Tajemnicza kula/Rozdział XI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
Człowiek, który wziął to, czego chciał.

Wyciągając swe błyszczące trzewiki do żaru ognia na kominku, Hurley Brown w zamyśleniu patrzał na płomyki, które wybłyskiwały dokoła nowego kawałka węgla, dorzuconego przez służącego.
— Pańskie poglądy są fundamentalnie niemoralne, Louba. Używam słowa niemoralne w szerszem znaczeniu — mianowicie uważam, że pańskie poczucie krzywdy i sprawiedliwości odstąpiło od normalnych osądów.
Emil Louba zaśmiał się. Jego wielka, szerokobarczysta postać, ciężko zbudowana i jego grube rysy tworzyły kontrast z postacią i rysami jego towarzysza. Włosy jego były gęste, czarne i błyszczące, wąsy szerokie i ułożone jak wówczas, gdy Hurley Brown spotkał go przed laty poraz pierwszy, a decorum londyńskiego klubu nie przyczyniło się do form ich rozmowy. Louba nigdy nie przestał znajdować przyjemności w okolicznościach, które pozwoliły mu na należenie do tego samego klubu z człowiekiem, który niegdyś okazywał tyle wzgardy dla niego, ani też w fakcie, że ich wspólna przyjaźń dla doktora Jana Warden obowiązywała Hurley’a Browna do uprzejmości różniącej się od dawnego jego sposobu traktowania Louby.
— To zależy od sposobu patrzenia — odrzekł Louba. — W życiu miałem tylko jedno prawo, którego się trzymałem: uzyskać to, czego chciałem i unikać przyznawania komuś czegoś... Czy to źle, czy dobrze — dla mnie to jest dobre. Jestem sobą. Świat dokoła mnie obraca się raz na dwadzieścia cztery godziny. Jestem bogiem mego wszechświata i odpowiadam tylko przed sobą. Zniszczyłem ludzi wielu dlatego, że to był jedyny sposób wzbogacenia się. Pragnę bogactw! Ażeby uzyskać pieniądze, trzeba drugich ranić. Więc ranię. Rozumie pan, panie Hurley Brown?
— Rozumiem — rzekł bez przekonania kapitan Hurley Brown.
— Tam pisząc tak pilnie siedzi nasz przyjaciel Warden. To dobry człowiek, który nigdy nikogo nie zrujnował. I jest biedny. Ale przypuśćmy, że pan lub ja ulegniemy katastrofie w autobusie. Czy ręka jego zadrży przy ucinaniu naszych nóg? Nie! On umie już nie zwracać uwagi na ból. Jutro, gdybym skradł zegarek lub włamał się do jakiegoś domu, czy zawahałby się pan aresztować mnie? Nie! Posłałby mnie pan na szafot nie dbając wcale o to! To jest mózg wytrenowany.
Była to sobota, popołudniu mglistego grudniowego dnia, a palarnia Elect-Clubu była opuszczona. Byli tylko ci dwaj i doktór Jan Warden, którego zatrzymała w mieście operacja. Teraz zakleił list, który napisał i podawszy go służącemu, by zaniósł na pocztę, podszedł do rozmawiających, napełniając po drodze fajkę.
— Szkoda, że nie było cię tu przedtem, Warden. Ten pan wyłuszczał swą filozofję.
— Co oczywiście było nieco niesmaczne — rzekł doktór z uśmiechem. — Nigdy nie wiem dobrze, czy Louba jest tak zły, jak powiada, czy wygłasza tylko sądy te, by szokować drugich.
— Żeby mnie szokować, trzebaby bardzo wiele — odrzekł cierpko Brown. — Zdawałem egzamin w szkole bardzo trenującej — i nawet Scotland Yard mało mnie nauczyło w dziedzinie okrucieństw.
Louba zaśmiał się znowu.
