Tajemnice stolicy świata/Tom IV/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Füllborn
Tytuł Tajemnice stolicy świata
Podtytuł Grzesznica i pokutnica
Wydawca Księgarnia Jana Breslauera
Data wyd. 1871
Druk Drukarnia Jana Cotty
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Die Geheimnisse einer Weltstadt oder Sünderin und Büßerin
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IX.
Cesarz i książę.

Zaledwie poranek zajaśniał na błękitném niebie, które wysuszyło aż do ostatniéj wszystkie krople nocnego deszczu, zaledwie pierwsze promienie słońca padły na park pałacowy, gdy już pracującemu w pokoju Eberhardowi doniesiono o przybyciu okrytego kurzawą i zaledwie oddychającego murzyna, który koniecznie z nim mówić pragnął.
Tak ranne i szczególne odwiedziny zdziwiły nieco księcia, lecz rozkazał służącemu, aby mu czarnego przyprowadził.
Zaraz potém wszedł Moro i padł na kolana, a skrzyżowawszy ręce na piersiach, czekał aż książę pierwszy przemówi.
— Wstań-no, rozkazał Eberhard i łaskawie skinął ręką: wszak jesteś murzynem cesarza i widziałem cię w zamku St.-Cloud?
— Tak jest, to ja, massa! O wielki massa bardzo łaskaw, poznać biednego Mora!
— Cóż tak rano tu przybywasz i czego żądasz odemnie?
— O wielki massa, racz przebaczyć biednemu Morowi tak wczesną godzinę — ale potrzebny jest wielki pośpiech!
— Cóż więc się stało? Jesteś zupełnie tchu pozbawiony; odzież twoja pokryta kurzem i poszarpana! Siadaj tu przy mnie — słudzy przyniosą ci posiłek.
— O, nic, tylko świeżego napoju, tylko wody massa!
— Podobasz mi się Moro, jesteś wstrzemięźliwy! Oprócz mojego Sandoka, rzadko to u was murzynów dostrzegałem! powiedział Eberhard, przystąpił do marmurowego stolika, na którym stała kryształowa karafka z czystą wodą i nalał murzynowi szklankę. Pij, powiedział, i podał mu szklankę.
— O, wielki massa, podawać sam biednemu Morowi szklankę! to za wielka łaska dla biednego Mora! Woda smakować jeszcze raz tak dobrze! — i czarny chciwie wypróżnił szklankę.
— A teraz mów! rozkazał książę.
— O! zła wiadomość, wielki massa, zaczął Moro, a oczy jego na wspomnienie tego co się stało dziko zabłysły: Sandok uwięziony!
— Co! zawołał Eberhard: mój Sandok — jak to się stało? Czy ty go znałeś?
— Brat Sandok był w zamku z wielkim massa, Moro bardzo kochać brata Sandoka!
— On się wydalił z pałacu?
— O, Moro winien! Moro przybył wczoraj w wieczór i zabrał Sandoka, aby ukarać złego barona za złe uczynki!
— Ja o tém nic nie wiem! Jesteście parą dziwnych służących! Co was baron obchodzi?
— Sandok bardzo zły na złego barona, bo baron jest winien śmierci małego ulubieńca w lesie.
— Hm, jednak Sandok powinien był zasiągnąć mojéj rady, z lekkim wyrzutem powiedział Eberhard.
— Dobry brat Sandok myślał, że wielki massa nie dozwoli ukarać złego barona!
— Kto wie — myślę, że ten nędznik już przebrał miarę!
— Wielki massa za wspaniałomyślny i szlachetny Sandok i Moro chcieli ukarać barona!
— A nie rozważyliście, że takie rzeczy gładko nie uchodzą, że bylibyście za to również ukarani?
— Plan był dobry! Sandok i Moro nie byliby karani, gdyby wszystko nie chybiło!
— Otóż mamy! Jeden w pułapce! Sandoka zapewne ukryli w pewném miejscu?
— W ciężkiém zachowaniu, powiedział czarny.
— Panowie policyanci nie powinni mieć na nic względu! Oni was wyśledzili na nieprawych drogach, a teraz wzywacie mojéj pomocy? Ale to tak bez dalszych następstw nie ujdzie, w obec prawa jest każdy równy i Sandok może teraz pokutować!
— To nie policya, on nie wyśledzony, szybko zawołał Moro, bo nie mógł tak prędko zdobyć się na wyrażenie swojéj myśli: on schwytany przez pomocników barona w nocy!
