Trzy lata/XVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Trzy lata
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Три года
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XVII.


W składzie pomimo powikłania w interesach i wielkiego obrotu, nie było buchaltera, a z książek, które prowadził jeden z urzędników, nie można było nic zrozumieć. Przychodzili codziennie do składu komisanci, Niemcy i Anglicy, z którymi urzędnicy mówili o polityce i o religii; przychodził pijany szlachcic, chory, godny politowania człowiek, który prowadził w kantorze zagraniczną korespondencyę; urzędnicy poili go herbatą z solą. Wogóle cały ten handel przedstawiał się Łaptiewowi jako wielkie cudactwo.
Bywał codziennie w składzie i starał się zaprowadzić nowe porządki: zabronił bić chłopców i żartować z kupujących, ze skóry wychodził, gdy urzędnicy, z wesołym śmiechem, wysyłali gdziekolwiek na prowincyę towar marny i zleżały, podając go za świeży i modny. Teraz był główną osobą w składzie, ale tak jak dawniej, nie wiedział, ile wynosi jego majątek, czy dobrze idą interesa, jaką pensyę dostają starsi urzędnicy i t. d. Poczatkin i Makiejczew uważali go za człowieka młodego, niedoświadczonego, wiele rzeczy ukrywali przed nim i co wieczór szeptali o czemś w tajemnicy z niewidomym starcem.
Pewnego razu na początku czerwca Łaptiew i Poczatkin poszli do Bubnowskiej restauracyi zjeść śniadanie i porozmawiać o interesach. Poczatkin od dawna już służył u Łaptiewych, wstąpił do nich, mając zaledwie lat osiem. Znali go dobrze, wierzyli mu i kiedy wychodząc ze składu, zabierał z kasy cały dochód i napełniał pieniądzmi kieszenie, to nie budziło żadnych podejrzeń. Był główną osobą w składzie i w domu, nawet w cerkwi, gdzie w zastępstwie starego spełniał obowiązki skarbnika. Chłopcy przezwali go za okrutne obchodzenie się z niższymi urzędnikami Malutą Skuratowym.
Gdy weszli do restauracyi, Poczatkin kiwnął na kelnera i rzekł:
— Daj nam, bracie, pół osobliwości i dwadzieścia cztery nieprzyjemności.
Kelner podał po chwili na tacy pół butelki wódki i kilka talerzyków z przekąskami.
— Mój drogi — rzekł do niego Poczatkin — daj nam porcyę głównego majstra obmowy i potwarzy z ziemniakami.
Kelner nie zrozumiał i chciał coś powiedzieć, ale Poczatkin spojrzał na niego surowo i powiedział:
— Oprócz!
Kelner pomyślał chwilę z natężoną uwagą, potem poszedł naradzić się z towarzyszami, a w końcu domyślił się o co idzie i przyniósł porcyę ozora. Kiedy wypili po dwa kieliszki i zjedli parę przekąsek, Łaptiew zapytał:
— Powiedz pan, Janie Wasiłyczu, czy to prawda, że nasze interesa upadają w ostatnich latach?
— Bynajmniej.
— Powiedz mi pan otwarcie, uczciwie, ile mieliśmy i ile mamy dochodu i jak wielki jest nasz majątek? Nie można przecież chodzić po omacku. Miałem niedawno rachunek ze składu, ale wybacz pan, ja mu nie wierzę; uważasz pan za właściwe ukrywać coś przedemną i mówisz prawdę tylko ojcu mojemu. Od lat dziecinnych przyzwyczaiłeś się pan do polityki i nie możesz się bez niej obejść. A ona poco? Więc proszę pana, bądź pan szczery. W jakim stanie są nasze interesa?
— Wszystko zależy od falowania kredytu.
— Co pan rozumie pod falowaniem kredytu?
Poczatkin spróbował tłómaczyć, ale Łaptiew nic nie zrozumiał i posłał po Makiejczewa. Ten zjawił się niezwłocznie, przekąsił, pomodliwszy się, i swym grubym barytonem zaczął przedewszystkiem mówić o tem, że urzędnicy powinni dzień i noc modlić się do Boga za swych dobroczyńców.
