemia istnieje drugie sekretne wyjście, ale znal je tylko sam mistrz...
Jedno było jasne: Wszystkiemu winien był Cunning. Noże, zaciśnięte pięści, krzesełka — wszystko to poczęło walić się na olbrzyma, który z niezmąconym spokojem odparowywał wszelkie ciosy.
Tymczasem Raffles zdjął z czoła okrwawioną chustkę i sięgnął do kieszeni po automatyczny rewolwer... Zdumienie członków bandy nie miało granic. Raffles, obezwładniony i pozbawiony broni, miał przy sobie rewolwer najnowszego systemu.
Nie trudno było się domyśleć, że rolę Cunninga znakomicie odegrał olbrzym Henderson, wierny szofer lorda Listera.
Obydwaj wysunęli się teraz z niszy i zbliżyli do środka komnaty. Zakończenie niebezpiecznej sytuacji zbliżało się prędzej, niż Tajemniczy Nieznajomy był się tego spodziewał.
Brunner bowiem przypadkowo zetknął się z prawdziwym Cunningiem. Kilka minut rozmowy wystarczyło, aby obydwaj zdali sobie sprawę, z podstępu do którego się uciekł Raffles. Raffles bowiem uwięził uprzednio Cunninga i wyzyskując dziwne podobieństwo bandyty do szofera Hendersona, polecił temu ostatniemu odegrać rolę jego sobowtóra. Tajemniczy Nieznajomy nie docenił jednak siły Cunninga, który pod tym względem niewiele ustępował Hendersonowi. Więzy okazały się zbyt słabe i bandyta przed czasem wydostał się na wolność.
Tego, co nastąpiło po wtargnięciu policji do podziemia, nie sposób opisać. Bandyci bronili się zawzięcie. Trzy kobiety walczyły jak furie. Strzały rewolwerowe krzyżowały się w powietrzu. Przewaga była jednak po stronie policji. Po upływie pół godziny całe bractwo zakute w kajdany, pod silną eskortą autem policyjnym odwiezione zostało do więzienia. W liczbie jeńców znajdował się również mistrz, któremu Henderson złamał dwa żebra.
— Londyn odetchnie, gdy ci panowie znajdą się pod kluczem — rzekł Raffles do inspektora policji. — Moim zdaniem, powinno to już było nastąpić kilka lat temu...
W opustoszałym podziemiu pozostali tylko Raffles i Henderson nie licząc sześciu policjantów pod wodzą młodego inspektora. Podłoga zasłana była połamanymi stołkami, nożami, strzępami czerwonych tóg i bronią rozmaitego kalibru.
Gdy kroki agentów eskortujących ostatnich jeńców ucichły, inspektor zbliżył się do Rafflesa:
— W imieniu Scotland Yardu i wszystkich mieszkańców Londynu czuję się w obowiązku wyrazić panu wdzięczność za to, czego pan dokonał — rzekł z zakłopotaniem. — Plan pomyślany był znakomicie i wykonany po mistrzowsku. Kawał z Cunningiem przechodzi granice prawdopodobieństwa. A teraz, gdy spełniłem to, co uważałem za swój miły obowiązek, zechce pan łaskawie udać się ze mną do głównej kwatery policji.
— Mimo najszczerszych chęci nie mogę się domyśleć, jaki interes może mieć do mnie Scotland Yard... Nie będę mógł, niestety, zastosować się do pańskiego życzenia.
— Proszę nie mieć mi za złe: jeśli pan nie zastosuje się dobrowolnie, będę musiał użyć siły. Taki otrzymałem rozkaz — odparł młody inspektor.
Raffles cofnął się o krok, zmarszczył brwi i rzekł spokojnie:
— Widzę, że nie chodzi tu o przyjacielską pogawędkę... Wygląda mi to na poważny rozkaz. Czy pan wie, kim jestem?
— Wiem... Wymienił pan przecież swoje nazwisko mojemu koledze.
— Czy przysłalibyście tutaj policję, gdybym nie zdradził swego nazwiska?
— Przypuszczam, że nie.
— Pięknie... Dziwnymi metodami posługuje się Scotland Yard. Przyznaje pan chyba, że zasłużyłem sobie na innego rodzaju nagrodę.
Raffles wyciągnął ręce. Stalowe kajdanki zacisnęły się dokoła jego przegubów.
Henderson w pierwszej chwili nie chciał pójść za jego przykładem. Jedno spojrzenie Rafflesa wystarczyło jednak, aby olbrzym dał się posłusznie zakuć.
Agent policji miał z nim, mimo to, niemało trudności. Upłynęło sporo czasu zanim znaleziono kajdanki tak obszerne, że mogły objąć szerokie przeguby Hendersona.
Henderson milczał i przez cały czas tej „operacji” spoglądał z pogardą na mozolącego się przy nim agenta.
— A teraz w drogę — rzekł inspektor, nie śmiejąc spojrzeć w oczy swego więźnia. — Na ulicy czeka auto. Zapewniam pana, że jest mi naprawdę bardzo...
