Tajemnicza kula/Rozdział XIX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIX.
Charlie i Kate.

Tego ranka tysiące ludzi czytało z zainteresowaniem i z dreszczami zadowolenia historję morderstwa Louby. Jeden zaś czytał ją z twarzą szarą z przerażenia, z rękoma trząsącemi się.
Mr. Charles Berry był człowiekiem źle wyglądającym w wieku około 35 lat. Wszystko, co było wypisane na jego twarzy, było złe. Niskie czoło, wielka szczęka, szeroki nos — wszystko świadczyło o jednem... Strzępiaste, czarne brwi spotykały się nad oczyma, za małemi w stosunku do tej szerokiej twarzy i potwierdzającemu wszystko, co mówiły jej rysy.
Siedział skurczony na małym fotelu na najwyższem piętrze hotelu Wilberbaum Temperance, gryząc paznokcie, z gazetą rozłożoną przed oczyma.
— Nazywany „Charlie“ — szepnął. Potem przeszedł przez pokój i pchnął drzwi. — Louba nie żyje — krzyknął.
Koło okna siedziała kobieta z rękami złożonemi na szerokiem przedokniu. Była ładna, ale zwiędła, mimo pudru, jakim grubo była nakryta jej twarz i mimo przesadnej czerwieni jej warg.
Zwróciła swe głęboko osądzone oczy na dziką postać w drzwiach.
— Kłamiesz, jak sądzę — rzekła — a jeśli nie żyje, to mam nadzieję, że jest w piekle!
Skoczywszy przez pokój chwycił ją za ramię zrywając ją na nogi.
— Tak sądzisz, co? — wypluł wściekle. Potem uderzył ją w twarz — ale ona nawet nie drgnęła. — On był naszym chlebodawcą, przeklęta! A co teraz zrobisz, ty, obrzydliwa szkapo! Nie będą ci płacili za śpiewanie w Boida tysiąc lej tygodniowo! A tysiąc lej to nie znaczy nawet pięć centów!
— Będę pracowała — rzekła.
— Oczywiście, że będziesz! Patrz, czytaj!
Wpakował w jej rękę gazetę i stał wpatrzony w nią.
— To ty! Czy ty zabiłeś go? — zapytała.
Wydawszy bestialski krzyk chwycił ją za gardło i trząsł nią, aż oczy jej zamknęły się i ciężko upadła w jego ramiona.
— Zapytaj mnie o to jeszcze! wariatko! Zapytaj znów, a zobaczysz, co zrobię! Zabiję cię! Otruję! Charlie Berry nie zapomniał jeszcze swego dawnego rzemiosła!
— Pragnęłabym, o Boże, byś mi dał truciznę — szepnęła trzymając się poręczy łóżka. — Nie wiem, jak mogłam przeżyć wszystkie te lata... A teraz, gdy on nie żyje, nie ma już dla mnie wyjścia!
— I także dla mnie niema! — zawołał. — Czyż nie poślubiłem cię? Czy nie przygarnąłem cię, gdy byłaś śmieciem i nie zrobiłem z ciebie szanowanej kobiety!
— Obyś tego nie był zrobił! — rzekła wracając do krzesła pod oknem.
Wypatrzył się na nią.
— Teraz masz sposobność, jeśli chcesz zarabiać na życie — syknął. — Jeśli chcesz uciec, wracaj i powiedz pewnej osobie, czem jesteś i czem byłaś!
— Wiesz, że nie mogę — wiesz, żebyś umarł ze strachu, gdybym to uczyniła — rzekła wzruszając ramionami. — Jestem związana z tobą. Nic na świecie nie może nas rozłączyć.
Porwał gazetę i czytał znów.
— Policja będzie węszyć za mną po całym Londynie — a on miał twe listy, które znajdą!
Na sekundę promień nadziei zajaśniał w oczach kobiety.
— Pokazał mi je — mówił Berry — cisnął mi je w twarz. Powiedział, żem cię nie obłaskawił — wyśmiewał się ze mnie — pieniądze tylko wyżebrałem od niego. Powiedział, że trzeba będzie, byś wróciła do Rumunji.
