Strona:PL Stęczyński-Tatry w dwudziestu czterech obrazach.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Opuszczając te miejsca upałem znużeni,
Wchodzimy w gęste lasy chłodem ożywieni.
Uderza nas w około urok dziwnie miły:
Parowy i zarosty, kamienie i bryły;
Tu łąka z pod drzew ciemnych wabi niedaleka,
Tani w głębokiéj przepaści ziająca paszczeka
Przeraża i wstrzymuje śmiałe nasze kroki. —
Tu zalewają drogę mruczące potoki,
Które trzeba po głazach stronami przechodzić,
I uważać by w gąszczy oka nie uszkodzić;
A potém dumna Kotła swemi ramionami
Wystaje i przeraża tam rozpadlinami;
Gdzie mruczą zimne wody, śniegi połyskają,
A promienie słoneczne tam nie zaglądają!
Jest-to góra ogromna, sąsiadka Krzywonia[1],
Przy któréj niedostępne znajdujesz ustronia;
Ta góra od południa i zachodu słońca
Otoczona lasami jak gdyby bez końca;
W których morzu-zieloném smukłych drzew sklepienia,
Niedopuszczają nawet księżyca promienia;
Gdzie nieprzerwanym mrokiem posępne obłogi,
Balsamicznych wyziewów pełne, woni drogiéj
Szczodrobliwa w około przyroda rozléwa,
A podróżny szczęśliwy — chętnie tam spoczywa.
Tam bluszcze, kopytniki, goryczki i wrzosy,
Połyskują kroplami życio-dawczéj rosy;
Gdzie jodły od starości gałęźmi suchemi,
Zjierzają się spłowiałe od wiérzchu do ziemi;
A na każdéj gałęzi wiszą mchów ciężary,
I żywice ściekają jak płaczące mary!

  1. Górę Krywaniem nazywaną, górale zowią Krzywioniem.