Tajemnicza kula/Rozdział X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edgar Wallace
Tytuł Tajemnicza kula
Wydawca Wydawnictwo J. Kubickiego
Data wyd. 1920
Druk Sp. „Gryf”
Miejsce wyd. [Warszawa]
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Flat 2
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.
Człowiek, który przeciął drut alarmowy.

Następnego ranka Frank Leamington wstał niezdecydowany, czy ma się zobaczyć z Beryl, czy nie.
Jeśli dalej obstawać będzie przy poślubieniu Louby — lepiej, by się z nią nie zobaczył. Mogłaby tylko osłabić jego postanowienie uratowania jej za wszelką cenę.
Prosiła jednak, by przyszedł, gdy oboje będą trzeźwi: może właśnie osłabnie jej postanowienie? Trzeźwa myśl mogła ją skłonić do rozpatrzenia tej decyzji! Z rozpaczą powierzając się nadziei, poszedł.
Zastał ją czekającą na niego.
— Nie powinnam była prosić cię, byś przyszedł — rzekła, ujrzawszy jego bladość. — Lepiej było zakończyć wszystko wczoraj wieczór. I właściwie, ta, rzecz jest zakończona — rzekła opadając bez sił na krzesło.
— O nie! Bardzo daleko do końca, Beryl!
— Frank! Uwierz! Musisz! Wyjdę za Loubę! Więc między nami — wszystko jest skończone!
— Być może — że narzeczeństwo nasze skończone. Ale napewno nie wyjdziesz za tego człowieka!
Spojrzała na niego bystro.
— Frank! nie będziesz próbował — utrudniać! — rzekła wstawiając to ostatnie słowo w miejsce innego, więcej znaczącego.
— Ja to uniemożliwię! Nic mnie nie skłoni, bym stał z założonemi rękami i patrzał, jak poślubiasz Loubę! Nie wiesz, kim on jest!
— Nie mów mi... Zaślubię go, kimkolwiek jest!
— Dlatego, że mu winna jesteś? tak? — Zacisnęła wargi. — Nie potrzebujesz odpowiadać! Mogę się domyśleć! Ale jednak... czy nie mogłaś przyjść do mnie, Beryl —
— Nie!
— Dlaczego nie?
— Niema powodu, dla którego miałbyś płacić me długi!
— Niema? Sądziłem, że są powody — rzekł z wyrzutem.
— Powody, dla których muszę ciebie brać pod uwagę — rzekła.
— Brać mnie pod uwagę — to u ciebie znaczy zawodzić mnie dla takiej bestji?
— Tak... naprawdę, że tak.. Może teraz nie uwierzysz, ale... — szarpała chusteczkę.
— Nie, Beryl! Czy zechcesz mi powiedzieć, wiele mu winna jesteś? Wierz mi, jak wysoką byłaby ta suma — to będzie mniejsza, niż to, ile będę mógł być zmuszony zapłacić za twoją wolność...
— Frank! Co chcesz uczynić?
— Wszystko, co będzie potrzebne, by cię uratować przed Loubą! Wszystko, Beryl!
— Nie! — położyła rękę na jego ramieniu. — Frank! Staram się nie niszczyć twego życia! Staram się, byś nie odpokutowywał za me szaleństwa — ty i moja matka! Ty napewno nie — nie unicestwisz —
— Nie unicestwię twej ofiary? Więc ty poświęcasz się, przyznajesz to? I czy sądzisz, że stracić ciebie dla mnie nie znaczy więcej, niż stracić — wszystko?
— Nawet, jeślibym na to pozwoliła, nie będziesz mógł tego zapłacić! — zawołała — a jeślibyś mógł, to zrujnowałoby to ciebie. A pozatem mama — ty wiesz, jak muszę być ostrożna — a on nie chciał czekać — ani dnia! Zresztą — teraz za późno. Przyrzekłam...
— Przyrzekłaś!... Człowiekowi, o którym wiesz, że jest tak podły, że zmusza cię do małżeństwa szantażując twemi długami! Chociażbyś nie wiedziała o innych rzeczach dotyczących go, to jednak wiesz to jedno — i chcesz wyjść za niego!
— Robię to, co uważam za najlepsze, Frank — i staram się ponosić konsekwencje tego! — Głos jej drżał.
— To twoje ostatnie słowo? — zapytał. — Zerwanie?
— Tak — odrzekła słabo. — Zapomnisz, Frank... wnet... i będziesz szczęśliwy z kim innym... lepiej dla ciebie przejść ten ból teraz, gdy masz czas przyjść do siebie i zacząć nowe życie, aniżeli być zniszczonym bez nadziei dźwignięcia się!
Zaśmiał się ostro.
— Wszystko jedno, co się stanie ze mną, Beryl, o ile uratuję cię od tego łotra. Nie wyjdziesz za niego. Jeśli ty z nim nie zerwiesz — ja to zrobię!
— Frank! Co chcesz uczynić! — zawołała podbiegając za nim do drzwi. — Nie idziesz przecież do mego! To byłoby bezużyteczne! Pewna jestem, że ani chwili nie słuchałby ciebie!