Eberhard słuchał uważniéj — zadrgała w nim myśl, możliwość.
— Opowiadaj spokojnie, co się stało! rozkazał.
— Sandok i Moro biedz za powozem barona — i złapać powóz...
— Gdzie? Tak opowiadasz, jakbyś przypuszczał, że ja tam byłem!
— W alei lasku Bulońskiego! Baron jechał powozem z zamku hrabiny, nie do Paryża, ale w przeciwną stronę! Sandok i Moro biegli za powozem — a potém z dwóch stron wskoczyli.
— Toście postąpili jak rabusie!
— O, zaraz też i ukarano nas! Sandok schwytany, Moro schwytany przez ludzi w powozie!
— A myśleliście, że baron był bez towarzyszy?
— Tak, tak, kiwnął czarny: nagle ręce na szyi! Moro bardzo się bronił i uciekł, upadł na trawę obok drogi — ale Sandok zgubiony! Człowiek z siwą brodą...
— Zapewne to Fursch!
— Schwytał Sandoka i zatrzymał w powozie! Moro bez broni, bez pomocy, biegł za powozem i nie dał się widzieć! Powóz jechał bardzo daleko, aż się alea skończyła, tam baron siedział, a dwaj ludzie wywlekli biednego, związanego jak bydlę Sandoka na drogę nad brzeg Sekwany! Baron powozem odjechał, ale Moro ostrożnie ścigać ludzi aż do okrętu, gdzie biednego Sandoka w dolny pokład wrzucili!
— A potrafisz wskazać ten okręt i poznasz tych ludzi, gdy ich znowu zobaczysz?
— O! Moro wszystko znaleźć i poznać! Jeden z siwą brodą, drugi bez brody, blady, niebardzo duży!
— To oni! Nie ulega wątpliwości! Oni to schwytali Sandoka i trzymają w więzieniu!
— O biedny Sandok, może już nie żyje!
— Nie powinniście byli przedsiębrać tego napadu, z gniewem rzekł Eberhard: należało mnie to pozostawić!
— Gdyby nie Moro i Sandok, nie byłoby ani śladu, odpowiedział czarny, baron jest bardzo chytry!
— Prawda, że bez was nie miałbym żadnego śladu o tych dwóch zbrodniarzach, którzy się schronili na okręcie i tam znikli z oczu urzędników! Ale teraz mam nadzieję, że już nam nie ujdą!
— Wielki massa, tylko nic policyi nie mówić i nie działać w dzień, inaczéj gniazdo puste, albo okręt precz! Wielki massa sam l wiernymi sługami W nocy zrobić połów.
— Zawsze ci się zdaje, że jesteś w twojéj ojczyźnie, gdzie podobne rzeczy uchodzą i są w porządku — ale wtém masz słuszność, że potrzebna jest jak największa ostrożność!
— Inaczéj wszystko zgubione, a biedny Sandok zabity!
— Toby mnie bardzo zmartwiło! Sandok to wierna dusza, a jeżeli popełnił bezprawie, które się na nim mści tak ciężko, to popełnił, przez miłość dla mnie, która go w błąd wprowadziła. Więc wszelkich starań dołożę, aby go uratować i dwóch nędzników nakoniec wydać sprawiedliwości, do któréj należą.
— Samemu ukarać, wielki massa, więzić to nie dobrze, to nie dosyć — źli ludzie znowu uciekną i mścić się będą.
— Powracaj do St.-Cloud, abyś się nie naraził na karę, Moro. O wszystko się postaram. Jak cię zapotrzebuję, to każę przywołać. Masz, weź tę nagrodę twoich trudów! I Eberhard podał czarnemu napełniony złotem woreczek.
Moro upadł na kolana i podniósł rękę do księcia.
— Moro nie zasługuje na żadną nagrodę! Moro chętnie zniesie karę, jeżeli go tylko wielki massa zatrzyma tu na nocny połów.
— Dziwna z ciebie istota, z życzliwym uśmiechem powiedział Eberhard: moją nagrodę odrzucasz i chcesz mi pomagać w ściganiu?
— Największa nagroda dla biednego Mora, jeżeli go massa tu zatrzymać i na połów weźmie.
Eberhard podniósł czarnego — podobał mu się, murzyn cesarza miał w sobie coś dobrodusznego.
