W szponach wroga/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł W szponach wroga
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 27.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W jaskini

Gdy tylko auto ruszyło, Cunning zaciągnął firanki na szybach. Jechali przez wschodnie dzielnice miasta. Droga trwała przeszło godzinę. W ciągu tego czasu ranny odzyskał parę razy przytomność. Momenty oprzytomnienia trwały jednak krótko i chory znów opadał w omdlenie. Cunning pochylał się za każdym razem nad nim, trzymając w ręku gumową pałkę. Gotów był w razie potrzeby ponowić cios.
Auto zatrzymało się na bocznej, spokojnej uliczce. Po obu jej stronach wznosiły się parkany i puste, drewniane szopy... Po dziś dzień spotkać jeszcze można tego rodzaju uliczki w dawnych, przemysłowych dzielnicach Londynu.
Szofer i Fatty wyskoczyli pierwsi i otworzyli drzwiczki auta. Cunning i jakiś bardzo silny mężczyzna chwycili Rafflesa, jak piórko, i szybko zniknęli za drzwiami opuszczonej szopy. Szofer znów zajął miejsce przy sterze i odjechał. Pozostali znaleźli się na niewielkim podwórzu zarzuconym starym żelastwem i połamanymi skrzyniami. Zdala słychać było szum Tamizy... Podwórze łączyło się z jednej strony z wybrzeżem rzeki. Widać było stąd przystań skleconą ze starych, częściowo już przegniłych, desek. Po drugiej stronie stał rozpadający się już murowany budynek, służący prawdopodobnie dawniej za kantor fabryczny. Widocznie musiał ktoś być wewnątrz tej rudery, gdyż na odgłos kroków, drzwi otwarły się powoli i ludzie dźwigający bezwładne ciało zniknęli w budynku.
Kilka razy ludzie niosący ofiarę napaści zamieniali się między sobą miejscami. Raffles ciążył im widać silnie... Co pewien czas z ust tragarzy padały soczyste przekleństwa.
Posuwali się naprzód wzdłuż mrocznego korytarza. Fatty przystanął wreszcie i zamienił kilka słów z człowiekiem stojącym na warcie przed drzwiami, zamykającymi ów korytarz... Drzwi te otwarły się i cała grupa znalazła się w olbrzymiej piwnicy, służącej w dawnych czasach do przechowywania wina.
Mierzyła ona przeszło trzynaście metrów szerokości i około piętnastu metrów długości. Kilkadziesiąt osób z łatwością mogło znaleźć w niej przytułek. W tej chwili znajdowało się w niej zaledwie pięciu mężczyzn. Mieli na sobie długie purpurowe togi i nasunięte na twarz kaptury.
Mistrz siedział po środku. Obie ręce złożył na stole, na którym leżały skrzyżowane dwa sztylety, będące godłem bandy.
W jednym z kątów piwnicy stał trójnóg, z którego ukazywały się czerwone języki ognia.
Panowała śmiertelna cisza...
Na widok wchodzących, mistrz odwrócił głowę. Ani jeden muskuł nie drgnął w jego nieruchomej twarzy. Cunning ułożył Rafflesa na ławie.
— Czy to on? — rozległ się bezbarwny głos mistrza.
— W każdym razie ten sam człowiek, którego nam wskazano, mistrzu — odparł Cunning. — Na prawym jego uchu widnieje niewielka blizna...
Mistrz podniósł się powoli i zbliżył się do ławy odmierzonymi krokami. Długa, czerwona toga wlokła się zanim po kamiennej posadzce. Raffles leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami. Brudna chusteczka, którą przewiązano mu czoło, nasiąkła krwią.
Mały na czerwono odziany człowieczek, spojrzał uważnie w oblicze leżącego. Nachylił się nad rannym i przeszło pięć minut trwał w tej samej pozycji, badając bliznę, rysy twarzy, oraz całą postać.
Chwycił palcami siwe bokobrody i zerwał je gwałtownym ruchem. W ręku pozostała mu kępka sztucznych włosów, które począł oglądać z ironicznym uśmiechem.
— Mamy go! — rzekł wreszcie.
Głos jego rozległ się ponurym echem pod sklepieniem piwnicy.