— I ja też! On chciałby mnie widzieć na kolanach przed sobą! cieszyłby się wchłaniając moje prośby o litość, gdybym był na tyle szaleńcem, by je wznosić ku niemu! Wiem o tem, Beryl! Nie sądź, że będę z nim rozmawiał!
— Więc co możesz zrobić, Frank? — Wpatrzyła się rozszerzonemi oczyma w jego bladą twarz. — Tybyś — tybyś —
— Jabym go zabił! — zawołał gwałtownie. — I zabiję! Raczej, niż widzieć cię żoną tego łotra!
Wyszedł pozostawiając ją z rękoma na ustach, oddychającą nerwowo, próbującą powstrzymać płacz cisnący się jej do gardła.
Podbiegła do okna; mignęła przed nią jego zaciśnięta twarz.
Ubrawszy się szybko w płaszcz i kapelusz, porwała parę rękawiczek i wybiegła z domu, pędząc w kierunku, w jakim odszedł Frank Leamington. Biegła, gdy ujrzała, że zbliża się do Braymore House.
— Frank! — zawołała bez tchu kładąc rękę na jego ramieniu. — Nie idź! Nie wolno ci iść! Jeśli tak, to pójdę z tobą!
— Nie bój się — rzekł gorzko. — Narazie nie grozi mu nic. Patrz!
Ruchem głowy wskazał przejeżdżającą taksówkę. Ujrzała ciemne, grube rysy Emila Louby, czytającego gazetę poranną.
— Czy mam cię odprowadzić do taksówki?
— Nie, wrócę pieszo. Nie wrócisz ze mną... choćby do bramy...
— Nie. Mam pewną sprawę... tutaj...
— Więc jednak idziesz do Braymore House?
— Mam tam pewną sprawę. Louba pojechał zapewne odwiedzić swą narzeczoną... wróć do domu!...
— O Frank...
Przycisnął jej rękę z goryczą i żalem.
— Wybacz mi, Beryl. Wiem, że chcesz jak najlepiej. Idź teraz. Nic nam nie pozostaje, jak tylko, by każde z nas robiło to, co uważa za najlepsze. Nie mamy już nic do powiedzenia sobie...
Uchylił kapelusza i stal trzymając go w ręce, aż odwróciła się i odeszła.
Idąc w kierunku Braymore House wszedł do budynku i zwrócił się do portjera z udaną swobodą i wesołością.
— Dzień dobry — wciąż tu jeszcze? — zauważył uśmiechnięty.
— No tak, ja — ależ to mr. Leamington! — zawołał portjer.
— Przypomina mnie pan sobie? Ale to już dawno temu, gdy brałem udział w budowie tego bloku!
— Tak. Czas leci, sir.
— A ognia nie mieliście — poco te nalegania, by wybudować to wyjście, które tak zeszpeciło budynek!
— Nie, na szczęście nie mieliśmy — zaśmiał się portjer. — Oczywiście, to jest brzydkie z architektonicznego punktu widzenia — ale takie wyjście jest w razie pożaru miłą, wygodną rzeczą, sir!
— Ma pan rację — a to specjalnie, o ile sobie przypominam, jest świetnie urządzone. Dlatego też tu przyszedłem. Zakładam takie w nowym budynku, przy którym pracuję, i chciałem się przypatrzeć jeszcze, jak to jest urządzone. Czy może nu pan pokazać?
— Oczywiście, proszę pana. Pan wie, jaki jest mechanizm alarmu na wypadek włamania, prawda?
— Tak, wiem o tych kołach, gdy ktoś spuszcza drabinę aby dostać się na dół. Czy może mi pan pokazać, gdzie jest umocowany drut alarmowy?
— Proszę, sir.
Portjer był dumny, że przychodzi o naradę do niego sławny, młody architekt, toteż gorliwie tłumaczył wszystko, co wiedział i gotów był uczynić wszystko.
— Przypuszczam, że jest w porządku ten sygnał?
— O tak, doglądam go i próbuję co tydzień.
— Byłoby panu nie na rękę spróbować teraz? Oczywiście, jeśli nie, to —
— Ależ nie! tylko muszę ostrzec lokatorów... zechce pan poczekać.
— Owszem. Jest pan bardzo uprzejmy.
Wyjął parę stalowych nożyc i czekał w naprężeniu, aż zadzwoni sygnał. Zdawało mu się, że czeka długo i włosy jego były wilgotne, gdy sygnał wkońcu rozebrzmiał. Poskoczył — przeczekał w naprężeniu chwilę, by upewnić się, czy portjer nie powtórzy próby, potem szybko przeciął drut i włożył nożyce do kieszeni.
— Tak, działa świetnie — zainstaluję ten system — rzekł, gdy portjer wrócił. — Czy jest tu ktoś ze starych lokatorów?
Rozmawiał jeszcze z nim dość długo, by odwrócić uwagę portjera od alarmu, idąc z nim powoli ku głównemu wejściu. Wsunął mu mile widziany banknot do ręki.
— Dowidzenia! Dziękuję bardzo!
— Dowidzenia, sir. To drobnostka...
Portjer patrzał za nim długo.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edgar Wallace i tłumacza: Franciszek Mirandola.