Trzy lata/XVI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Trzy lata
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Три года
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVI.


Lekarze orzekli, że Teodor ma pomięszanie zmysłów. Łaptiew nie wiedział, co się dzieje na Piatnickiej, a ciemny skład, w którym nie pokazywał się już ani stary, ani Teodor, robił na nim wrażenie sklepu. Kiedy żona starała się go przekonać, że powinien codziennie bywać w składzie i na Piatnickiej, wtedy, albo milczał, albo zaczynał z rozdrażnieniem mówić o swojem dzieciństwie, o strasznych katuszach, jakie musiał znosić, i że nie może przebaczyć ojcu swej przeszłości, że nienawidzi tak składu, jak Piatnickiej i t. d.
Pewnego razu, w niedzielę rano Julia pojechała sama na Piatnicką. Zastała starego Teodora Stepanycza w tej samej sali, w której z powodu jej przyjazdu odprawiali nabożeństwo. W płóciennym surducie, bez krawata, w pantoflach, siedział nieruchomo w fotelu i mrugał ślepemi oczami.
— To ja jestem, synowa — rzekła podchodząc do niego. — Przyjechałam ojca odwiedzić.
Zaczął ciężko dyszeć ze wzruszenia. Dotknięta jego nieszczęściem, jego samotnością, pocałowała go w rękę, a on dotykał jej twarzy i głowy i jakby przekonawszy się, że to ona, przeżegnał ją.
— Dziękuję, dziękuję — rzekł. — Straciłem oczy, nic nie widzę... Okno dojrzę, ogień też, ale ludzi i przedmiotów nie rozróżniam. Tak, ja ślepnę, Teodor zachorował i źle teraz bez oka gospodarza. Jeśli jest jakiś nieporządek, niema go kto wyśledzić, zepsują się ludzie. A z czego to Teodor zachorował? Czy się zaziębił? Ja nigdy nie chorowałem i nie leczyłem się. Nie znałem żadnych lekarzy.
I stary, według zwyczaju, zaczął się sam chwalić. Tymczasem służba nakrywała pospiesznie do stołu, stawiała przekąski i butelki z winem.
Postawili dziesięć butelek, z których jedna wyglądała, jak wieża Eifel. Następnie podali półmisek gorących pierożków, od których rozchodził się zapach gotowanego ryżu i ryb.
— Proszę drogiego gościa, by jadł — rzekł stary.
Wzięła go pod rękę i poprowadziła do stołu, potem nalała mu wódki.
— Ja i jutro do ojca przyjadę — powiedziała — i przywiozę ze sobą wnuczki ojca, Saszę i Lidę. Będą się nad ojcem litowały i popieszczą ojca.
— Nie trzeba, nie przywoź ich. To nieprawe dzieci.
— Dlaczego nieprawe? Przecież ojciec ich i matka brali ślub!
— Ale bez mojego zezwolenia. Nie błogosławiłem i znać ich nie chcę. Bóg z nimi.
— Dziwnie ojciec przemawia — rzekła Julia Siergiejewna i westchnęła.
— Pismo święte nakazuje dzieciom czcić rodziców i bać ich się.
— Nic podobnego tam niema. Pismo święte każe przebaczać nawet wrogom naszym.
— Tego nie można przebaczać. Jeśli wszystkim przebaczać będziesz, to po trzech latach się zrujnujesz.
— Ale przebaczyć, powiedzieć miłe, uprzejme słowo winnemu nawet człowiekowi, to więcej warte od nie wiem jakiej sprawy, więcej od bogactwa!
Julia chciała załagodzić starego, wzbudzić w nim uczucie litości, żalu, ale wszystkiego, cokolwiek mówiła, słuchał łaskawie, tak jak dorośli słuchają dzieci.
— Ojcze — rzekła Julia stanowczo — ojciec już stary i Bóg może niezadługo powołać ojca do siebie; Bóg nie zapyta o to, czy ojciec dobrze handlował i czy dobrze szły interesa, ale o to, czy ojciec był miłosierny; czy ojciec nie był surowy dla słabszych, naprzykład dla służby, dla urzędników?
— Dla służby mojej byłem zawsze dobroczyńcą i powinni wiecznie modlić się za mnie do Boga — rzekł stary z przekonaniem, ale wzruszony szczerością głosu Julii i chcąc jej zrobić przyjemność, dodał: — Dobrze, przywieź jutro wnuczki. Każę im kupić podarunki.