— Nareszcie mamy go w swym ręku — powtórzył. — Muszę dokonać tylko ostatecznej próby. Oczy jego powiedzą nam wszystko.
W tej samej chwili Raffles rozwarł powieki i rozejrzał się z przerażeniem dokoła... Na widok pochylonego nad nim człowieka w czerwonej szacie, wyraz zdziwienia ukazał się na jego obliczu.
Znów rozległ się grobowy głos mistrza:
— Szare oczy! Tak, to on... Szpieg oddał nam nieocenioną przysługę! Przyjrzyjcie się mu... Z takimi, jak on, należy postępować ostrożnie...
— Jeśli się ruszysz, rozwalę ci czaszkę — mruknął Cunning. Dosyć przyczyniłeś mi pracy!...
— Nie zrobisz nic bez mego rozkazu — rzekł mistrz chłodno. — Zwołaj chłopców! Chcę, aby byli świadkami tego, co się stanie!
Fatty wybiegł na korytarz i po chwili dał się słyszeć jego przeciągły gwizd.
Odpowiedział mu z oddali podobny dźwięk. Raffles leżał spokojnie czekając na dalszy bieg wypadków.
Jeden po drugim, poczęli wchodzić do komnaty zakapturzeni mężczyźni.
Było ich około czternastu... Wśród zgromadzonych Raffles spostrzegł trzy, czy cztery kobiety, które zbliżyły się do stołu mistrza.
Zamknięto drzwi.
Mistrz wstał, ujął w obie ręce leżące na stole skrzyżowane sztylety, i nie zmieniając ich pozycji, uniósł je ponad swą głową.
— Otwieram zebranie — rzekł. — Pozdrawiam was, członkowie bandy „Czarnego Kruka“!
— Witaj mistrzu! — zabrzmiał chóralny okrzyk.
— Dziękuję wam... Wezwałem was tutaj, abyście byli świadkami ciekawego widowiska... Gościmy dziś między nami Johna Rafflesa. Trzymamy go mocno... Koniec jego już bliski.
Coś, jak gdyby okrzyk wojenny wyrwało się z piersi obecnych.
— Czy możesz wstać? — zwrócił się mistrz do Rafflesa patrząc prosto w jego oczy.
— Jeśli to wam sprawi przyjemność... — odparł Raffles z uśmiechem. — Sądzę, że jakoś pójdzie...
Wstał i chwiejąc się trochę na nogach, zbliżył się do mistrza.
— Pozostań w miejscu — zawołał mistrz. — Odpowiadaj: czy jesteś Rafflesem?
— Tak — odparł spokojnie lord Lister.
Wśród zgromadzonych rozległ się nieprzyjazny pomruk. Twarze wszystkich zwróciły się w stronę Tajemniczego Nieznajomego. Trudno było uwierzyć, ze ten starszy pan był najgroźniejszym wrogiem bandy Czarnego Kruka.
A jednak nie ulegało kwestii, że stał przed nimi ten sam człowiek, którego nazwisko znane było policji całego świata a którego równocześnie błogosławiły tysiące nieszczęśliwych i pokrzywdzonych.
Mistrz pochylił głowę i zbliżył się do Rafflesa.
— Naprowadził nas na twój ślad człowiek nazwiskiem Brunner — rzekł.
Głos jego brzmiał ponuro.
— Rozumiem — odparł Raffles z uśmiechem. — Mściwy z niego jegomość!
— Opowiedział mi również pewne szczegóły, dotyczące kradzieży diamentów, na zamku Wolverton. Czy zgadzają się one z rzeczywistością?
— Nie przypuszczam — odparł Raffles. — Musiałbym naprzód wiedzieć, co Brunner wam powiedział?
— On i jego przyjaciółka zamierzali wykraść z zamku pewien tajny dokument za który mieli otrzymać znaczną sumę pieniędzy. Tyś odebrał od nich dokument a jednocześnie dopuściłeś się podobno kradzieży diamentów? Czy tak było?
— Tak...
— Gdzie są te klejnoty?
— W bezpiecznym miejscu.
— Czy zechcesz nam wskazać to miejsce?
— Ani mi to w głowie.
