Tajemnice Londynu/Tom III/Część pierwsza/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Tajemnice Londynu
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1847
Druk S. H. Merzbach
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Les Mystères de Londres
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
SZCZEGÓLNE ZDARZENIE.

Lady B*** wcale téj nocy nocy nie spała.
Nazajutrz, na samém wstawaniu, przyniesiono jéj dwa listy zarazem.
Oto treść pierwszego:

„Pani

„Posyłam pani dwadzieścia tysięcy funtów w bankowych biletach. Wiém, że dziś rano jeszcze będziesz pani mogła wykupić za nie klejnot; użytkuj pani, proszę, z téj sposobności, jakakolwiek ona będzie..
„Jego Królewska Mość, brat mój, nie umie bynajmniéj przebaczać niektórych słabości.
„Wolę raczéj postradać złoto, jak Jego drogi szacunek.
„Z twojéj strony, kochana lady, jest to nieszczęściem, nie zaś błędem. Chciéj wierzyć, że jestem więcéj jak zawsze twoim pokornym sługą.

Fryderyk“

List ten pochodził od Jego Królewskiéj Wysokości, Fryderyka Brunświckiego, księcia Yorku i Albany, hrabiego Ulster, etc. etc.

Lady Joanna B***, ładna, trzydziesto-letnia kobiéta, złożyła ten piérwszy list głębokie wydając westchnienie i otworzyła drugi, który brzmiał w tych słowach:
„Milady!

