Tatry w dwudziestu czterech obrazach/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maciej Bogusz Stęczyński
Tytuł Tatry w dwudziestu czterech obrazach
Podtytuł skreślone piórem i rylcem przez Bogusza Zygmunta Stęczyńskiego.
Wydawca Księgarnia i wydawnictwo dzieł katolickich, naukowych i rolniczych.
Data wyd. 1860
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Wyszedłszy z dymiącego w Sławkowie szałasu
Wstępujemy ścieszkami do ciemnego lasu;
Uprzedzając wschód słońca o różannéj zorzy,
Nim zupełny dnia widok jasno się rozłoży;
A potém uderza nas długi i wysoki
Kolbach, który swém czołem rozdziera obłoki
I wypogadza niebo, lub słotę sprowadza,
A z łona swego bystre nurty wyprowadza,
Gdzie po rypach ogromnych bystra woda spływa,
I kroki zatrzymuje, i drogę przerywa,
I zmusza do spoczynku w rzeźwiącym zacieniu,
Nasuwając domysły o swojém istnieniu:
Z dzikiego to ustronia, skalistéj kotliny
Spadając wodospadem w głębokie cieśniny
Czyni pyszne igrzyska, któremi szalenie
Pędząc na dół, przedstawia brzegów spustoszenie:
Łamie drzewa i skały urywa i niesie,
I rozrzuca swawolnie po zdumiałym lesie!....
Ryjąc sobie koryto pomiędzy skał rzędem
Spieszy w pola dalekie niewstrzymanym pędem.
Z polany na polanę wychodząc przez krzaki,
Musimy brnąć rozległe sapiska i młaki;
A niekiedy z korzenia pośliźniona noga,
Wpada w głębie trzęsawisk — a niekiedy trwoga


Rys. z nat. i ryt B. Stęczyński
Szalas w Małéj-holce.


Ogarnie podróżnego, gdy śledzącém okiem
Spotka się z czyhającéj otchłani widokiem,
Która go otoczywszy, zwątpieniem zabija,
A w czarném swém źwierciadle smutny las odbija,
Z którego, zmordowani, wybrnąwszy szczęśliwie,
Stajemy zadziwieni w pięknej stuły niwie —
Tara skała Mała-holka z Czarną-górą blisko
Patrzą na spustoszenia srogie widowisko:
Że człowiek uzbrojony ostrém swém żelazem,
Obszar lasu pięknego mógł powalić płazem
I drzewo poprzecinać i w sągi poskładać,
I całemu ustroniu okropny typ nadać!
Gdzie za pomocą ognia przemyślni węglarze
Ciągnąc korzyść dla siebie — wytapiają maże. —
Jeżeli postępywać będzie to zniszczenie,
To lasy niezawodnie w wielkiéj będą cenie;
A gdy lasów zabraknie, nastąpi niedola,
Bo pożywną swą z lasów wilgoć stracą pola;
Wtenczas ludzie poznają swoją nieuwagę,
Gdy na kraj cały ściągną samowolnie — plagę
Rozmaitych słabości i nieurodzaju,
Gdy nie będzie żyzności, jaka była w kraju!
Jesteśmy w Małéj-holce, Szałasz nas zajmuje,
Gdzie porządek i miła czystość się znajduje: —
Stawiany z okrąglaków — pokryty szczepkami,
Przyłożonemi z boków długiemi drągami
Spuszczonemi ku ziemi, aby dachu wiatry
Nie zerwały, kiedy się rozdąsają Tatry.
W szałasie dość widoku — ale gospodnicy
Podali nam gościnnie posilnéj żętycy
I séra do posiłku, a potém prosili
Abyśmy ich przysługi małéj nie płacili. —


Rys. z nat. i ryt. B. Stęczyński.
Góra Kotła.
Nakładem Księgarni Katolickiéj w Krakowie.

