Tajemnicza dama/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Tajemnicza dama
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 1.7.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Raffles składa wizytę

Jeszcze dwie godziny pozostali nasi przyjaciele w pobliżu domu Beeawatera. Mieli bowiem nadzieję, że ujrzą Jane raz jeszcze, gdy będzie wychodziła. Auto wprawdzie odjechało, lecz wizyta nie mogła trwać przecież w nieskończoność. Brand, patrząc na pobladłą, zaciętą twarz Rafflesa, zrozumiał, że przyczyny zdenerwowania szukać należy nie w pokrzyżowaniu ich planów... Podrażniona została ambicja Rafflesa.
On, znawca charakterów, miałby się tak sromotnie pomylić w ocenie Jane Doherty? Każdy człowiek doznaje niemiłego uczucia, gdy okazuje się, że przyjął zwykłe bezwartościowe szkiełko za cenny diament.
Zbliżała się godzina czwarta... Słabe światełko lampy wciąż jeszcze widać było poprzez zasunięte rolety w pokoju Beewatera.
Raffles chwycił Branda za rękę.
— Dochodzę do wniosku, że jeszcze nigdy w życiu nie naraziłem się na taką śmieszność — rzekł. — Wystrychnięto mnie poprostu na dudka. Ale dość tego! Idziemy... Pozwoliliśmy biednemu Hendersonowi i tak dość długo czekać...
Brand nie oponował... O złożeniu wizyty oszukańczemu bankierowi i tak nie można było marzyć... Służba napewno nie spała i przyjęłaby nieproszonych gości gradem strzałów rewolwerowych.
Wróciwszy do domu, natychmiast udali się na spoczynek. Ostatnie odkrycie nocne nie wprawiło ich bynajmniej w różowe humory. Brand rozmyślał o powodach, które skłonić mogły tę śliczną kobietę do odwiedzenia Beewatera. Ani przez chwilę nie przypuszczał, że Raffles mógłby się mylić. Raffles miał wyjątkowo dobre oko, a Jane dwukrotnie stała w pełnym świetle...
Dniało już, a Brand wciąż jeszcze nie mógł rozwiązać dręczącej go zagadki... Dopiero nad ranem zmorzył go sen.
Raffles, jak zwykle, pierwszy był na nogach. Jeszcze przed śniadaniem odbył krótką przejażdżkę konną. W jadalni spotkał się z Brandem.
— Jak ci się spało, Charley? — zapytał z uśmiechem. — Blado mi dziś wyglądasz.
— Spałem zaledwie cztery godziny — odparł zagadnięty. — Ale ty, Edwardzie, spałeś chyba jeszcze mniej, a wyglądasz świeżo... Wiesz, co mi przyszło do głowy?
— Co takiego?
— Czy Beewater nie jest przypadkiem hypnotyzerem? Może zmusił Jane do tego, aby przyszła doń o określonej godzinie?
— O tym również myślałem, odparł Raffles, siadając do stołu. — Sądzę jednak, że ten człowiek zupełnie się do tego nie nadaje... Jest to hypoteza w każdym razie dość uzasadniona i bardzo pragnąłbym, aby okazała się prawdziwa! To, co mówię, może się wydać śmieszne, ale naprawdę sprawa ta leży mi na sercu... Przykro mi, że się mogłem tak zawieść na tej miłej, ładnej kobiecie.
— Jeszcze o czymś pomyślałem sobie...
— Brawo! Jesteś skarbnicą genialnych pomysłów, przyjacielu... Podziel się niemi ze mną?
— Mógłbyś udać się do jej ciotki i zapytać, co robiła wczorajszej nocy?
— Myślałem o tym, choć nie wielką przywiązuję do tego wagę. Jeśli istotnie sprawy tak się mają, jak podejrzewamy, Jane Doherty nie omieszkała wciągnąć swej ciotki do spisku... Niewiele dowiemy się od starej damy...
— Zrezygnowałeś więc z zamiaru przyjścia z pomocą Dohertyemu?
— Nie, dopóki nie zdobędę pewności... Rozum mówi mi, że wczoraj to była ona, a jakiś głos wewnętrzny nie pozwala mi sądzić o niej zbyt pohopnie... Tak, czy inaczej jest to człowiek, który ucierpiał wskutek lekkomyślności żony...
