Trucizny/XXIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anna Zahorska
Tytuł Trucizny
Rozdział XXIX
Wydawca Dom Książki Polskiej Spółka Akcyjna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX

Przez ametystowe wrzosowisko wężowiła się ścieżka. Ginęła wśród zrudziałych paproci i wynurzyła się znów szarym skrętem z pośród borówek. Twardolistne, lśniące krzaczki sypały na nią przejrzałe jagody.
Wśród fioletowego łanu wrzosów sterczały na obraz nóg uciętych pnie zwęglone. Ale już wśród nich podnosiły kędzierzawe kopułki młode sosny.
Ścieżką szli Wasilewiczowie i Prętkiewicz, który był pierwszym gościem w Zabołotnem. Pani Poluta maszerowała, przesuwając między gałęźmi plamę swetra w żółte i brunatne prążki.
Wasilewicz szedł za nią, ochraniając jej kroki, Już nanowo był przewodnikiem i opiekunem.
Prętkiewicz kroczył naprzód z Anią. Znaleźli właśnie pod brzózkami kozaka z czerwonym kapeluszem i kłócili się, kto go pierwszy zobaczył.
Dywan borówek się skończył. Zaczynał się żółty pas okopów. Szczerego piasku jeszcze nie zdobyła szturmująca roślinność. Zdążyła zaledwie wedrzeć się na zbocza okopów, oplecione wikliną. Przekwitłe wierzbówki, żółte mlecze i ostra trawa porosły wnętrza rowów strzeleckich i półwyspami wpełzały na płaski, żółty grzbiet okopu. Jeszcze rok, albo dwa i znikną blizny zadane w pierś lasu.
Oto, jak symbol krwi przelanej, rozkwitają gdzieniegdzie na okopach czerwone jarzębiny. Kołyszą liśćmi, podobne do kit z piór fantastycznych, przetkanych krasnym bisiorem.
Ania nadbiegła ucieszona, przynosząc owadożerną rosiczkę. Ujrzeli na okrągłych, owłosionych listeczkach szczątki jakiejś muszki.
Wasilewicz w zamyśleniu wziął do ręki roślinę w raz z grudką wilgotnej ziemi, w której tkwiły jej korzenie.
— Bywają w mieście takie rosiczki, — powiedział, — znęcają na swój liść człowieka, by go schłonąć powoli. I wyrzucają szczątki wyssane.
Pani Poluta dyskretnie milczała. Nachyliła się, zrywając czerwono-różowe wełnianki, nad któremi rozwinęła się ożywiona dyskusja, czy to są rydze.
Tak dowodził Prętkiewicz, ale Ania przekonała go niezbitym argumentem, zrywając prawdziwego rydza.
Ścieżka wbiegła w zarośla, i wynurzyła się z nich na szeroką polanę.
Była porosła jasną trawą. Wieniec ogromych topoli stał pośrodku. Wierzchołki gorzały jasno-żółtym liściem. Z jaskrawych ubryłowań listowia wynurzyły się zeschnięte konary... Ręce błagalnie wzniesione w górę...
Prętkiewicz się zapatrzył. Wyjął szkicownik i zaczął odtwarzać polanę.
— Co robisz? — zapytał Wasilewicz.
— Filmuję rzeczywistość. Zabijam w sobie abstrakcję. Spuścił rękę ze szkicownikiem i zapatrzył się.
— A wiesz co, Joasiu, — powiedział radośnie, — nauczyłem się tu u ciebie w Zabołotnem nowej rzeczy. Iść do Absolutu poprzez zjawę zewnętrzną. Wytłomaczę ci, jak to się robi. Patrzę na te złote drzewa na jasno-zielonem tle. Powstaje we mnie poczucie piękna. Jest w niem przyciąganie do przedmiotu, który mi się podoba, a więc miłość. Poczucie twórczo-artystyczne jest zbliżone do miłości. I ten prąd piękna i miłości jest czemś, co mnie łączy z niewidzialnem, z Absolutem.