— Zobaczymy co wypadnie czynić, całą rzecz trzeba dokładnie rozważyć. Tymczasem nie mów nikomu ani słowa o tém co zaszło!
— O! Moro uczynić wszystko, co wielki massa rozkazać!
— Eberdhard stanął na srebrnéj sprężynie, umieszczonéj tuż przy nim w podłodze.
Ozwał się daleki głos dzwonka, i wkrótce potém Marcin wszedł do pokoju, a widząc Mora bez Sandoka, niezmiernie się zdziwił.
— Przyjmiéj tego czarnego jak najlepiéj, Marcinie! rozkazał książę. O jego przybyciu i zasługach późniéj ci opowiem.
— O dobry sternik Marcin! serdecznie powiedział Moro, kłaniając się uśmiechniętemu barczystemu Marcinowi, który na to powitanie nie uchodzące tu w salonie swojego pana, nieco krótko odpowiedział.
— Jakto! znacie się? powiedział zdziwiony Eberhard, gdy Marcin na myśl o nocy w St.-Cloud nieco się zakłopotał i jak zawsze w takim razie, kilka razy pogładził ręką po swojéj ciemno-blond brodzie. Ale właśnie ten manewr powtarzany tém bardziéj go zdradzał.
— O! Moro znać dobrze dobrego sternika Marcina przez brata Sandoka! objaśnił czarny.
— Tak jest, przez Sandoka! potwierdził Marcin.
— No, to tém lepiéj pamiętać będziesz o twoim znajomym! Nie oddalajcie się obaj z pałacu ku wieczorowi, a może i prędzéj potrzebować was będę. Tymczasem rozkaz koniuszemu, gdy pójdziesz z Morem do domu, aby o godzinie dwunastéj zajechał mój ekwipaż w sześć karych koni zaprzężony!
Marcin wytrzeszczył oczy. Książę zwykle jeździł parą koni, chociaż miał stajnię mogącą się mierzyć ze stajnią niejednego króla, a dzisiaj miał być użyty powóz galowy i sześć arabskich ogierów?
Książę zrozumiał dobrze tę zapytującą minę Marcina.
— Aby cię napróżno ciekawość nie dręczyła, śmiejąc się powiedział do swojego starego poufnika, dla którego nie miał żadnych tajemnic: powiem ci tylko Marcinie, że masz wykomenderować także dwóch lokajów dla towarzyszenia mi — jadę do cesarza!
— Wszystko będzie spełnione panie Eherhardzie, odrzekł z uśmiechem zadowolenia Marcin; wszystko się będzie iskrzyło i błyszczało! A sześć koni, niech pioruny trzasną, to prawdziwa rozkosz!
— Cieszysz się bardzo naturalnie z tego, że jadę do cesarza, i robisz jak próżna kobieta, co się starzeje. Chcesz mnie wystroić? Stara, poczciwa duszo!
— Nie pierwszy to cesarz i król, do którego pan Eberhard jedzie, ani też ostatni! z pewną dumą powiedział Marcin.
Skinął ręką na czarnego, aby szedł za nim i oddalił się z salonu, w którym pozostał sam cicho uśmiechający się książę.
— Jego można nazwać wiernym sługą i prawie przyjacielem! Czyliż zawsze, co się nieczęsto zdarza, nie podzielał zemną radości i cierpienia! poszepnął rozmyślający Eberhard. Kocham go całém sercem, tego dobrego, starego Marcina, z jego „niech pioruny zatrzasną,“ które mu się tak często mimowolnie z ust wymyka, tak, że się powstrzymać nie może. Jeszcze był dumny z tego, że jadę do cesarza; jestem mocno o tém przekonany, że przegląda wszystko z jak największą starannością, co mi do wyjazdu potrzebne. Teraz dręczy go jedynie niepewność co do Sandoka i moich zamiarów. Wkrótce dowiesz się o wszystkiém, dobra, wierna duszo, bo musisz mi pomódz w położeniu nareszcie końca zdrożnym postępkom tych zbójców. Pragnę być surowym, krwawym sędzią, a wy poczujecie moją rękę! Chciałem was uczynić nieszkodliwymi, wydając was na galery, na których mogliście się poprawić; ale wy, aby się uwolnić, poświęciliście dwa ludzkie życia. Lecz i wtedy jeszcze nie zaspokoiły się wasze krwiożercze dusze: wydarliście mi mojego małego Janka! Biada wam, jeżeli moja cierpliwość wyczerpie się, jeżeli ręka moja was dosięgnie. Co się nie udaje znacznéj liczbie urzędników mimo ich starań i ofiar, po to dla mnie będzie dosyć tylko wyciągnąć rękę. Znacie mnie! Dawno już ostrzegałem cię Furschu, i dowiodłem ci, że dla mnie jesteś piórkiem — dwa razy darowałem ci życie — ale teraz czas twój już przeminął. I twój towarzysz także będzie osądzony — to moja ostatnia praca tutaj!