— To powinno wystarczyć! Udaj się natychmiast do jego domu i dowiedz się szczegółów...
— Słusznie, Charley. Zgodnie z obietnicą, złożę im wizytę. Może to ktoś, kto zasługuje, aby mu przyjść z pomocą... Muszę również zapoznać się z jego dziełem...
— Przypuszczam, że jest znakomite...
— Na jakiej zasadzie?
— Ponieważ rzadko się zdarza, aby mąż znalazł uznanie u swej własnej żony... Jeśli go chwali, to musi rzetelnie zasługiwać na to...
— Jesteś trochę złośliwy, Charley — zaśmiał się Raffles.
Po śniadaniu, około godziny dwunastej, Raffles wsiadł do auta i rzucił Hendersonowi adres Harrego Doherty.
Droga trwała pół godziny. Na zwykłą wizytę było o wiele za wcześnie. Raffles jednak nie zwykł był w ważnych sprawach kierować się konwenansami. Szybko wbiegł na czwarte piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie kompozytora i zadzwonił. Otworzyła mu sama Jane Doherty. Poznała go natychmiast. Zaczerwieniła się i zbladła, poczem radosny blask zajaśniał w jej oczach.
Uścisnęła serdecznie jego rękę i zaprosiła do pokoju... Jej jasny głos rozlegał się w całym mieszkaniu.
— Harry! Mam gościa... Mój duch opiekuńczy zjawił się u nas!
Raffles nie spuszczał oka z młodej kobiety... Nie mógł pojąć, w jaki sposób ta sama kobieta, zaledwie siedem godzin temu, mogła być gościem Beewatera?
Młoda jej twarzyczka była świeża i wypoczęta... Oczy jej uśmiechały się przyjaźnie, gdy spoglądała na Rafflesa.
W chwilę po tym, Tajemniczy Nieznajomy znalazł się w skromnie, lecz gustownie urządzonym pokoju... Przed nim stał młody mężczyzna o miłej inteligentnej twarzy i głęboko osadzonych oczach. Serdecznie uścisnął dłoń Rafflesa i przywitał go z uśmiechem:
— Proszę mi nie brać za złe — rzekł — że nie przyjąłem zbyt poważnie szaleństwa mojej nierozsądnej żony... Zdarzyły się rzeczy...
Raffles rzucił szybkie spojrzenie na Jane, która zbladła...
— Wyznałam wszystko mężowi, panie Larington — szepnęła ledwo dosłyszalnym głosem.
— Wszystko? — powtórzył Raffles, świdrując ją wzrokiem.
— Tak... Wszystko, co zdarzyło się na wybrzeżu Tamizy, — odparła, spuszczając głowę.
Raffles zrozumiał słowa jej w ten sposób, że przemilczała to, co się później stało.
— Opowiedziałam memu mężowi historię z akcjami — ciągnęła dalej. — Przebaczył mi, choć na to nie zasługuję... Opowiedziałam mu również, że to pan przyprowadził mnie do ciotki Serafiny, no i to, co mi pan wówczas obiecał.
Harry spojrzał na nią wzrokiem, w którym ma malowało się współczucie i miłość.
— Przeżyliśmy ciężkie chwile, panie Larington — rzekł. — Nigdy nie zapomnę tego, co pan dla nas zrobił... Widzi pan, ona jest dla mnie wszystkim... Bez niej życie nie miałoby dla mnie żadnej wartości... Trudno mi w tej chwili opisać, co się ze mną działo wczoraj, gdy Jane do godziny 2-ej w nocy nie wróciła do domu.
— Dlaczego nie udał się pan wprost do ciotki żony? Wiedział pan przecież, że wybierała się do niej z wizytą?
— Niestety... Nie miałem pojęcia, gdzie ona mieszka — zawołał młody mężczyzna. Może wyda się to panu dziwne, ale znam ją bardzo mało... Parę dni temu przeprowadziła się i nie miałem pojęcia dokąd... Trudno, abym interesował się adresami wszystkich starych ciotek mojej żony... Zwróciłem się więc do policji... Była wtedy godzina pierwsza w nocy... Musi pan wiedzieć, że nie jest łatwo o tej porze w Londynie ustalić adres jakiejś pani Brown... W stolicy naszej jest tysiące kobiet o tym samym nazwisku. Może pan sobie wyobrazić z jaką ulgą powitałem żonę, powracającą do domu o godzinie czwartej nad ranem... Przyjechała taksówką, owinięta w ciepły szlafrok i w miękki szal ciotki Serafiny.