„Znając zaszczytny charakter Jego Królewskiéj Wysokości, Jego wyłączne stanowisko i krok jakiegośmy się względem niego dopuścili, spodziewamy się, że pani odbierzesz dziś rano dwadzieścia tysięcy funtów w bankowych biletach.
„Racz Jaśnie Wielmożna Pani włożyć tę summę do fiakra stojącego w téj chwili przed bramą twego domu i każ się zawieźć sama przed „kościół Śgo Pawła. Jeżeli się pani o godzinę spóźnisz, klejnot będzie w drodze do Brighton, a bardzo nam trudno będzie, milady, wrócić go z Francyi, jakkolwiek usilnie pragniemy uczynić pani przyjemność.”
Żadnego podpisu.
Lady Joanna B*** mocno zadzwoniła.
— Betty, rzekła do pokojowéj; idź zobacz co tam stoi przed bramą... Prędzej!
— Co tam stoi, milady?...
— Idźże, mówię! Betty wyszła i w kilka sekund przybiegła zdyszała.
— Milady, odpowiedziała, nie ma nikogo.
— Nikogo, Betty!... Czy jesteś tego pewną?
— Niezawodnie milady... Nikogo prócz fiakra, którego woźnica mocno mi się przypatrywał!...
— Fiakr! po wtórzyła lady B*** stłumionym głosem; wyjdź Betty!
Lady Joanna B*** niespokojnie zaczęła przechadzać się po pokoju.
Co czynić? mówiła wahając się, jakże powierzać się ludziom tego rodzaju?... Któż wie czy pieniądze księcia nie doznają tego samego losu co i pierścień?... Ale list Jego Królewskiéj Wysokości jest stanowczy: wymaga on odemnie tego kroku: a więc słusznie mogę pokładać zaufanie... a jeżeli się spóźnię, wszystko może być stracone!
Znowu zadzwoniła i kazała się czém prędzéj ubierać.
— Czy nic przy tym liście nie przyniesiono? spytała po chwili.
— Owszem milady... Położyłam na toalecie milady małą palissandrową szkatułkę.
— Daj ją tu!
Betty podała szkatułkę. Lady Joanna otworzyła ją, a przekonawszy się, że w niéj pełno bankowych biletów, napowrót ją na klucz zamknęła.
— Zanieś to do fiakra, rzekła.
— Do fiakra, milady?
Lady Joanna tupnęła nogą zniecierpliwiona.
— Do jakiego fiakra? zapytała powtórnie Betty... Niech mi milady raczy przebaczyć!... do fiakra, który...
— Ruszaj!
Po odejściu Betty, lady B*** zarzuciła szal na ramiona i pobiegła w ślad za służącą, gdyż przyszło jej na myśl, że fiakr mógłby odjechać ze szkatułką.
Wsiadła do fiakra i zamknęła drzwiczki przed samym nosem Betty, która byłaby oddała trzech miesięczną płacę za wiadomość o powodzie tego tajemniczego wyjazdu.
Zaledwo lady B*** została sama w fiakrze, woźnica natychmiast zaciął konie i ruszył, niepytając nawet dokąd ma jechać.
Nie można powiedzieć, że lady B*** działała z pośpiechem, albo nieroztropnie. Nie mogła wybierać; okoliczności nagliły ją gwałtownie i nieodzownie. Gdy się znalazła sama w powozie, który nie wiedziała dokąd jedzie, którego woźnica nie czekał jéj rozkazów, wracało na nowo całe jéj powątpiewanie, cała bojaźń.
Sama, z takim skarbem, miała się widzieć z ludźmi, których rzemiosłem była kradzież Czyliż to mały powód do obawy?
Ale jakże się teraz cofnąć? Czyliż się już za nadto nie posunęła? i czyliż woźnica nawet usłucha jéj głosu?
Fiakr przebył West-End i przybył na Fleet-Street! Dalszą drogę odbywał przez Ludgate-Hill i stanął na dziedzińcu kościelnym, po lewéj stronie bazyliki kościoła Śgo Pawła. Niedaleko stamtąd, czekał pyszny ekwipaż, którego zamknięte drzwiczki nosiły na sobie herb Dunois. W chwili gdy fiakr zatrzymał się, stangret ekwipażu zsiadł z kozła i otworzył drzwiczki. Wysiadła z powozu stara mała kobiéta, cała owinięta w watowaną atłasową salopę oszytą futrem, — która skacząc jak kotka po kamieniach, dla uniknienia błota, zbliżyła się do fiakra.
Woźnica fiakru zsiadł także i otworzył drzwiczki.
Mała kobiéta dygnęła po trzykroć przed lady Joanną i przemówiła bardzo dziwacznym włoskim akcentem:
— Jestem najuniżeńszą sługą della vostra Altezza, i jeżeli mi pani raczysz dozwolić, ośmielę się zająć miejsce obok jéj dostojnéj osoby.
Lady Joanna B*** spojrzała zdziwiona na to żyjące stworzenie. Spodziewała się tragedyi, a przygoda zaczynała się jak farsa. W pewnych usposobieniach umysłu wszelka niespodzianka czyni ulgę. Lady B*** uczuła, że ciężar tłoczący jéj serce zmniejszył się nieco.
Tymczasem mała kobiéta lekko wskoczyła do fiakra i usiadła naprzeciw lady B***, nie bez niezliczonych powitań.
Jo sono, jeżeli Vostra Eccellenza pozwolisz, hrabina Kantakuzenos, wdowa po rodzonym stryju Jego Świątobliwości Ojca naszego w Rzymie... La vostra emminentissima Eccellenza, może we mnie zupełne położyć zaufanie, bo il mio povero cuore żywi dla niéj realmente macierzyńskie uczucie.
— Dokąd mię wiozą? spytała lady B***.
Signora si! Bóg mi świadkiem, że rzuciłabym się na rozrzażone węgle, aby uczynić un piccolissimo piacere alla vostra illustrissima Altezza.
— Pytam panią dokąd mię wiozą? powtórzyła lady B***.
Signora si! świadczę się Najświętszą Matką Boga i San Pietro di Roma il beatissimo Padrone zmarłego męża mojego hrabi Kantakuzenos, że la vostra Altezza znajdzie we mnie najuniżeńszą niewolnicę.
To mówiąc mała kobiéta porwała rękę lady Joanny i szybko ją do swych ust poniosła. Lady Joanna zadrżała i spojrzała na nią przerażona... Nie śmiała powtórzyć swego zapytania, przekonana, że towarzyszka jéj żartuje złośliwie, lub jest szalona.
I znowu ją strach ogarnął, i mimowolnie spojrzała na drzwiczki, jakby chcąc wołać o pomoc. Fiakr obrócił i jechał po jednéj stronie Lincoln’s-inn-Fieldt. Lady B*** poznała doskonale ten plac i jego okolice.
