Towarzysze Jehudy/Tom I/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Towarzysze Jehudy
Podtytuł Sprzysiężeni
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les compagnons de Jehu
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VIII.
Na co szły pieniądze Dyrektoryatu.

Wszyscy usłuchali rozkazu: mnisi naciągnęli kaptury, Morgan nałożył maskę.
— Proszę! — rzekł przełożony.
Drzwi się otwarły, wszedł braciszek usługujący.
— Wysłaniec generała Jerzego Cadoudala.
— Czy odpowiedział na trzy umówione pytania?
— Tak jest.
— Niech wejdzie.
Braciszek powrócił do podziemia i w sekundę potem ukazał się znowu, prowadząc człowieka, w którym po ubraniu poznać można było chłopa, a po kwadratowej głowie i wielkim rudym kapeluszu — Bretończyka.
Przybysz doszedł do środka koła, nie okazując onieśmielenia, i okiem powiódł po dwunastu mnichach, czekając na pytania.
Przewodniczący przerwał ciszę.
— Od kogo przychodzisz?
— Ten, kto mnie posłał, polecił mi odpowiedzieć, że przychodzę od Jehudy.
— Czy masz zlecenia ustne, czy na piśmie?
— Mam odpowiadać na wasze pytania, a następnie zostawić świstek papieru za pieniądze.
— Dobrze. Zacznijmy od pytań. Gdzie są nasi bracia z Wandei?
— Złożyli broń, ale czekają tylko od was rozkazu, aby za nią pochwycić.
— A dlaczego złożyli broń?
— Otrzymali rozkaz od J. K. M. Ludwika VIII.
— Mówiono o własnoręcznej odezwie królewskiej.
— Oto kopia — i z temi słowy chłop wręczył papier pytającemu.
Ten rozłożył i czytał:
„Wojna może wzbudzić tylko nienawiść do monarchii. Królowie, wracający na tron przez wojnę, nie mogą być kochani. Trzeba więc zarzucić środki krwawe i polecić się potędze opinii, która sama przez się powraca do zbawczych zasad. Trzeba połączyć w potężnym związku rozproszone elementy monarchii, pozostawić wojującą Wandeję jej własnemu losowi i wejść na drogę bardziej pokojową i nie tak bezładną. Rojaliści z Zachodu już swoje zrobili, trzeba nareszcie oprzeć się na rojalistach w Paryżu, którzy już wszystko przygotowali do blizkiej restauracyi monarchii“...
Prezydujący podniósł głowę i, szukając wzrokiem Morgana, rzekł:
— Otóż, bracie, życzenie twoje spełnione. Rojaliści Wandei i Południa Francyi będą mieli pełnię zasług poświęcenia.
Następnie, zwracając wzrok na odezwę, z której pozostało kilka wierszy do odczytania, ciągnął dalej:
„Żydzi ukrzyżowali swego króla i od tej chwili błąkają się po całym świecie; Francuzi ścięli swego i będą rozproszeni po całej ziemi.
„Dane w Blankenbourgu, 25 sierpnia roku 1799, w dniu naszych imienin, a w szóstym dniu naszego panowania.

Podpisano: Ludwik“.

Młodzieńcy popatrzyli na siebie.
— Quos vult perdere Jupiter, dementat! — rzucił Morgan.
— Tak — dodał prezydujący — lecz ci, których Jowisz chce ukarać, reprezentują zasadę, trzeba więc ich popierać nietylko przeciw Jowiszowi, lecz i przeciw nim samym. Ajaks wśród błyskawic i piorunów, wdzierając się na skałę, wyciągał do niebios zaciśniętą pięść i wołał: „Wyratuję się wbrew bogom“.
A zwracając się do wysłańca Cadoudala, zapytał:
— Co odpowiedział na tę odezwę ten, który cię wysłał?
— Mniej więcej to samo. Kazał mi dowiedzieć się, co wy postanowicie czynić nawet wbrew życzeniu króla.
— Jesteśmy zdecydowani na wszystko — odparł prezydujący.
— W takim razie — rzekł chłop — wszystko będzie dobrze. Oto nazwiska prawdziwe dowódców i ich przezwiska. Generał poleca, aby w listach używać przezwisk. Toż samo robi on, gdy pisze o was.
— Czy masz listę?
— Nie; mogłem być aresztowany. Piszcie, podyktuję.
Prezydujący siadł za stołem, wziął pióro i pisał pod dyktando chłopa wandejskiego następujące nazwiska:
Jerzy Cadoudal — Jehuda, albo Okrągła głowa; Józef Cadoudal — Judasz Machabetisz; Lahaye Saint-Hilaire — Dawid; Burban-Malabry — Brave-la-Mort; Poulpiquez — Royal-Carnage; Bonfils — Brise-Barrière; Dampherné — Piquevers; Duchayla — Korona; Dupare — Straszny; la Roche — Mitrydates; Puisaye — Jan Blondyn“.
— Oto następcy Charette’ôw, Stolfletów, Bonchampów, Rochejacqueleinôw, Leseure’ôw! — odezwał się jeden z obecnych.
Bretończyk, zwracając się doń, rzekł:
— Jeśli gotowi są zginąć, jak ich poprzednicy, to co im radzicie robić?
— A bo co? — zapytał Morgan.
— A bo to — odparł chłop — że generał, skoro tylko otrzyma waszą odpowiedź, wnet chwyci za broń.
— A jeśli damy odpowiedź przeczącą — zapytał ktoś.
— Tem gorzej dla was! W każdym razie powstanie oznaczono na 20 października.
— Otóż dzięki nam — powiedział prezydujący — generał miał z czego wypłacić żołd za pierwszy miesiąc. Gdzie masz pokwitowanie?
Chłop wyją! z kieszeni papier, który brzmiał:
„Otrzymaliśmy od braci naszych z Południa i Wschodu dla należytego użytku na rzecz sprawy sumę...