Opuszczając te miejsca upałem znużeni,
Wchodzimy w gęste lasy chłodem ożywieni.
Uderza nas w około urok dziwnie miły:
Parowy i zarosty, kamienie i bryły;
Tu łąka z pod drzew ciemnych wabi niedaleka,
Tani w głębokiéj przepaści ziająca paszczeka
Przeraża i wstrzymuje śmiałe nasze kroki. —
Tu zalewają drogę mruczące potoki,
Które trzeba po głazach stronami przechodzić,
I uważać by w gąszczy oka nie uszkodzić;
A potém dumna Kotła swemi ramionami
Wystaje i przeraża tam rozpadlinami;
Gdzie mruczą zimne wody, śniegi połyskają,
A promienie słoneczne tam nie zaglądają!
Jest-to góra ogromna, sąsiadka Krzywonia[1],
Przy któréj niedostępne znajdujesz ustronia;
Ta góra od południa i zachodu słońca
Otoczona lasami jak gdyby bez końca;
W których morzu-zieloném smukłych drzew sklepienia,
Niedopuszczają nawet księżyca promienia;
Gdzie nieprzerwanym mrokiem posępne obłogi,
Balsamicznych wyziewów pełne, woni drogiéj
Szczodrobliwa w około przyroda rozléwa,
A podróżny szczęśliwy — chętnie tam spoczywa.
Tam bluszcze, kopytniki, goryczki i wrzosy,
Połyskują kroplami życio-dawczéj rosy;
Gdzie jodły od starości gałęźmi suchemi,
Zjierzają się spłowiałe od wiérzchu do ziemi;
A na każdéj gałęzi wiszą mchów ciężary,
I żywice ściekają jak płaczące mary!

Aż drzewa osłabione z czasem upadają
I strawione wilgocią — w proch się obracają.
Ani wiatr téj krainy nigdy nie zagłusza —
Smutno, dziko, posępno — jakby jedna dusza
Tyle różnych przedmiotów razem ożywiała,
I grobową cichością siebie otaczała!...
W tych miejscach na około trawami posępnych,
Błotami i wodami zewsząd niedostępnych,
Chłodzą się dzikie-wieprze czarno połyskliwe,
Mające łby ogromne, a oczy straszliwe,
Uszy duże, ryj duży, a kły wystające,
Do zębów słonia białość podobną mające,
Po obu stronach nosa mocno zaostrzone,
Stanowiące jedyną w napaści obronę;
Nozdrza głośno pryskają — a z paszczeki piana
Tak burzliwa i gęsta jak gdyby śmietana.
Dziki u nas zaiste wyżéj zwierząt stoją,
Bo się nawet niedźwiedzi i wilków nie boją;
Tak są niebezpiecznymi w swéj srogiéj dzikości:
Iż gniew ich wyrównywa szalonéj wściekłości!....
Ruszone z legowiska myśliwych widokiem,
Uciekają w gęstwiny swym sążnistym krokiem,
Przemykając się zwinnie pomiędzy drzewami,
Gałęzie na przeszkodzie odcinają kłami
I do norów ukrytych przed myśliwcem wchodzą,
Tam leżą i tam tyją i młode wywodzą;
Z któremi w nocy idąc na pola, ogrody,
Okolicznym mieszkańcom znaczne czynią szkody.
Nadaremnie są na nich zastawione paście
I daremnie dni kilka albo kilkanaście
Czatuje na nich strzelec — bo owe bestyje
Tak czujne, że z nich rzadko którego ubije.


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1855.
Wodospad Popradu
w dolinie Minguszowskiéj № 1.