— Pięknie, tylko bądźcie łaskawi mnie za swego dobroczyńcę nie uważać — rzekł Łaptiew.
— Każdy człowiek powinien pamiętać o tem, że jest, i czuć swoje powołanie. Pan jest z łaski Boga Najwyższego naszym ojcem i dobroczyńcą, a my jesteśmy pańskimi niewolnikami.
— Dokuczyło mi to już w końcu! — rozgniewał się Łaptiew. — Bądźcie wy teraz tak dobrzy być moimi dobroczyńcami i objaśnić mi w jakim stanie są nasze interesa. Raczcie mnie nie uważać za małego chłopaka, bo w razie przeciwnym jutro zamknę skład. Ojciec mój oślepł, brat w domu obłąkanych, krewni moi jeszcze młodzi; nienawidzę tego interesu, chętnie uciekłbym od niego, ale niema mnie kto zastąpić, sami o tem wiecie. Na litość Boską, dajcie spokój polityce.
Poszli do składu rachować. Później liczyli jeszcze wieczorem w domu i pomagał im przy tem stary; objawiając synowi różne handlowe tajemnice, mówił takim tonem, jakby się nie zajmował handlem, tylko czarodziejstwem. Okazało się, że dochód powiększał się rocznie o jedną dziesiątą i że majątek Łaptiewów, licząc tylko pieniądze i wartościowe papiery, równał się sześciu milionom rubli.
Kiedy o pierwszej w nocy, po skończeniu rachunków, Łaptiew wyszedł na świeże powietrze, czuł się pod urokiem tych cyfr. Noc była cicha, księżycowa, parna; białe ściany zamoskworeckich domów, widok ciężkich, zamkniętych drzwi, cisza i czarne cienie sprawiały wrażenie jakiejś fortecy, brak tylko było warty z bronią. Łaptiew poszedł do ogrodu i usiadł na kamieniu pod płotem oddzielającym go od sąsiedniego podwórza, gdzie był także ogródek. Kwitła czeremcha. Łaptiew zauważył, że ta czeremcha za czasów jego dzieciństwa równie była pokrzywioną i tego samego wzrostu i zupełnie się nie zmieniła. Każdy kącik w ogrodzie i na podwórzu przypominał mu minioną przeszłość. I za czasów dzieciństwa, tak jak teraz poprzez rzadkie drzewa widać było całe podwórze, zalane księżycowem światłem, takie same były tajemnicze i surowe cienie, w środku podwórza leżał ten sam czarny pies i otwarte były na oścież okna u urzędników. Wszystko to niewesołe były wspomnienia.
Za płotem na sąsiednim podwórzu dały się słyszeć lekkie kroki.
— Moja droga, moja miła... — szeptał męski głos pod płotem, tak że Łaptiew słyszał nawet jego oddech.
Pocałowali się. Łaptiew był przekonanym, że jego miliony i interesa, w które nie kładł serca, zepsują mu życie i ostatecznie zrobią z niego niewolnika; wyobrażał sobie, jak pomału przyzwyczai się do swego położenia, pomału wejdzie w rolę szefa firmy handlowej, zacznie tępieć, starzeć się i w końcu umrze, jak umierają wszyscy obywatele, nędznie, kwaśno, napędzając strachu otaczającym. Ale cóż mu przeszkadza rzucić i miliony i interesa i uciec z tego ogródka i z tego podwórza, których od dzieciństwa nienawidził.
Szept i pocałunki za płotem drażniły go. Wyszedł na środek podwórza i rozpinając koszulę na piersi, patrzał na księżyc. Zdawało mu się, że za chwilę każe otworzyć bramę, wyjdzie i już nigdy nie wróci; serce ścisnęło mu się w przeczuciu swobody, roześmiał się radośnie i pomyślał, jak życie jego mogło być cudnem, poetycznem, może nawet świętem...