Stary był niedbale ubrany, na piersi i na kolanach jego leżał popiół z cygara; widocznie nikt mu nie czyścił ani ubrania, ani butów. Ryż w pierogach był niedogotowany, na obrusie czuć było mydło, służba stukała butami. Jak stary, tak i cały dom na Piatnickiej wyglądał zaniedbanie i Julii, która to odczuła, wstyd się zrobiło za siebie i za męża.
— Napewno przyjadę jutro do ojca — rzekła.
Przeszła się po pokojach, kazała starego odprowadzić do sypialnego pokoju i zapalić u niego lampkę. Teodor siedział w swoim pokoju i patrzał w otwartą książkę, nie czytając. Julia porozmawiała z nim, kazała u niego również sprzątnąć i zeszła na dół do urzędników. Na środku izby, w której urzędnicy jedli obiad, stał drewniany słup, podpierający sufit, żeby się nie zwalił; wogóle sufity były tu nizkie, ściany oklejone taniemi tapetami, pełno było swędu i czuć było kuchnię. Z powodu święta wszyscy urzędnicy byli w domu i siedzieli na łóżkach, czekając na obiad. Kiedy Julia weszła, zeskoczyli z pościeli a na jej pytania odpowiadali nieśmiało, patrząc na nią z podełba, jak aresztanci.
— Boże, jakież tutaj szkaradne mieszkanie! — rzekła, klasnąwszy w ręce. — Czy wam tu nie jest ciasno?
— W ciasnocie, ale bez krzywdy — odpowiedział Makiejczew. — Dużo państwu zawdzięczamy i modlimy się do Boga miłosiernego.
— Zgodność życia z ambicyą jednostki — rzekł Poczatkin.
A widząc, że Julia nie zrozumiała Poczatkina, Makiejczew pospieszył z objaśnieniem:
— Jesteśmy małemi ludźmi i powinniśmy żyć odpowiednio do naszego stanu.
Obejrzała mieszkania chłopców i kuchnię, zaznajomiła się z szafarką i była bardzo niezadowoloną.
Powróciwszy do domu, rzekła do męża:
— Powinniśmy przenieść się na Piatnicką i tam zamieszkać. Ty musisz co dzień chodzić do składu.
Potem usiedli obok siebie w gabinecie i milczeli. Było mu ciężko na duszy, nie chciało mu się iść ani na Piatnicką, ani do składu, ale domyślał się o czem myśli żona i nie miał siły jej się sprzeciwić. Pogłaskał ją po twarzy i powiedział:
— Mam uczucie, jakby życie nasze już skończyło się i zaczynało się teraz szare półżycie. Rozpłakałem się, dowiadując się, że Teodor jest beznadziejnie chorym; przeżyliśmy razem dziecinne i młodzieńcze lata, kochałem go z całej duszy, a ot katastrofa i zdaje mi się, że tracąc go, zrywam ostatecznie z moją przeszłością. Teraz, kiedy powiedziałaś, że musimy się koniecznie przeprowadzić na Piatnicką, do tego więzienia, zaczyna mi się zdawać, że i przyszłości dla mnie niema.
Wstał i odszedł do okna.
— Jakkolwiekbądź, trzeba się pożegnać z myślami o szczęściu — rzekł, patrząc na ulicę. — Niema go wcale. Dla mnie nie było go nigdy i chyba go niema na świecie. Właściwie, raz w życiu byłem szczęśliwym, kiedy siedziałem w nocy pod twoją parasolką. Pamiętasz, jak zostawiłaś u Niny parasolkę? — zapytał, zwracając się do żony. — Kochałem się wtedy w tobie i pamiętam, że całą noc przesiedziałem pod tą parasolką, odczuwając niezwykłą rozkosz.
W gabinecie obok szaf z książkami stała mahoniowa komoda z bronzami, w której Łaptiew przechowywał różne niepotrzebne rzeczy, a między niemi i parasolkę. Wyjął ją i podał żonie.
— Oto jest.
Julia popatrzała przez chwilę na parasolkę, poznała ją i uśmiechnęła się smutnie.
— Pamiętam — rzekła. — Oświadczając mi się, trzymałeś ją w ręku — a widząc, że ma zamiar wyjść, dodała: — Jeśli można, to proszę cię, wróć wcześniej. Nudzę się bez ciebie.
Potem poszła do swego pokoju i długo patrzała na ową parasolkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.