Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stary, ani Teodor, robił na nim wrażenie sklepu. Kiedy żona starała się go przekonać, że powinien codziennie bywać w składzie i na Piatnickiej, wtedy, albo milczał, albo zaczynał z rozdrażnieniem mówić o swojem dzieciństwie, o strasznych katuszach, jakie musiał znosić, i że nie może przebaczyć ojcu swej przeszłości, że nienawidzi tak składu, jak Piatnickiej i t. d.
Pewnego razu, w niedzielę rano Julia pojechała sama na Piatnicką. Zastała starego Teodora Stepanycza w tej samej sali, w której z powodu jej przyjazdu odprawiali nabożeństwo. W płóciennym surducie, bez krawata, w pantoflach, siedział nieruchomo w fotelu i mrugał ślepemi oczami.
— To ja jestem, synowa — rzekła podchodząc do niego. Przyjechałam ojca odwiedzić.
Zaczął ciężko dyszeć ze wzruszenia. Dotknięta jego nieszczęściem, jego samotnością, pocałowała go w rękę, a on dotykał jej twarzy i głowy i jakby przekonawszy się, że to ona, przeżegnał ją.
Dziękuję, dziękuję — rzekł. — Straciłem oczy, nic nie widzę... Okno dojrzę, ogień też, ale ludzi i przedmiotów nie rozróżniam. Tak, ja ślepnę, Teodor zachorował i źle teraz bez oka gospodarza. Jeśli jest jakiś nieporządek, niema go kto wyśledzić, zepsują się ludzie. A z czego to Teodor zachorował? Czy się zaziębił? Ja nigdy nie chorowałem i nie leczyłem się. Nie znałem żadnych lekarzy.
I stary, według zwyczaju, zaczął się sam chwalić. Tymczasem służba nakrywała pospiesznie do stołu, stawiała przekąski i butelki z winem.
Postawili dziesięć butelek, z których jedna wyglądała, jak wieża Eifel. Następnie podali półmisek gorących pierożków, od których rozchodził się zapach gotowanego ryżu i ryb.
— Proszę drogiego gościa, by jadł — rzekł stary.