— Niech się pan nie usprawiedliwia, inspektorze — przerwał mu zimno Raffles. — Zechce pan zapamiętać sobie na przyszłość, że Raffles poważnie zastanowi się nad tym zanim po raz wtóry przyjdzie policji z pomocą.
Cień uśmiechu przewinął się po wargach inspektora. Raffles zrozumiał odrazu co policjant miał na myśli.
— Sądzi pan, że nie będę miał do tego okazji? — rzekł. — Niechże pan zapamięta sobie, że nie wolno łapać ryby przed niewodem... Pańska ironia może się okazać przedwczesna.
— Jest nas siedmiu i posiadamy najnowocześniejszą broń! — rzekł inspektor skromnie.
Raffles wzruszył pogardliwie ramionami. Szybko ruszył w stronę drzwi mając u swego boku Hendersona. Otoczyła ich grupka agentów. Dwaj z nich ruszyli przodem, a dwóch stanęło po bokach. Inspektor tworzył tylną straż. Obaj więźniowie spostrzegli, że wyjął on z kieszeni rewolwer.
Minęli źle oświetlony korytarz. Szli tą samą drogą, którą dostali się tu poprzednio. Raffles pamiętał każdy szczegół, choć wówczas musiał udawać nieprzytomnego. Minęli szereg korytarzy i schodów, wreszcie znaleźli się przed wąskimi schodami, wiodącymi ku wyjściu. Schody te mogły mieć około dwudziestu kamiennych stopni. U góry widniały drzwi, których policja, po wprowadzeniu kilkudziesięciu więźniów, nie uważała za stosowne zamknąć.
Pozostały im jeszcze tylko cztery stopnie. Nagle z ust Rafflesa dobył się cichy, ostrzegawczy gwizd. W tej samej chwili skurczył się raptownie w ten sposób, że ciało jego uderzyło z impetem w idącego zanim inspektora, który zwalił się ze schodów. Rewolwer wypadł z jego rąk i potoczył się w dół. Za nim pozostali agenci zdążyli zorientować się w sytuacji, rozległ się dźwięk, jak gdyby tłukącego się szkła...
W tej samej chwili Henderson podniósł do góry obie dłonie, wolne od stalowych więzów. Wystarczyło, aby olbrzym naprężył swe potężne muskuły a stalowe kajdany pękły jak wątłe nici. Siłacz wybuchnął śmiechem, zadowolony, że sztuczką się udała. Korzystając z wytworzonego chwilowo zamieszania, Henderson puścił w ruch swe potężne pięści. Agenci jeden po drugim spadali wdół jak bezwładne kłody. Raffles wyciągnął błyskawicznie rewolwer z kieszeni jednego z agentów.
Przyłożył go do piersi najbliżej nacierającego policjanta:
— Ruszaj prędko ze schodów — rzekł — bo ci wpakuję kulę między żebra.
Agent śmiertelnie blady począł uciekać, ile miał sił w nogach. Raffles powtórzył tę samą sztuczkę z następnym.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund.
Raffles chwycił wreszcie Hendersona pod rękę i obaj jak huragan pognali po przez ostatnie stopnie i zaleźli się na podwórzu.
Było to samo podwórze zarzucone starymi rupieciami na które przed kilku godzinami przyniesiono Tajemniczego Nieznajomego.
— Żeby tylko mister Brand zdążył stawić się w porę w umówionym miejscu — szepnął Henderson.
— Nie wątpię w to ani przez chwilę.
Ruszyli szybko przez całą długość podwórza, potykając się co chwila o porozrzucane na ziemi resztki żelaza.
Jak sobie czytelnicy prawdopodobnie przypominają — podwórze to graniczyło z wybrzeżem Tamizy.
Raffles i Henderson biegli w tym właśnie kierunku. Z nad brzegu doszedł do ich uszu stłumiony gwizd. Przy opuszczonej przystani stała łódź motorowa Rafflesa.
Za sterem siedział Brand.
Obaj przyjaciele szybko wskoczyli do łodzi, która niezwłocznie odbiła od brzegu. Na widok krwawych pręgów na dłoniach Hendersona, Brand pokiwał z politowaniem głową:
— Czy nie przepowiadałem, że tak się skończy? — rzekł. — Kiedy nauczysz się wreszcie, Edwardzie, odwiecznej prawdy, że policja angielska niezna uczucia wdzięczności?
Brand podwoił szybkość. Odległość między łodzią a wybrzeżem zwiększyła się tak znacznie, że przyjaciele nasi znaleźli się już poza zasięgiem kul rewolwerowych.
Raffles spojrzał ciekawie na kajdanki, którymi miał skute dłonie:
— Widzę, że wprowadzili teraz zupełnie inny model — rzekł ze znawstwem. — Pierwszorzędna szwedzka stal... Podziwiam twą siłę, Henderson... Ja nie potrafiłbym dokonać takiej sztuki... Muszę zbadać dokładnie ten mechanizm: zdejm je, Henderson, ale ostrożnie, aby ich nie uszkodzić.
— Znajomość ta przyda ci się, gdy po raz wtóry zechcesz przyjść z pomocą policji! — mruknął z niezadowoleniem Brand, biorąc kurs na centrum Londynu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.