Ale właśnie gdy zaczynała zbierać myśli, mała kobiéta wyjęła z zarękawka, białą, wyschłą, zziębłą rękę i pociągnęła za sznurek, który spuścił na drzwiczki firankę z czerwonej materyi dla oka nieprzenikliwéj.
Lady Joanny B*** powodowana instynktem zwróciła swe spojrzenie na drugie drzwiczki; ale zaledwie spostrzegła róg Gate-Street, gdy zręczne palce małéj kobiéty uprzedziły ją i druga podobna firanka, równie nieprzezroczysta, zupełnie przeszkodziła wciskaniu się dziennego światła.
Lady Joanna B*** przerażona wsunęła się w głąb powozu. Nagle ujrzała się rozłączoną z tym światem żyjącym, pełnym słońca, światem zostającym pod opieką prawa i pod jéj protekcyą; teraz widziała się na łasce świata ciemnego i straszliwego, o którym często słyszała mówiących, i w który zaledwie chciała wierzyć, który jest nieprzyjacielem prawa i wszystkiego czém się prawo opiekuje.
A potém odzyskawszy odwagę przez zbytek obawy, podniosła się i chciała odsunąć firanki.
Palec małéj kobiéty, zimne i twarde jak kość słoniowa, wpoiły się w białe ciało jéj ramienia.
— Niech się Vostra Altezza tyle nie trudzi, rzekła mała kobiéta, nieprzyzwoicie jest, aby publiczność widziała w tak skromnym powozie szlachetne rysy della vostra Eccelenza.
— Ale w imię nieba! zawołała lady Joanna, dokądże chcecie mię zawieść?
Signora si!... arcy szlachetne rysy promienistéj twarzy della vostra illustrissima Allezza... Zdaje mi się, że vostra Allezza coś mówiło? Powinnam była uprzedzić ją, że Bóg nie udarował słuchem uszu moich.
— Głucha! szepnęła lady B***, która odtąd musiała wyrzec się wszelkiéj nadziei zmiękczenia swéj towarzyszki lub otrzymania odpowiedzi.
Signora si! zaczęła znowu mała kobiéta; szlachetny mój małżonek, il Conte Kantakuzenos mawiał zawsze... ale mniejsza oto... jeżeli la vostra serenissima Eccellenza chce wysiąść, nie mogę temu przeszkodzić, niech mię Bóg od tego zachowa!... ale vostra Allezza musi odejść z próżnemi rękami.
Lady B*** czém prędzéj poszukała na siedzeniu swéj szkatułki, ale szkatułka już zniknęła.
— O mój Boże! zawołała.
— Jeżeli, przeciwnie — dodała mała kobiéta z niezachwianém przymileniem — la vostra Eccellenza pragnie tu pozostać, trzeba koniecznie aby nie dotykała tych firanek, umyślnie dla niéj urządzonych.
Ostatnie słowa wyrzeczone były dwójznacznym tonem.
Lady B*** zadrżała.
Mała kobiéta nic więcéj nie mówiła. Powóz toczył się daléj wpośród wszelkiego rodzaju zgiełku napełniającego od rana do wieczora ulice Londynu. Trwało to długo. Potém zgiełk zmniejszył się, a wreszcie zupełnie ustał. Koła powozu nie skakały już po bruku, ale ślizgały po lepkiém i grzęskiém błocie.
— Już się zbliżamy! rzekła mała kobiéta.
I prawie natychmiast, fiakr stanął, i drzwiczki otworzyły się.
La vostra Altezza może teraz patrzeć ile zechce, rzekła mała kobiéta z przyjacielskim uśmiechem — racz pani przez chwilę na mnie poczekać.
Stangret podał rękę; contessa Kantakuzenos wysiadła, poskoczyła po błocie do sąsiedniego domu.
Był to dom szczególnego rodzaju. — Żadnych nie miał drzwi. Nic nie oznajmowało, iż można się było do niego dostać inaczéj jak po chwiejącéj się drabinie, bo wszystkie okna zakryte okiennicami, przedstawiały nieprzebyty mur drewniany.
Lady B*** spiesznie korzystając z udzielonego sobie pozwolenia wychyliła się przez drzwiczki i rzuciła wkoło chciwem spojrzeniem.
Nie mogła rozpoznać tej okolicy. — Przed sobą miała dom, o którym mówiliśmy, wysoki i szeroki, zniszczony, ponuréj powierzchowności. Z prawéj i lewéj strony tego domu pełno było gruzów i ruin widocznie niezamieszkałych; naprzeciw wysokie mury, z po za których wyglądały długie gałęzie drzew ogołoconych z liści.
Mgła zaczynała opadać. Obie strony ulicy były jakby dymem zasłonięte.
Jazda trwała dosyć długo, — lady B*** z tego wnieść mogła, że miejsce to musiało być dosyć oddaloném od kościoła Śgo Pawła; ale i ten wniosek nie był pewnym, gdyż stangret naumyślnie mógł jechać dalszą drogą.
Tak więc pozwolenie udzielone lady B***było zupełnie dla niéj bez korzyści; inaczéj mniemamy, że byłaby go wcale nie uzyskała.
Nie wiedząc co począć lady wlepiła wzrok w swą towarzyszkę podróży.
Ta dziwaczne wykonywała manewra. Usiłowała ona stając na palcach dostać się do małéj dziurki wydrążonéj w jednéj z dolnych okiennic, ale nie mogła żadną miarą tego dopiąć. Nakoniec zawołała stangreta, który wziął ją na ręce i podniósł do żądanéj wysokości.
Przyłożyła do niéj usta i głośne dała hasło.
— Kto tam? ryknął gruby głos za okiennicą.
Donna della notte, carissimo mio, odpowiedziała mała kobiéta przez dziurę w okiennicy.
Głos wewnątrz zamilkł.
Lady B*** nie mogła zrozumieć wymówionych słów. Wszystko to w jéj przekonaniu sięgało najśmieszniejszych granic niepodobieństwa. — Mniemała się być igraszką snu fantastycznego.
— A no! i cóż! zawołała znowu mała kobiéta tonem gniewu.
— Mów z nimi uczciwą angielszczyzną! do licha! rzekł stangret; jest tam kilku dzielnych chłopaków, którzy nie rozumieją twéj djabelskiéj francuzczyzny.
— Gentlewoman of the night! dosyć wdzięcznie wymówiła mała kobiéta.
— Dobrze! odpowiedziano wewnątrz; strzeż się!
Stangret i mała kobiéta usunęli się. — Nagie otworzono okiennicę, a w téj chwili z okna wypadły schody, które podobne jak stopień u powozu, szerokie i wygodne dały przejście.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: Seweryn Porajski.