Ów nędznik, sprzymierzeniec Leony, pragnący mnie obalić i boleści mi przygotować — ów politowania godny, który nie uważa za ubliżenie swojéj godności używać pospolitych zbrodniarzy do swoich celów, niech się sam zgubi — on i hrabina nie ujdą swojego losu, chociaż moja ręka gardzi ich ukaraniem! Grzech ich uniesie i zagrzebie. Ale dopomagać ludzkości, abym ją podniósł, abym udzieloném mi mieniem na jéj dobro rozporządzał! Im pomyślniéj wieść się będą moje przedsięwzięcia, tém skuteczniéj pomagać mogę z dala i z blizka — w owéj stolicy, która dziecię moje w sobie ukrywała, przyjaciele moi nie poprzestają wspierać nieszczęśliwych i ubogich — bez odpoczynku usiłuję i tu także przeprowadzać moje dzieło, a jakkolwiek powodzenie w porównaniu z wielkością zadania jest zbyt małe, lecz jednak już się czuć daje. Gdyby każdy w swojém kółku i w miarę sił swoich do tego samego dążył, wkrótce wszędzie panowałoby szczęście i błogosławieństwo podobne jak w Monte-Vero, w mojéj ojczyźnie, do ktoréj wkrótce powrócę. Bóg ciężko mnie doświadczał, ale też obdarzył mnie niewypowiedzianą łaską!
Eberhard przygotowywał się do wyjazdu do pałacu Tuileries. Nie przywdział świetnego stroju; miał na sobie odzież bogatego i znakomitego prywatnego człowieka, umieścił tylko na piersiach gwiazdy orderowe otrzymane od przyjaznych mu władców. Jego wysoka, szlachetna postać, spokojna, łagodna, piękna twarz, stanowiły jego najpiękniejszą ozdobę, Sześciokonny powóz dla tego tylko kazał zaprządz, aby cesarzowi i powierzchownie dowieść czci, jaką mu był winien.
Wsiadł do ekwipażu, przy którego drzwiczkach stali dwaj przeznaczeni do towarzyszenia mu lokaje. Stanęli z tyłu powozu, i sześć wspaniałych rumaków lotem powiozło księcia de Monte-Vero do szerokiego, wysokiego portyku Tuileries, gdzie grenadyerowie cesarscy broń przed nim sprezentowali.
Zamek monarszy w Paryżu uległ wielu przemianom i przekształceniom, a nawet cały Paryż, stosownie do woli swoich rozmaitych władców, często zmieniał zewnętrzną postać. Król lipcowy zbudował potężne forty — Napoleon III rozszerzył ulice, aby lud uspokoić pracą? zasypał stare bulwary i na wielką skalę powznosił nowe; był twórcą owego olbrzymiego dzieła, które już zamierzał wykonać Henryk IV; nie szczędząc niesłychanych kosztów, ani też dając się powstrzymać stojącym na zawadzie ulicom i domom, umożliwił połączenie Tuileryów z Luwrem i utworzył pałac niezrównany. Widok jego jest zadziwiający i zachwycający. Postrzegamy przed sobą pełno słupów, arkad, pawilonów i olbrzymich figur, które tworzą wspaniałą całość. Z Luku Tryumfalnego, z którego widzieć można cały front obu części, przedstawia się oku przecudny obraz, tak, iż widz z trudnością może oderwać oczy od tak przemożnego widoku.
Cudnie piękne są arkady otaczające części obu połączonych pałaców i wypełniające przedziały między pałacami. Po nad temi arkadami postrzegamy najznakomitszych mężów Francyi w kostiumach swojego czasu. Ale We wszystkich architektonicznych pięknościach występuje naprzeciw nam różnokolorowo ubarwione N. Ta litera ukazuje się na dźwiganych przez kolumny marmurowych łukach, na obficie liściastych kapitelach i na kamiennym wieńcu kwiatów, otaczającym pałac.