Ale stał dalej i nie odchodził, a zapytywał sam siebie: »Co mnie tu trzyma?« I był zły na siebie i na tego czarnego psa, który się rozwalał na kamieniach, a nie szedł w pole, do lasu, gdzieby był niezależnym, wesołym. I jemu i temu psu nie dawało wyjść z podwórza jedno i to samo: przyzwyczajenie do niewoli, do stanu niewolniczego...
Nazajutrz w południe pojechał do żony i żeby się nie nudzić, zaprosił ze sobą Jarcewa. Julia Siergiejewna mieszkała w willi w Butowie a on od pięciu dni nie był u niej wcale. Zajechawszy na stacyę, przyjaciele wynajęli powóz i przez całą drogę Jarcew śpiewał i zachwycał się wspaniałą pogodą. Willa była niedaleko od stacyi w pośród wielkiego parku. Na początku głównej alei, na jakie dwadzieścia kroków od bramy siedziała pod starą, olbrzymią topolą, czekając na gości, Julia Siergiejewna. Miała na sobie jasną, elegancką, ubraną koronkami suknię, blado-kremowego koloru, a w rękach trzymała znajomą nam starą parasolkę. Jarcew przywitał się z nią i poszedł w stronę domu, skąd dochodziły głosy Saszy i Lidy, a Łaptiew usiadł przy niej, żeby porozmawiać o interesach.
— Dlaczego tak długo nie byłeś? — zapytała, nie wypuszczając jego ręki. — Całymi dniami siedzę tutaj i patrzę, czy też ty nie jedziesz. Nudzę się bez ciebie!
Wstała, pogładziła go po włosach i z pewną ciekawością oglądała jego twarz, ramiona, kapelusz.
— Czy ty wiesz, że ja cię kocham? — rzekła i zaczerwieniła się. — Drogim mi jesteś. Przyjechałeś i nie umiem ci powiedzieć, jak jestem szczęśliwą. Porozmawiajmy trochę. Opowiedz mi cokolwiek.
Wypowiadała mu swoją miłość, a on miał uczucie, jakby był już dziesięć lat po ślubie i jakby był głodnym. Objęła go za szyję, łechcząc go suknią po twarzy; odsunął ostrożnie jej rękę, wstał i nie mówiąc ani słowa, poszedł do domu. Naprzeciw niego biegły dziewczynki. »Jak one urosły! — myślał. — I ile to zmian zaszło przez te trzy lata... A może będę jeszcze żył ze trzynaście, lub ze trzydzieści lat... Co czeka nas w przyszłości! Pożyjemy — zobaczymy«.
Uścisnął Saszę i Lidę, które zawisły na jego szyi i powiedział:
— Dziadzio kazał was uściskać. Wuj Teodor umrze niezadługo, wuj Kostia przysłał list z Ameryki i kłania wam się, dzieci. Znudził się i ma niedługo wrócić. A wuj Alosza chce jeść.
Usiadł na tarasie i widział jak wzdłuż alei wolno szła jego żona, skierowując do domu. Myślała o czemś i na twarzy jej był smutny, czarujący wyraz, a w oczach błyszczały łzy. Nie było to już dawne, szczupłe, wątłe, blade dziewczę, lecz dojrzała, silna kobieta. Łaptiew zauważył z jakim zachwytem patrzał na nią Jarcew, jak ten jej nowy, piękny wyraz odbijał się na jego twarzy równie smutnej i zachwycającej. Wyglądał, jakby ją widział po raz pierwszy w życiu. Podczas śniadania, Jarcew uśmiechał się wesoło jakoś i nieśmiało i bezustannie patrzał na Julię, na jej wspaniałą szyję. Łaptiew śledził go leniwie i myślał o tem, że może będzie musiał jeszcze przeżyć trzynaście, trzydzieści lat... I co przeżyje przez ten czas? Co nas czeka w przyszłości?
I myślał:
»Pożyjemy — zobaczymy«.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.