Pani Poluta przerwała ze śmiechem:
— Wstydliwość byłego radykała przeszkadza panu nazywać rzecz po imieniu. Zamiast „niewidzialne“, „Absolut“ — czemu nie powie pan lepiej odrazu całkiem prosto „Bóg“? Nie wypada, prawda?
Prętkiewicz zmięszał się trochę.
— Ja tak nazywam dla siebie. Ale istotnie — jest w nas pewna wstydliwość w nazywaniu rzeczy wysokich.
I szkicował dalej, usiadłszy na pniu zrąbanym. Ania zapatrzyła się na linje, wychodzące z pod palców poety. Po chwili odbiegła i zaczęła krzyczeć.
Troje starszych pobiegło jej na pomoc.
Ania stała, jak urzeczona i krzyczała ze strachu. Na trawie leżała szaro-stalowym zygzakiem żmija.
Prętkiewicz podszedł i potrącił ją kijem.
— Ależ ona jest nieżywa, — powiedział.
— Ostrożnie, — ostrzegł Wasilewicz, lepiej znający obyczaje mieszkańców lasu, — może udaje albo tylko jest zdrętwiała.
Prętkiewicz potrącił ją jeszcze raz. Żmija poruszyła się, podniosła ociężale trójkątny łeb i syknęła.
Wasilewicz szybko zmiażdżył jej głowę kijem, który wyrwał z rąk Prętkiewicza.
Wrócili na polanę.
— Co za alegorja, — fantazjował poeta, — ta żmija uśpiona w głębi lasu, w którym panuje słoneczna cisza. Jak zła reminiscencja, budząca się w pogodny dzień życia.
Wasilewicz powiedział twardo:
— Wszelkie takie reminiscencje człowiek może odrzucić, o ile tylko chce.
Prętkiewicz znowu usiadł na pniu i rysował, przekomarzając się z Anią, Wasilewiczowie poszli groblą dalej.
Olchy na grobli już zaczęły sypać czarny liść. Na krzakach jerzyn czerniały jagody. Dwa czarne wyboje biegły wśród traw.
Doszli do ostatniej piędzi ziemi na suchym gruncie — do olbrzymiej sosny z ławeczką darniową.
Stanęli tam i obejrzeli się na dwór. W ogrodzie na starych drzewach czerwieniały jabłka. Na niektórych jabłoniach wisiały owoce, jak krople żółtej oliwy. Gdzieniegdzie gęstsze od liści obsiadły gałęzie bladoróżowe kule.
— Przyszła jesień żywota, — cicho powiedziała pani Poluta.
Przemierzyła w myśli drogę przebytą. Była ciężka i bolesna. A oto na pniu zwęglonym zazieleniły się nowe pędy. Przebolała, przewalczyła. Uciszyła się w sobie. Patrzyła teraz na męża. Wszystkie złamania się zrosły. Niespożyta żywotność ludzkiej natury brała górę. Budziła się w niej dawna miłość. Inna. Silniejsza, głębsza, utkana z przywiązania i ofiary. Przeszła ona próbę ogniową. I zastaliła się tylko. W dniach boleści zadzierzgnął się przedziwny związek między nimi.
Wasilewicz jakby odgadł jej myśli. Wziął jej rękę i mocno uścisnął.
Nad olbrzymim obszarem błot zachodziło ogromne słońce. Obryzgało niebo czerwienią. Zjeżyło się krwawemi wytryskami. Odchodziło.
Wasilewicz szerokim gestem wskazał błota.
— Teraz przyszedł czas pracy. Drenować trzeba. Kopać rowy i odprowadzać nimi wodę brunatną, nasyconą rudami błotnemi. Osuszać bagniska, wygnać z nich zgniłe opary, zamienić w kraj rodzajny...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Anna Zahorska.