Ekwipaż księcia de Monte-Vero przejechał obok dwóch lwów strzegących portyku.
W kilka minut potóm książę wchodził na wielkie marmurowe wschody, do salonów adjutantów i szambelanów.
Cesarz pracował w dolnych pokojach, tych samych, które niegdyś zamieszkiwała Marya Antonina.
Jakież to wspomnienia wiążą się z tém samém imieniem! Czy też niekiedy przychodzą one na myśl cesarzowi?
Zresztą nic tu więcéj nie przypomina Burbonów. Niebieski kolor i lilie zbladły i znikły. Wszystko co przeszłość przypominało, upadło ustępując miejsca Napoleonizmowi... nazwiska nawet zmieniono; teraz słychać tylko nazwy: „Salon pierwszego konsula “ „cesarskie Schody“ „buduar cesarzowej “ „perron cesarskiego księcia.“
Ale czyliż to nie było tak samo za upadłych dynastyj? czyliż to mogło położyć tamę spiżoéj pięści losu? czyliż mogło powstrzymać niszczący bieg historyi świata?
Niewielki to trud zmienić szereg nazwisk i przemalować kolory — kamień jest cierpliwszy niż naród!
Ale ten mały człowiek z prawie żółtawo połyskującą, odznaczającą się twarzą, garbatym nosem, mocno czarnym wąsem i małą spiczastą bródką, który stoi zamyślony przy wielkim okrągłym stole w swojéj pracowni, zna swój czas i zmienny, płochy, łatwo przekupny naród — wie, jak go w karbach trzymać, jak go także łatwo podarkami pozyskać. Wie, że przedewszystkiém zatrudniać go należy, aby mu nie przychodziły do głowy złe myśli, i stara się dla niego o rozrywki, o wojny, o pracę — jest to doświadczona, roztropna, wyrachowana głowa — naśmiewa się z wypadków, które jego poprzedników pozbawiły znaczenia i przewagi — mocno i sprężyście trzyma wodze w swoich ręku, nie słuchając rad, nie powierzając ich poufnikom, popuszcza je i znowu ściąga podług potrzeby.
Napoleon III lubi pracować sam — to też stał bez otoczenia w swoim pokoju, gdy go książę de Monte-Vero prosił o posłuchanie.
Cesarz, który nie łatwo uczuwał skłonność dla kogokolwiek złudzi, który niedowierzał nikomu, bo może sam po sobie sądził, jak mało ludziom wierzyć należy, dla księcia de Monte-Vero powziął rzadką i uderzającą w nim przychylność. Czy Ludwik Napoleon czuł wielką wyższość tego szlachetnego męża, i czy mógł jeszcze pojmować, że uszczęśliwiające przymioty tego księcia, których mu brakowało, mają na sobie jakąś cechę bozkiéj łaski?
Cesarz dał znak meldującemu adjutantowi, aby wprowadził księcia, i wnet wspaniała postać Eberharda okazała się na progu.
Napoleon powitał go swojém zwyczajném poruszeniem ręki, ale na jego żółtawéj, prawie martwo wyglądającéj twarzy osiadł uśmiech, który rzadko i coraz rzadziéj na rysach jego postrzegać się dawał.
— Witam pana, mości książę, rzekł do kłaniającego się Eberharda, którego nie widział od czasu nieszczęśliwie zakończonego polowania w St.-Cloud, witam podwójnie, bo mam obowiązek o ile możności wynagrodzić pana za stratę, którą przezemnie poniosłeś. Przybywasz pan użalać się, że winnych jeszcze nie dosięgła zasłużona kara.
— Przybywam, sire, pewnym, spokojnym głosem odpowiedział Eberhard: wyprosić sobie łaskę! Tych zbrodniarzy urzędnicy pana prefekta policyi nigdy nie wynajdą.
— To byłaby rzecz uderzająca — prawie haniebna!
— Więcéj jeszcze! Ci winowajcy zawsze znajdą środki i drogi uniknienia kary.
— Przypominasz mi mości książę wypadek z la Roquête, powiedział Napoleon widocznie nieprzyjemnie dotknięty: potrafię postarać się, aby uniemożliwić powtórzenie się takowego.
— Racz przebaczyć, sire, mojéj otwartości, ale to nie da się wykonać!
— Jak to mam rozumieć, mości książę? Główny inspektor z la Roquête, któremu uszedł ten wypadek i który zapewne już wtedy był cierpiący, umarł, a kto inny już go zastępuje.