— Jednak ja mógłbym panu opowiedzieć rzeczy — zrobiłem majątek na Wschodzie jak zdaje mi się wie pan — rzekł odważnie patrząc na niewzruszoną twarz Browna — Tak, mógłbym panu opowiedzieć rzeczy —
— Niech pan nie mówi — rzekł doktór. — Niech pan opowie coś pięknego. Przez trzy godziny żyłem w atmosferze chloroformu i środków antiseptycznych i pragnę odpoczynku.
Louba skrzywił się.
— To okropnie — rzekł ostrząsnąwszy się — i przypomina mi to ból, jaki wycierpiałem — właśnie tu — dotknął się nad biodrem. — Kiedyś musi pan to zobaczyć. Boję się wprawdzie lekarzy... Jeżeli mam coś, co jest bardzo niemiłe, to nie chcę o tem wiedzieć: Jeżeli nie jest to złe, to może mi pan powiedzieć.
Doktór Warden zaśmiał się łagodnie.
— Oglądnę pana dzisiaj. Mam czas. Spodziewam się, że wszystko to jest tylko sprawą przekarmienia i braku ruchu. Na koniec tygodnia zostaje pan w mieście, Brown?
Brown skinął głową.
— Poramy się teraz ze sprawą rabunku klejnotów na Berkeley Square i spodziewam się dzisiaj dokonać aresztowania. Niesłychana zbrodnia! Człowiek, który ją popełnił — ale czytał pan o tem w gazetach?
Mr. Louba popatrzał na zegarek i wstał.
— Zbrodnia jest dla mnie równie interesująca jak operacja — rzekł. — Może pan przyjdzie dziś wieczór, doktorze?
— Przed kolacją, ponieważ umówiłem się tu na kolację.
— Czy o siódmej — to za późno?
— Nie. Więc o siódmej. Pan mieszka wciąż w Braymore House? Dobrze, przyjdę i zbadam pana.
Gdy Louba odszedł, Hurley Brown zwrócił się do doktora z wyrazem wybitnej niechęci odbijającej się na jego łagodnej twarzy.
— Nie lubię Louby...
— Nie? — zapytał doktór leniwie. — On prawdopodobnie jest przechwalony. Niektórzy ludzie lubią przesadzać swe podłości. Louba należy do nich. Nigdy nie studjowałem specjalnie tego rodzaju typów — nie przestudiowałem specjalnie jego charakteru — ale on nie jest gorszy od ludzi swego rodzaju. Jest niezmiernie bogaty i niezmiernie wschodni. Matka jego była Turczynką — opowiadał mi kiedyś — ojciec zaś pochodził z Malty, był synem Greka i Smyrnenki.
— Jak dawno zna go pan? — spytał Brown po długiem milczeniu.
— Co? — doktór zdrzemnął się. — Kogo, Loubę? O, lata już... Naprawdę, wszystko z nim jest w porządku. Lubię go do pewnego stopnia. Był mi kiedyś bardzo pomocny. Nigdy nie zapomnę jego uprzejmości w krytycznym okresie mego życia.
Zamknął oczy i znów drzemał, a Hurley Brown powrócił do swego wpatrywania się w żarzący się węgiel i myśli, skupiających się koło zdarzenia w Berkeley Square.
— Louba żeni się.
Doktór rozbudził się. Był on po słonecznej stronie sześćdziesiątki, kiedy to ludzie pracujący umysłowo łatwo drzemią.
— Co takiego? Żeni się?
— Tak, z Beryl Martin, tą bardzo ładną dziewczyną.
— Tak? Mocny Boże! nigdy nie pomyślałbym, by Louba mógł się ożenić! — Doktór chciał się utrzymać w pozycji siedzącej i poprawił szkła. — A Beryl Martin — zdawało mi się, że jest ona zaręczona z Leamingtonem. Hohoho!
— Ja też tak sądziłem. Widocznie zerwała z nim. Ona wychodzi za Loubę za specjalnem pozwoleniem we czwartek i jadą do Paryża na miodowy miesiąc.
Doktór w zamyśleniu tarł brodę.
— Dziwna rzecz — rzekł. — Louba — żonaty...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.