Strona:Antoni Czechow - Nowele.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wzięła go pod rękę i poprowadziła do stołu, potem nalała mu wódki.
— Ja i jutro do ojca przyjadę — powiedziała — i przywiozę ze sobą wnuczki ojca, Saszę i Lidę. Będą się nad ojcem litowały i popieszczą ojca.
— Nie trzeba, nie przywoź ich. To nieprawe dzieci.
— Dlaczego nieprawe? Przecież ojciec ich i matka brali ślub!
— Ale bez mojego zezwolenia. Nie błogosławiłem i znać ich nie chcę. Bóg z nimi.
— Dziwnie ojciec przemawia — rzekła Julia Siergiejewna i westchnęła.
— Pismo święte nakazuje dzieciom czcić rodziców i bać ich się.
— Nic podobnego tam niema. Pismo święte każe przebaczać nawet wrogom naszym.
— Tego nie można przebaczać. Jeśli wszystkim przebaczać będziesz, to po trzech latach się zrujnujesz.
— Ale przebaczyć, powiedzieć miłe, uprzejme słowo winnemu nawet człowiekowi, to więcej warte od nie wiem jakiej sprawy, więcej od bogactwa!
Julia chciała załagodzić starego, wzbudzić w nim uczucie litości, żalu, ale wszystkiego, cokolwiek mówiła, słuchał łaskawie, tak jak dorośli słuchają dzieci.
— Ojcze — rzekła Julia stanowczo — ojciec już stary i Bóg może niezadługo powołać ojca do siebie; Bóg nie zapyta o to, czy ojciec dobrze handlował i czy dobrze szły interesa, ale o to, czy ojciec był miłosierny; czy ojciec nie był surowy dla słabszych, naprzykład dla służby, dla urzędników?
— Dla służby mojej byłem zawsze dobroczyńcą i powinni wiecznie modlić się za mnie do Boga — rzekł stary z przekonaniem, ale wzruszony szczerością głosu Julii i chcąc jej zrobić przyjemność, dodał: — Dobrze, przywieź jutro wnuczki. Każę im kupić podarunki.