— I ten także umrze, sire!
— Co! czy dobrze rozumiem? Pan mniemasz! że główny inspektor z la Roquête umarł nienaturalną śmiercią?
— Pan d’Epervier był otruty!
— Niepodobna! zawołał niezmiernie oburzony Napoleon i zadzwonił stojącym obok niego na stole dzwonkiem: zupełnie niepodobna! Mimo to chcę jasno widzieć i rzecz jeszcze raz zbadać! Posłać natychmiast szambelana do prefekta policyi, rozkazał wchodzącemu adjutantowi, dzisiaj jeszcze ma być otwarty grób pana d’Epervier i dokładnie przeszukać czy w ciele zmarłego nie znajdzie się trucizna!
— A jeżeli zdanie moje sprawdzi się, sire? spytał Eberhard po wyjściu adjutanta.
— Wtedy przyznam ci, mości książę, iż lepiéj wiesz o wszystkiém niż ja, i sądzę iż łatwiéj wynajdziesz i pojmasz winnych, aniżeli cesarz za pomocą swoich organów — nie przeceniaj pan tego wyznania, jeszcze go nigdy nie uczyniłem! Rzecz załatwiona. Ale jeszcze jedno! Z panem dzieje się to samo co ze wszystkimi ludźmi godnymi zazdrości. Pan masz nieprzyjaciół, mości książę.
Napoleon pytająco i badawczo spojrzał na stojącego przed nim ze wzniosłą spokojnością Eberharda, jakby chciał czytać w jego rysach.
— Dopóki, sire, ci nieprzyjaciele swoją nienawiść tylko przeciw mojéj własnéj osobie wymierzają, nie patrzę na nich wcale — istnieją dla mnie dopiero wtedy, gdy dla podrażnienia mnie i zranienia wylewają żółć swoją na tych, których kocham!
— Bardzo pięknie i szlachetnie, mości książę — ale sądzę prawie, że ta zasada nie zawsze da się wprowadzić w wykonanie!
— Jeżeli nastąpi taki wypadek, sire, potrafię i ja karać, nie gorąco rozdrażniony, lecz spokojnie i z żelazną, nieugiętą wolą! Dawniéj często musiałem być surowym sędzią, gdy jeszcze moje posiadłości nie kwitły w całéj pełni, jaką się dzisiaj cieszą, a ten urząd sędziego bogate wydał owoce. Teraz doszedłem do tego, że tylko rzadko, a nawet prawie już nigdy wykonywać go nie potrzebuję!
— To godne zazdrości! poszepnął nie mogąc się powstrzymać Napoleon i spojrzał na księcia z mimowolném podziwieniem.
Szczególne sprawiał wrażenie widok tych dwóch tak rozmaitych ludzi, stojących naprzeciw siebie w gabinecie — różnych wewnętrznie i powierzchownie. Cesarz Francuzów wyglądał jak chorobliwa, niedoskonała, mała istota w porównaniu z księciem de Monte-Vero, który stał w obec niego wyprostowany, wielki ciałem i duszą, bohatersko piękny i wspaniały. Czy Ludwik Napoleon chciał przygnębić następują — tém pytaniem tak nad nim przeważającego księcia, czy chciał go ugiąć gdy wspomniał o bolesnym punkcie jego życia?
— Mówią mi, mości książę, że tajemnicze związki łączą pana z pewną damą, która niejako wiele daje o sobie mówić — mam tu na myśli hrabinę Ponińską, wyprawiającą w zamku Angoulême uczty ze wschodnią okazałością — czy to prawda?
— Tak, sire, śmiało i spokojnie odpowiedział Eberhard: ta dama to moja małżonka!
— To mnie zadziwia — nie domyślałem się tego — dawałem pani hrabinie przed kilku dniami posłuchanie, na którém rzeczywiście wykryły się bardzo dziwne, awanturnicze stosunki familijne, ale o tych nic nie wspomniała, prócz wzmianki o nienawiści, która mi o związkach wnieść kazała. Strzeż się mości książę, téj nienawiści! Owa hrabina wielką ma potęgę, któréj żadne stosunki Wydrzeć jéj nie mogą. A sprzymierzeńców ma więcéj niż myślałem!