Pytanie i odpowiedzi padały z błyskawiczną szybkością. Obaj mężczyźni przyglądali się sobie uważnie. Wargi mistrza drgały nieznacznie ze zdenerwowania.
— Mam sposób, aby cię zmusić do mówienia — rzekł.
— Nie zmusisz mnie do wyjawienia spraw, które pragnę, aby pozostały tajemnicą! — odpowiedział Raffles z ironią, podnosząc wysoko brwi.
— Przypuszczam, że zmuszę cię do tego — rzekł mistrz powoli. — Wiem, że jesteś uparty... Ale moje środki złamią każdy twój opór...
— Bardzo wątpię... Wiem, co masz na myśli... Sądzisz, że drogą tortur wydusisz ze mnie to, co pragnę przed tobą ukryć? Spróbuj a zobaczysz czy cię to doprowadzi do celu?
Mistrz zerwał się... Patrzącym zdawało się przez chwilę, że rzuci się na Rafflesa.
— Będziesz wkrótce inaczej śpiewał! Otwórzcie komnatę kaźni!
Czterej mężczyźni otoczyli Rafflesa a Cunning uderzył go pięścią w plecy.
— Ruszaj naprzód! — rozkazał. — Prosto przed siebie...
Zapanowała śmiertelna cisza... Mała grupa przemaszerowała w poprzek piwnicy i zbliżyła się do głębokiej niszy, w której wnętrzu mieściły się drzwi z mocnych belek dębowych.
Drzwi te prowadziły do okrągłej komnaty o przekroju około ośmiu metrów. Ktoś nacisnął na guzik i jarzące światło elektrycznej żarówki zalało całą przestrzeń. Światło to miało odcień zielonkawy. Twarze obecnych nabierały w tym oświetleniu niesamowitego, grobowego wyrazu. W komnacie znajdowały się najrozmaitsze narzędzia tortur, jakie widzi się czasem na rycinach ilustrujących średniowieczne miejsca kaźni. Nie brak było łoża wybitego gwoździami, koła, którym szarpano ciała żywych ofiar, potwornych szczypiec, służących do wyrywania członków, głowni do wypalania krwawych znaków...
Raffles stanął pod szubienicą i spojrzał spokojnie na mistrza, który niecierpliwie śledził wyraz jego twarzy.
— Piękna kolekcja... Można jej tylko zarzucić brak oryginalności... Wszystko to już było. Czy sądzicie, że te przyrządziki mogą wzbudzić we mnie strach. Jeżeli zechcę, potrafię położyć kres mojemu życiu... Na nic wasze sztuczki! Nic nie wydrze z mych ust tajemnicy, którą zechcę zachować przy sobie.
Mistrz zgrzytnął zębami... Wiedział, że Raffles nie należy do ludzi rzucających słowa na wiatr. Raffles był w stanie spełnić swą groźbę.... A wówczas nadzieje jego na zawładnięcie skarbem okazałyby się płonne!
— To jeszcze nie wszystko — rzekł — zaraz każę swoim ludziom zedrzeć z ciebie ubranie... Zostaniesz zamknięty w małej klatce ze szczurami. Jeśli to nie wystarczy, roztopiony ołów kroplami padać będzie na twoją pierś... Przyjrzyj się uważnie tej komnacie i zastanów się, czy nie lepiej będzie powiedzieć odrazu to, czego od ciebie żądamy?
— Szkoda czasu na podobne rozmowy — rzekł Raffles niecierpliwie. Nie chcę nawet spojrzeć na twą komnatę kaźni, bowiem nie budzi ona we mnie najmniejszych obaw.
Mistrz pobladł.
— Zaraz się o tym przekonamy — rzekł — doprowadźcie go bliżej... Zobaczymy czy naprawdę jest tak odważny, jak twierdzi... Stać!... Ani kroku naprzód!
— Te ostatnie słowa skierowane były do tych członków bandy, którzy nie stanowili bezpośredniej eskorty Rafflesa. Wiedzeni ciekawością ruszyli w stronę szerokiej niszy, chcąc rzucić okiem na komnatę tortur.
Na rozkaz mistrza cofnęli się posłusznie. Zbili się w gromadę w samym środku pierwszej komnaty, spoglądając od czasu do czasu w kierunku niszy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.