Strona:PL Lord Lister -89- Tajemnicza dama.pdf/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wszystko? — powtórzył Raffles, świdrując ją wzrokiem.
— Tak... Wszystko, co zdarzyło się na wybrzeżu Tamizy, — odparła, spuszczając głowę.
Raffles zrozumiał słowa jej w ten sposób, że przemilczała to, co się później stało.
— Opowiedziałam memu mężowi historię z akcjami — ciągnęła dalej. — Przebaczył mi, choć na to nie zasługuję... Opowiedziałam mu również, że to pan przyprowadził mnie do ciotki Serafiny, no i to, co mi pan wówczas obiecał.
Harry spojrzał na nią wzrokiem, w którym ma malowało się współczucie i miłość.
— Przeżyliśmy ciężkie chwile, panie Larington — rzekł. — Nigdy nie zapomnę tego, co pan dla nas zrobił... Widzi pan, ona jest dla mnie wszystkim... Bez niej życie nie miałoby dla mnie żadnej wartości... Trudno mi w tej chwili opisać, co się ze mną działo wczoraj, gdy Jane do godziny 2-ej w nocy nie wróciła do domu.
— Dlaczego nie udał się pan wprost do ciotki żony? Wiedział pan przecież, że wybierała się do niej z wizytą?
— Niestety... Nie miałem pojęcia, gdzie ona miezka — zawołał młody mężczyzna. Może wyda się to panu dziwne, ale znam ją bardzo mało... Parę dni temu przeprowadziła się i nie miałem pojęcia dokąd... Trudno, abym interesował się adresami wszystkich starych ciotek mojej żony... Zwróciłem się więc do policji... Była wtedy godzina pierwsza w nocy... Musi pan wiedzieć, że nie jest łatwo o tej porze w Londynie ustalić adres jakiejś pani Brown... W stolicy naszej jest tysiące kobiet o tym samym nazwisku. Może pan sobie wyobrazić z jaką ulgą powitałem żonę, powracającą do domu o godzinie czwartej nad ranem... Przyjechała taksówką, owinięta w ciepły szlafrok i w miękki szal ciotki Serafiny.
Ostatnie zdanie zainteresowało Rafflesa.
— Wróciła o godzinie czwartej? — powtórzył.
— Cóż pan na to? — odparł z uśmiechem kompozytor, obejmując Jane. — O czwartej godzinie nad ranem!... A dotychczas nie rozstawaliśmy się z sobą nigdy dłużej, niż na godzinę... Wierzę, że to się więcej nie powtórzy... To było okropne...
Raffles milczał, czyniąc w pamięci szybkie obliczenia.
Pamiętał, że spojrzał na zegarek w momencie, gdy obaj z Brandem zrezygnowali wreszcie z wyprawy do domu Beewatera. Zegar wskazywał godzinę wpół do czwartej. Jane była wówczas jeszcze w mieszkaniu Beewatera... Nie ulegało to wątpliwości, ponieważ drzwi wejściowe nie otworzyły się ani razu przez cały czas trwania ich obserwacji.
Nawet bardzo szybka maszyna musiałaby zużyć conajmniej pół godziny czasu na przebycie dystansu pomiędzy domem Beewatera i King Charlesstreet... Należałoby nadto przyjąć, że Jane opuściła to mieszkanie zaledwie w kilka sekund po odejściu Branda i Rafflesa, ponadto musiałaby w sposób zaiste magiczny zdążyć przebrać się w ciepły szlafrok ciotki Serafiny...
Raffles postanowił nie wgłębiać się chwilowo w rozwiązywanie tej zagadki.
Spojrzał uważnie na młodego kompozytora, który ciągnął dalej:
— Na szczęście, wszystko już jest po za nami... Przypadek zrządził, że stanął pan na naszej drodze. Gdyby nie pan, to nie wiem coby się stało... Wszystko mi opowiedziała... Jesteśmy bez grosza, ale to trudno. Zna pan naszą sytuację...
— Właśnie w tej sprawie przychodzę, panie Doherty — odparł Raffles. — Widzę w pokoju fortepian... Czy nie zechciałby mi pan przegrać którą ze swych kompozycji?
Harry zaczerwienił się lekko i usiadł do fortepianu...
Już po pierwszych taktach Raffles, głęboki znawca muzyki, zrozumiał, że ma do czynienia z prawdziwym artystą...
Na chwilę oderwał oczy od artysty i spojrzał na Jane. Młoda kobieta siedziała nieruchomo, wpatrzona w męża... Widać było, że całą duszą jest przy, nim, że przeżywa z nim każdy takt, każdą rozpoczętą frazę muzyczną.
Raffles ani rusz nie mógł zrozumieć, w jaki sposób ta sama kobieta potrafiła tak jeszcze niedawno obejmować czule obcego mężczyznę.
I znów pochłonęła go muzyka, płynąca z pod palców artysty... Harry Doherty przegrał prawie cały pierwszy akt swej opery.
Skończył wreszcie, zamknął fortepian i z wyrazem oczekiwania zwrócił się w stronę Rafflesa.
Tajemniczy Nieznajomy wstał i położył mu rękę na ramieniu:
— Mam nadzieję, że będę mógł umożliwić panu wystawienie pańskiej opery, drogi panie Doherty — rzekł. — Koszta biorę na siebie. Pan natomiast zajmie się wyszukaniem odpowiedniego zespołu, dekoratora i orkiestry... Proszę mi nie dziękować... To moja zwykła rola — zawsze staram się przyjść z pomocą tym, którzy na to zasługują... A teraz — zwracając się do Jane dodał — muszę pani powinszować... Pani mąż stanie się wkrótce jednym z największych i najbardziej cenionych kompozytorów. Na przyszłość radzę tylko nie zajmować się spekulacjami giełdowymi...
— Uczyniłam to w najlepszej wierze... Chciałam pomóc mu w wystawieniu opery — odparła, zaczerwieniwszy się aż po białka oczu.
— Wiem o tym — odparł Raffles z uśmiechem. — Mam nawet wrażenie, że uda mi się odzyskać te pieniądze z powrotem.
Jane spojrzała nań z niedowierzaniem.
— Przecież powiedział mi pan, że te papiery nigdy nie odzyskają swego kursu. Wrzuciłam je wczoraj do pieca...
— Jakże tak można? — zawołał Raffles z przerażeniem. — Niechże pani je wyjmie czymprędzej i czeka na moje dalsze instrukcje.
— Ale pan mi sam powiedział, że mowy nie ma o tym, aby akcje te kiedykolwiek poszły w górę? — upierała się Jane. — Przecież nikt na giełdzie nie chce ich kupić... Agenci tylko wzruszają ramionami na ich widok...
— Istnieją pewne sposoby, mogące zmienić stosunek agentów do tych akcji... — odparł Raffles uśmiechając się pod wąsem. — Mam nadzieję, że jeden z nich okaże się skuteczny. Jestem zdania, palnie Doherty, że jest pan wielkim artystą i nie wątpię, że publiczność oceni należycie pańską operę. Dyrektorom teatrów może pan śmiało powiedzieć w moim imieniu, że się zupełnie nie znają na sztuce... A teraz żegnam was... Chciałem tylko zapytać, czy chwilowo ma pan jakieś dochody?
— Żadnych, panie Larington — odparł ze smutkiem młody kompozytor. — Chciałem właśnie zwrócić się do pana z następującą prośbą: skoro wierzy pan, że opera moja przyniesie mi dużo pieniędzy, czy zechciałby pan pożyczyć mi jakąś niewielką sumę? Z pewnością oddam z pierwszych zarobionych pieniędzy...