Ostatnie zdanie zainteresowało Rafflesa.
— Wróciła o godzinie czwartej? — powtórzył.
— Cóż pan na to? — odparł z uśmiechem kompozytor, obejmując Jane. — O czwartej godzinie nad ranem!... A dotychczas nie rozstawaliśmy się z sobą nigdy dłużej, niż na godzinę... Wierzę, że to się więcej nie powtórzy... To było okropne...
Raffles milczał, czyniąc w pamięci szybkie obliczenia.
Pamiętał, że spojrzał na zegarek w momencie, gdy obaj z Brandem zrezygnowali wreszcie z wyprawy do domu Beewatera. Zegar wskazywał godzinę wpół do czwartej. Jane była wówczas jeszcze w mieszkaniu Beewatera... Nie ulegało to wątpliwości, ponieważ drzwi wejściowe nie otworzyły się ani razu przez cały czas trwania ich obserwacji.
Nawet bardzo szybka maszyna musiałaby zużyć conajmniej pół godziny czasu na przebycie dystansu pomiędzy domem Beewatera i King Charlesstreet... Należałoby nadto przyjąć, że Jane opuściła to mieszkanie zaledwie w kilka sekund po odejściu Branda i Rafflesa, ponadto musiałaby w sposób zaiste magiczny zdążyć przebrać się w ciepły szlafrok ciotki Serafiny...
Raffles postanowił nie wgłębiać się chwilowo w rozwiązywanie tej zagadki.
Spojrzał uważnie na młodego kompozytora, który ciągnął dalej:
— Na szczęście, wszystko już jest po za nami... Przypadek zrządził, że stanął pan na naszej drodze. Gdyby nie pan, to nie wiem coby się stało... Wszystko mi opowiedziała... Jesteśmy bez grosza, ale to trudno. Zna pan naszą sytuację...
— Właśnie w tej sprawie przychodzę, panie Doherty — odparł Raffles. — Widzę w pokoju fortepian... Czy nie zechciałby mi pan przegrać którą ze swych kompozycji?
Harry zaczerwienił się lekko i usiadł do fortepianu...
Już po pierwszych taktach Raffles, głęboki znawca muzyki, zrozumiał, że ma do czynienia z prawdziwym artystą...
Na chwilę oderwał oczy od artysty i spojrzał na Jane. Młoda kobieta siedziała nieruchomo, wpatrzona w męża... Widać było, że całą duszą jest przy, nim, że przeżywa z nim każdy takt, każdą rozpoczętą frazę muzyczną.
Raffles ani rusz nie mógł zrozumieć, w jaki sposób ta sama kobieta potrafiła tak jeszcze niedawno obejmować czule obcego mężczyznę.
I znów pochłonęła go muzyka, płynąca z pod palców artysty... Harry Doherty przegrał prawie cały pierwszy akt swej opery.
Skończył wreszcie, zamknął fortepian i z wyrazem oczekiwania zwrócił się w stronę Rafflesa.
Tajemniczy Nieznajomy wstał i położył mu rękę na ramieniu:
— Mam nadzieję, że będę mógł umożliwić panu wystawienie pańskiej opery, drogi panie Doherty — rzekł. — Koszta biorę na siebie. Pan natomiast zajmie się wyszukaniem odpowiedniego zespołu, dekoratora i orkiestry... Proszę mi nie dziękować... To moja zwykła rola — zawsze staram się przyjść z pomocą tym, którzy na to zasługują... A teraz — zwracając się do Jane dodał — muszę pani powinszować... Pani mąż stanie się wkrótce jednym z największych i najbardziej cenionych kompozytorów. Na przyszłość radzę tylko nie zajmować się spekulacjami giełdowymi...
— Uczyniłam to w najlepszej wierze... Chciałam pomóc mu w wystawieniu opery — odparła, zaczerwieniwszy się aż po białka oczu.
— Wiem o tym — odparł Raffles z uśmiechem. — Mam nawet wrażenie, że uda mi się odzyskać te pieniądze z powrotem.
Jane spojrzała nań z niedowierzaniem.
— Przecież powiedział mi pan, że te papiery nigdy nie odzyskają swego kursu. Wrzuciłam je wczoraj do pieca...