Jerzy Cadoudal,

generał głównodowodzący armią królewską w Bretanii“.
Suma nie była wymieniona.
— Czy umiesz pisać? — zapytał prezydujący.
— Dosyć, aby wypełnić trzy czy cztery wyrazy brakujące.
— No to pisz: „sto tysięcy franków“.

— Schyl się i podnieś worek.
Bretończyk napisał te wyrazy i, oddając papier prezydującemu, powiedział:

— Oto pokwitowanie. A gdzie pieniądze?
— Schyl się i podnieś worek, który masz pod nogami. Zawiera on sześćdziesiąt tysięcy franków.
A zwracając się do mnichów:
— Montbard! Gdzie reszta?
Zapytany mnich otworzył szafę i wyjął mniejszy nieco worek, przyniesiony przez Morgana, z sumą okrągłą czterdziestu tysięcy franków.
— Oto wszystko — rzekł mnich.
— Teraz, przyjacielu — rzekł prezydujący — posil się i wypocznij; jutro odjedziesz.
— Oczekują mnie — odparł Wandejczyk — zjem i prześpię się na koniu. Żegnam panów. Niech was Bóg chroni!
I skierował się ku drzwiom.
— Zaczekaj! — zawołał Morgan.
Wysłaniec Jerzego zatrzymał się.
— Nowina za nowinę — mówił Morgan. — Powiedz generałowi Cadoudalowi, że generał Bonaparte opuścił armię w Egipcie i wylądował pozawczoraj w Frejus, a za trzy dni będzie w Paryżu. Czyż moja nowina nie warta twojej?
— Niemożliwe! — zawołali jednogłośnie wszyscy zebrani.
— A jednak prawda. Wiem, o tem od naszego przyjaciela Księdza, który go widział na godzinę przed widzeniem się ze mną w Lugdunie i poznał go.
— Po co powrócił do Francyi? — zapytało kilka głosów.
— Doprawdy — rzekł Morgan — dowiemy się o tem prędzej czy później. Być może, nie będzie on ukrywał się w Paryżu.
— Nie trać ani chwili czasu i nieś tę wiadomość braciom naszym z Zachodu — rzekł prezydujący. — Przed chwilą zatrzymywałem cię, ale teraz mówię ci: śpiesz się.
Chłop pokłonił się i wyszedł. Gdy drzwi zamknęły się za nim, prezydujący powiedział:
— Wiadomość, którą nam przyniósł Morgan, jest tak ważna, że chcę zaproponować specyalne zarządzenia.
— Jakie? — zapytali jednym głosem towarzysze Jehudy.
— Jeden z nas, na którego padnie los, pojedzie do Paryża i będzie nas przy pomocy umówionego alfabetu o wszystkiem informował.
— Przyjęte.
— W takim razie — ciągnął dalej prezydujący — wypiszmy nasze nazwiska na kawałkach papieru; włóżmy je do kapelusza i ciągnijmy losy.
Młodzieńcy pośpiesznie wykonali rozkaz.
Najmłodszy z nich zbliżył się do kapelusza i wyciągnął karteczkę, którą oddal prezydującemu.
— Morgan — odczytał ten.
— Proszę o rozkazy.
— Pamiętaj — zaczął uroczyście prezydujący — że nazywasz się baron de Sainte-Hermine; że ojciec twój był ścięty na placu Rewolucyi, a brat twój zabity w armii Kondeusza. Noblesse oblige — oto instrukcya dla ciebie.
— A co do pozostałych kwestyi? — zapytał młodzieniec.
— Polegamy — odparł prezydujący — na twym rojalizmie i lojalności.
— Pozwólcie tedy, przyjaciele, że pożegnam was zaraz. Chcę już przede dniem być na drodze do Paryża, a mam jeszcze jedną wizytę przed odjazdem.
— Idź — rzekł prezydujący, biorąc Morgana w ramiona. — Inny powiedziałby: „Bądź mężny i odważny!“ Ja mówię: „Bądź ostrożny“.
Młodzieniec pożegnał uśmiechem przyjaciół, zawinął się w płaszcz, nasunął kapelusz na oczy i wyszedł.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.