— Przeznaczenie moje chce, aby w czasie długiego pobytu mojego w Europie, drogi hrabiny Ponińskiéj zawsze się z mojemi krzyżowały. Ciężkie to zrządzenie sire, ale umiem je znosić bez gniewu! Plany moje i życzenia, które mnie tu gwałtem sprowadziły; zresztą załatwione będą i skończone, skoro dopełnię kary, jaką winien jestem ludzkości; spodziewam przeto wkrótce już powrócić do moich posiadłości!
— A plany, które pana sprowadziły i z Monte-Vero oddaliły, czy wszystkie wykonane i szczęśliwie się powiodły?
— Składam dzięki Wszechmocnemu, za to, że po wielu latach udało mi się to co osiągnąłem, sire! że nie zostaje mi nic do życzenia, nic do żałowania! Życie nasze to dane, abyśmy umieli być zadowoleni, abyśmy uczyli się odrzekać i dziękować Bogu! Z takiemi uczuciami wracam do owéj odległéj części świata, w któréj znalazłem nową ojczyznę! Tam, na moich rozległych pięknych błoniach, na których spoczywa błogosławieństwo i pokój, pragnę dążąc daléj przepędzić resztę mojego życia.
— I to pana zaspakaja? zapytał Napoleon, jakby był przekonany, że umysł podobny Eberhardowi nie tak łatwo zaspokojony być może.
W posiadłościach moich, nietylko ciesząc się kiełkowaniem pól, ale i stanem moich niezliczonych pomocników, niezmordowanie daléj szerzyć będę cywilizacyę, całemi siłami daléj dążyć, aby ludzkości, o ile słabe moje ramiona dosięgną, dać udział w szczęściu życia, które znajdujemy w wynagrodzonéj pracy. Takie jest zadanie mojego bytu, taki powinien być piękny cel życia, które mi Bóg jeszcze zostawić raczy!
Napoleon zamyślił się i milczał — stanęło mu na myśli porównanie, parallela, nie pomiędzy nim a księciem de Monte-Vero, lecz ważniejsza, dziwna, która ze swojemi następstwami i możliwościami, z towarzyszącemi jéj obrazami, utworzyła interesujący obraz czasu.
— Rzecz szczególna, pomruknął nakoniec: jest to pojedynek, jakiegośmy jeszcze nie widzieli, — pojedynek tak wielki i nowy, że wzbudza mój podziw i mocno mnie obchodzi. Owa hrabina Ponińska tworzy ponęty i świetne drogi do ruiny i upadku, do nędzy i zepsucia — pan, mości książę poświęcasz swoje życie podniesienie ludzkości, daniu jéj udziału i doprowadzeniu do prawdziwego szczęścia, które się znajduje tylko w wynagrodzonéj pracy! Oto gra, oto walka o świat, która mnie w zdumienie wprawia. Życzę panu i nadal najrozleglejszego powodzenia, jakie już osiągnąłeś, i pozostaję przy mojéj obietnicy, że panu w całym moim kraju nadane ma być moc ścigania i ukarania owych winowajców, skoro się sprawdzi coś mi pan poprzednio wyjawił. Dowiesz się pan o mnie, mości książę!
Eberhard oddał ukłon cesarzowi, który go na pożegnanie pozdrowił skinieniem ręki i potém pewnym krokiem zmierzył ku wyjściu z gabinetu.
U portyery obrócił się jeszcze raz i ukłonił cesarzowi, którego spojrzenie, prawie z poszanowaniem, spoczęło na pięknéj wysokiéj postaci księcia.
Duch i pojawienie się tego człowieka nawet władcę Francuzów, który przepędził tak ruchliwe życie, przejęły podziwem i czcią, które na chwilę wzbudziły w nim chęć naśladownictwa.
Ale potém, gdy znikł książę de Monte-Vero, zajął się znowu poprzedniemi myślami, i mniemał, że się sam przed sobą usprawiedliwia i podnosi, gdy z ironicznym wyrazem twarzy poszepnął:
— Od marzeń należy się odzwyczajać, jeżeli się panować pragnie...
Nazajutrz Eberhard otrzymał własnoręcznie przez cesarza zredagowane upoważnienie, do ujęcia winnych i do ukarania ich według prawa i sumienia. Rzeczywiście, jak powiedział książę, w ciele zmarłego Eperviera znaleziono truciznę, gdy otworzono grób i trumnę, a ciało W trupiarni poddano lekarskiemu zbadaniu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Füllborn i tłumacza: anonimowy.