Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żenie jakiejś fortecy, brak tylko było warty z bronią. Łaptiew poszedł do ogrodu i usiadł na kamieniu pod płotem oddzielającym go od sąsiedniego podwórza, gdzie był także ogródek. Kwitła czeremcha. Łaptiew zauważył, że ta czeremcha za czasów jego dzieciństwa równie była pokrzywioną i tego samego wzrostu i zupełnie się nie zmieniła. Każdy kącik w ogrodzie i na podwórzu przypominał mu minioną przeszłość. I za czasów dzieciństwa, tak jak teraz poprzez rzadkie drzewa widać było całe podwórze, zalane księżycowem światłem, takie same były tajemnicze i surowe cienie, w środku podwórza leżał ten sam czarny pies i otwarte były na oścież okna u urzędników. Wszystko to niewesołe były wspomnienia.
Za płotem na sąsiednim podwórzu dały się słyszeć lekkie kroki.
— Moja droga, moja miła... — szeptał męski głos pod płotem, tak że Łaptiew słyszał nawet jego oddech.
Pocałowali się. Łaptiew był przekonanym, że jego miliony i interesa, w które nie kładł serca, zepsują mu życie i ostatecznie zrobią z niego niewolnika; wyobrażał sobie, jak pomału przyzwyczai się do swego położenia, pomału wejdzie w rolę szefa firmy handlowej, zacznie tępieć, starzeć się i w końcu umrze, jak umierają wszyscy obywatele, nędznie, kwaśno, napędzając strachu otaczającym. Ale cóż mu przeszkadza rzucić i miliony i interesa i uciec z tego ogródka i z tego podwórza, których od dzieciństwa nienawidził.
Szept i pocałunki za płotem drażniły go. Wyszedł na środek podwórza i rozpinając koszulę na piersi, patrzał na księżyc. Zdawało mu się, że za chwilę każe otworzyć bramę, wyjdzie i już nigdy nie wróci; serce ścisnęło mu się w przeczuciu swobody, roześmiał się radośnie i pomyślał, jak życie jego mogło być cudnem, poetycznem, może nawet świętem...