A jeźli dzik zostanie tylko postrzelony,
Natychmiast się na strzelca rzuci rozjuszony,
I okropnie poszarpie swego przeciwnika,
A sam farbując ziemię — w głębi lasu znika!
Na przyległéj polanie pomiędzy skałami,
Leży Szczerbskie-jezioro z czarnemi wodami,
Które niegdyś górale gdy przekopać chcieli,
Niemiłe z jego głębi głosy usłyszeli:
„Jeżeli na polanie te spokojne wody
„Upuścicie na młyny — okropne zawody
„Spotkają was, a w skutek i życia utrata,
„Bo woda rozgniewana zaleje pół świata!”
To jezioro na kraju góry położone
Niskiemi jest brzegami w koło otoczone,
Jak gdyby było szybą wązko oprawioną
Na wieczne podziwieniu ludziom zostawioną. —
W Minguszowskiéj dolinie[2] słychać szelest wody,
Ukryty niedaleko wśród dzikiéj przyrody:
Która percią prowadząc smutnym lasu cieniem,
Podrzeźnia się odgłosem niby wieczném pieniem.
Ale tam przybliżyć się trudno przez gęszczawę
Gałęzi i korzeni i przez bujną trawę;
Przez paprocie i wrzosy i gęste jedliny,
Przez łopuchy, miodunki, mlecze, borowiny,
Przez pokłady drzew zgniłych, starością zwalonych
Lub burzą z kamieniami w nieładzie rzuconych;
Miejscami jeszcze twarde nagich drzew szkielety,
Zabraniają przechodu ostremi bagnety;
A po nich bluszcz się wije — który chociaż oku
Miły jest, rażącego nie zmienia widoku.

A niekiedy uwieść się, lub upaść przypadnie,
Przez ukryte pod mchami śliskie skały zdradnie!
A szelest coraz więcéj staje się głośniejszy,
A tém więcéj zajmuje; im więcéj groźniejszy;
Im bliżéj, tém okropniéj nogi zapadają
I w ratunku tym większéj przeszkody doznają;
Czego się uchwicimy, zostaje nam w dłoni,
Wyrywa się — wpadamy ledwie nie do toni?
A gdy ręce znużone chłodna rosa ziębi,
Usiłując wyjść na wiérzch, zapadamy głębiéj!
I brnąc taką dziczyzną z wielkiem wysileniem,
Jesteśmy zagrożeni życia utraceniem!
Choć przeraża nas łoskot spadającéj wody,
Zwieszamy się po skałach zdradliwéj przyrody;
Która pamięta jeszcze piérwsze swoje czasy,
I przypomina owe w Brazylii lasy;
Gdzie nigdy lazur nieba słońcu promieniami
Nie zaglądnie, i księżyc nie przejdzie z gwiazdami;
Gdzie tylko cień ma ducha i otwarte oczy,
W których mieści się widok dziki i uroczy!
Jakże mocno szumiący wodospad przed nami!
Woda po kilku progach spada bałwanami
I niewstrzymanym pędem gniewna w głazy bije,
Nie mogąc się rozszérzyć — otchłań sobie ryje;
A wstrząsając posadą, przepychu się zrzeka,
Wyrywa się z niewoli i spiesznie ucieka
I niesie oderwane swoją mocą skały,
I drzewa, które wiatrem zwalone zostały,
Tłukąc niemi bez przerwy, z ramienia na ramię
Przerzuca do otchłani i w otchłani łamie!
A tocząc zapieniona swój żywioł zuchwały,
Chce potłuc w środku łoża wystające skały,


Rys. z nat. 1851 i ryt. B. Stęczyński 1859.
Wodospad Popradu № II

Na których mchy zielone z trawą wyrastają,
I większego powabu téj scenie dodają!....
Szczęśliwy! kto w naturze oglądał te wdzięki,
Jak wodospad po skałach rozrzuca swe jęki;
Jak szaloną wściekłością grzmi i kipi razem,
Jak staje się okropnym i ślicznym obrazem;
A patrzając z urwiska okiem zachwyconém,
Posłuchać mógł téj rzeki właściwym jéj tonem.









  1. Górę Krywaniem nazywaną, górale zowią Krzywioniem.
  2. Podług innych Mieguszowa, Mieguszoska dolina.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maciej Stęczyński.