— Nie wrócę — rzekła z ożywieniem. — Możesz mnie zabić, ale nie pojadę tam. Jeśli jest w tobie choć cień człowieka, to nie poślesz mnie znów do tego piekielnego życia!
Charles Berry w zamyśleniu gryzł wargi. Wróciło mu trochę odwagi.
— Całe szczęście, że dostałem pieniądze — rzekł — ale będziemy musieli czmychnąć stąd. Połowa ludzi w hotelu poznałaby mnie.
— Dokąd możemy odjechać?
— Do Deptford — tam jest jeden mój znajomy. Wystara mi się o mieszkanie. Powinniśmy tam odrazu pójść — jak ci już mówiłem.
— Kiedy chcesz jechać? — spytała podejrzliwie.
— Teraz. Wczesne pociągi na północ wyjeżdżają przed jedenastą. Powiedziałem tej starej babie, że zostanę tu tylko kilka dni. Pakuj te drobiazgi.
Pozostawił ją przy tej pracy i powrócił do studjowania gazety. Lepiej nie uczyniłby tego. Gdy czytał znów o szczegółach zbrodni spopielał na myśl niebezpieczeństwa.
Żona jego weszła do pokoju z walizą za ciężką dla niej. Była ubrana. Na twarzy miała czarną woalkę.
Dorożka zawiozła ich naprzód na stację Great Northern. Stąd podziemną koleją pojechali na Farringdon Street i przesiedli się na pociąg New Cross. Mała Kirh Street kiedyś była bardzo ruchliwą ulicą. Królowała w niej Średnia klasa 19 wieku. Teraz oddana była biednym. Pięć rodzin było skupionych w tych nędznych domach. Drzwi były twarte w noc i dzień.
— To tu. — Berry zatrzymał się przed jedynemi drzwiami, które były zamknięte — i zapukał. Za chwilę otwarł je nieogolony człowiek w zniszczonem ubraniu.
— Hallo, Charlie! Co się z tobą dzieje?
Miał w ręku gazetę i uderzał w nią znacząco brudną dłonią.
— Wpuść nas — wszystko ci opowiem — prosił Berry, a mężczyzna usunął się niechętnie i wpuścił ich.
— Będziecie musieli albo tu albo tam — mruknął — ja się nie mogę narażać.
Wziął walizkę z bolących rąk kobiety. Była mu wdzięczna. Szli schodami do góry. Był tylko jeden pokój, ale obszerny.
Berry pozostawił ją samą, podczas gdy konferował z swym gospodarzem, a ona bez najmniejszego wstrętu patrzyła na ponury brud ulicy. Bukareszt w najgorszej dzielnicy był rajem w porównaniu do tego, ale brzydota stolicy Rumunii przedstawiała się więcej ponuro, gdyż leżała w sercach złych ludzi.
Przestała już litować się nad sobą. Miała 27 lat. Czasem zdawało się jej, że ma 100. Jeżeli — minął już dla niej czas tych „jeżeli“... Usłyszała kroki męża na schodach. Wszedł i zamknął drzwi na klucz. Jeżeli tego ranka twarz jego była szara, to teraz była biała. Drżał cały, a gazeta trzymana w ręku szeleściła głośno.
— Kto, myślisz, posiada tę szkatułkę, Kate? — W swem przerażeniu traktował ją prawie — że ludzko.
— Morderca Louby?
— O mój Boże! dlaczego wróciłem do Londynu! — jęczał. — Dlaczego? Mógłbym żyć w tym kraju Madziarów i zarabiać na życie. Poco mnie tu sprowadziłaś, ty tancerko — przeklęta! ty dziewko z kawiarni! — wołał i zbliżał się do niej z wyciągniętemi rękami.
Cofnęła się. Ale on nie tknął jej. Ręce jego opadły i stał przed nią bez tchu.
— Kto posiada tę szkatułkę? — zapytała.
— Hurley Brown — Hurley Brown!
Przez chwilę patrzyła nań nierozumiejąc. Potem z westchnieniem zasłoniła oczy rękoma. Przez chwilę stała chwiejąc się, a potem padła na podłogę i leżała tam z głową, w ramionach, płacząc...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.