— Jakże tak można? — zawołał Raffles z przerażeniem. — Niechże pani je wyjmie czymprędzej i czeka na moje dalsze instrukcje.
— Ale pan mi sam powiedział, że mowy nie ma o tym, aby akcje te kiedykolwiek poszły w górę? — upierała się Jane. — Przecież nikt na giełdzie nie chce ich kupić... Agenci tylko wzruszają ramionami na ich widok...
— Istnieją pewne sposoby, mogące zmienić stosunek agentów do tych akcji... — odparł Raffles uśmiechając się pod wąsem. — Mam nadzieję, że jeden z nich okaże się skuteczny. Jestem zdania, palnie Doherty, że jest pan wielkim artystą i nie wątpię, że publiczność oceni należycie pańską operę. Dyrektorom teatrów może pan śmiało powiedzieć w moim imieniu, że się zupełnie nie znają na sztuce... A teraz żegnam was... Chciałem tylko zapytać, czy chwilowo ma pan jakieś dochody?
— Żadnych, panie Larington — odparł ze smutkiem młody kompozytor. — Chciałem właśnie zwrócić się do pana z następującą prośbą: skoro wierzy pan, że opera moja przyniesie mi dużo pieniędzy, czy zechciałby pan pożyczyć mi jakąś niewielką sumę? Z pewnością oddam z pierwszych zarobionych pieniędzy...
— Byłem i na to przygotowany — rzekł Raffles.
Usiadł przy biurku... Leżała na nim niewielka teczka i rozpoczęty list. Mimowoli Raffles rzucił okiem na pierwsze słowa tego listu.
Najukochańsza Dorrit“ — przeczytał.
Raffles zawahał się przez chwilę... Jane spostrzegła to i zbliżywszy się do biurka z uśmiechem, wydarła z bloku pierwszą stronicę, na której napisany był list.
Spojrzała przy tym ukradkiem na swego męża, który na szczęście nie zauważył tego incydentu.
Raffles zrozumiał odrazu, że Harry nie powinien był wiedzieć o istnieniu tego listu.
— Nie wiem, jak mam panu wyrazić moją wdzięczność — rzekł kompozytor.
— Najlepiej będzie, jeśli przestaniemy o tym wogóle mówić... Trzeba wysiłki nasze skierować na to, aby wystawienie pańskiej opery stało się sensacją sezonu... — odparł Raffles szybko, wypisując czek na bardzo wysoką sumę.
Położył czek na biurku, odbył krótką naradę z kompozytorem i w chwilę po tym opuścił skromne mieszkanie młodego małżeństwa.
Na dole zatrzymał się zamyślony.
Kim była owa tajemnicza Dorrit? Dlaczego Jane tak skwapliwie ukryła list? Dlaczego zaczerwieniła się tak gwałtownie, chcąc za wszelką cenę ukryć przed wzrokiem męża ów nieszczęsny list? Czy istotnie opowiedziała Harremu całą prawdę o wypadkach ostatniej nocy? Czy nie zdziwił się, że nie pozostała na noc u ciotki Serafiny, a powróciła nad ranem do domu, narażając się na przeziębienie? Czy nie zadał sobie pytania, dlaczego nie zatelefonowała, aby go uspokoić, z najbliższego automatu lub komisariatu policji?
Ale niedługo dręczył się tymi pytaniami.
Wsiadł do auta i rzucił szoferowi adres owej poczciwej starej damy, do której wczoraj zaprowadził Jane Doherty.
Auto zatrzymało się przed skromnym domem. Raffles szybko wbiegł po schodach na pierwsze piętro i w chwilę po tym znalazł się przed obliczem zdziwionej i przerażonej nieco staruszki.
— Proszę mi nie brać za złe, że ośmielam się niepokoić panią o tak wczesnej porze — rzekł, kłaniając się uprzejmie. — Ale z uwagi na dochodzenie policyjne, konieczne jest dokładne ustalenie, o której godzinie siostrzenica pani opuściła wczoraj ten dom?
Staruszka drgnęła i wyjąkała niepewnym głosem:
— To było o godzinie wpół do czwartej...
— Czy jest pani tego pewna? — rzekł Raffles, nie wierząc własnym uszom. — Czy aby nie trochę wcześniej?
