Strona:PL G Füllborn Tajemnice stolicy świata.djvu/1208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto! znacie się? powiedział zdziwiony Eberhard, gdy Marcin na myśl o nocy w St.-Cloud nieco się zakłopotał i jak zawsze w takim razie, kilka razy pogładził ręką po swojéj ciemno-blondb rodzie. Ale właśnie ten manewr powtarzany tém bardziéj go zdradzał.
— O! Moro znać dobrze dobrego sternika Marcina przez brata Sandoka! objaśnił czarny.
— Tak jest, przez Sandoka! potwierdził Marcin.
— No, to tém lepiéj pamiętać będziesz o twoim znajomym! Nie oddalajcie się obaj z pałacu ku wieczorowi, a może i prędzéj potrzebować was będę. Tymczasem rozkaz koniuszemu, gdy pójdziesz z Morem do domu, aby o godzinie dwunastéj zajechał mój ekwipaż w sześć karych koni zaprzężony!
Marcin wytrzeszczył oczy. Książę zwykle jeździł parą koni, chociaż miał stajnię mogącą się mierzyć ze stajnią niejednego króla, a dzisiaj miał być użyty powóz galowy i szesć arabskich ogierów?
Książę zrozumiał dobrze tę zapytującą minę Marcina.
— Aby cię napróżno ciekawość nie dręczyła, śmiejąc się powiedział do swojego starego poufnika, dla którego nie miał żadnych tajemnic: powiem ci tylko Marcinie, że masz wykomenderować także dwóch lokajów dla towarzyszenia mi — jadę do cesarza!
— Wszystko będzie spełnione panie Eherhardzie, odrzekł z uśmiechem zadowolenia Marcin; wszystko się będzie iskrzyło i błyszczało! A sześć koni, niech pioruny trzasną, to prawdziwa rozkosz!
— Cieszysz się bardzo naturalnie z tego, że jadę do cesarza, i robisz jak próżna kobieta, co się starzeje. Chcesz mnie wystroić? Stara, poczciwa duszo!
— Nie pierwszy to cesarz i król, do którego pan Eberhard jedzie, ani też ostatni! z pewną dumą powiedział Marcin.
Skinął ręką na czarnego, aby szedł za nim i oddalił