— Z całą pewnością nie... Raczej parę minut później... Jestem tego zupełnie pewna, bo spojrzałam wówczas na zegarek.
— Czy zawołała pani auto?
— Nie... Siostrzenica nie pozwoliła mi, mówiąc, że z pewnością znajdzie taksówkę na ulicy.
— Czy odrazu wsiadła do taksówki?
— Tak... Gdy schodziła ze schodów słyszałam, że jakieś auto zajechało przed dom i zatrzymało się gdzieś w pobliżu...
— Może pytanie moje wyda się pani niewłaściwe, ale chciałbym wiedzieć, czy siostrzenica przebrała się przed wyjściem?
— Skąd znowu?.. Jej ubranie było jeszcze zupełnie mokre...
— Czy miała tu może swoje futro nurkowe?
Stara dama spojrzała na niego ze zdziwieniem.
— Przepraszam... Zdaje się, że nie dosłyszałam? Czy chodzi panu o moje futro? Mam jedno w szafie, pochodzące jeszcze z roku 1877, ale zupełnie nie do użycia... Wówczas nosiło się krynoliny... Innego futra tu nie było!
— Czy siostrzenica pani wyszła na ulicę w tym samym stroju, który pani jej dała?
— Oczywiście... Owinęłam ją jeszcze moim starym szalem... Wyglądała dość zabawnie...
Raffles przywykł w swym życiu do rozmaitych dziwnych sytuacji, lecz ta, w której się znalazł obecnie, denerwowała go więcej, niż inne. Nie rozumiał, co to wszystko razem miało znaczyć. Czyżby owej nocy każdy zegar wskazywał inaczej czas?
Jeżeli Jane rzeczywiście opuściła mieszkanie o godzinie wpół do czwartej, to jak mogła o wpół do trzeciej znajdować się przed drzwiami willi Beewatera?
Raffles spojrzał badawczo na staruszkę. Był dobrym fizjonomistą i wiedział, że te poczciwe stare oczy i ta poorana zmarszczkami, dobrotliwa twarz nie potrafią kłamać.
Raffles pożegnał się i szybko opuścił mieszkanie ciotki Serafiny. Był zdecydowany za wszelką cenę odnaleźć klucz do tej niezwykłej zagadki..Przypomniał sobie błękitne auto i odszukał w notesie jego numer. W chwilę później wchodził już do urzędu rejestracji pojazdów mechanicznych. Uprzejmy urzędnik pomógł mu w odnalezieniu interesujących go szczegółów.
Auto zarejestrowane było na nazwisko niejakiej pani Duplesis. Zapisał sobie adres tej pani... Znów nie wiedział co miał o tym myśleć... Pani Duplesis mogła równie dobrze sprzedać swe auto, a nowonabywca umyślnie czy też z niedbalstwa mógł nie zawiadomić o tym urzędu.
Dawno już minęła pora obiadu. Raffles nie czuł głodu. Opanowany jedną myślą, udał się wprost na Kingsway Blots Mansion, gdzie mieszkać miała pani Duplesis.
Był to nowoczesny dom czynszowy. Przypadek sprzyjał mu wyraźnie. W chwili, gdy zbliżał się do drzwi wejściowych, zajechała wielka błękitna limuzyna i opisawszy zręczny łuk zatrzymała się cicho w miejscu.
Drzwi otwarły się i ukazała się w nich młoda, wytwornie ubrana kobieta. Przez krótką chwilę zatrzymała się na chodniku, wciągając rękawiczki. W jasnym świetle południowego słońca szczegóły jej eleganckiej postaci rysowały się wyraźnie. Wsiadła do auta, które ruszyło naprzód.
Raffles zaczekał chwilę, aż auto zniknęło mu z oczu, po czym przeszedł na drugą stronę ulicy. W pobliskim sklepie z wyrobami tytoniowymi znalazł telefon. Zajrzał do spisu abonentów i nakręcił numer.
— Czy to pani Doherty?... Tak, tu mówi Larington... Nie, tym razem nie mam żadnego interesu... Poprostu chciałem się dowiedzieć o pani zdrowie... Pilnuje pani męża?... Doskonale... Mam nadzieję, że jutro będę mógł państwu złożyć wizytę... Ha... ha... Dlaczego się śmieję?... Nie mogę się, niestety, powstrzymać od tego... Przed chwilą wydarzyła mi się arcyzabawna historia...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.