Szpieg (Cooper, 1829-30)/Tom IV/Rozdział I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor James Fenimore Cooper
Tytuł Szpieg
Podtytuł Romans amerykański
Tom IV
Rozdział I
Wydawca A. Brzezina i Kompania
Data wyd. 1830
Druk A. Gałęzowski i Komp
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz J. H. S.
Tytuł orygin. The Spy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZPIEG.
ROZDZIAŁ I.

Sowa przenosi czarne nocy cienia,
Skowronek woli światło, które dzień rozlewa,
Bystry się sokół wzbiia pod niebios sklepienia,
W zarośłach krzaków, czuły słowik śpiewa.

Deutt.

W kraiu zamieszkałym po większéy części prześladowanemi ofiarami, ludźmi, którzy iedynie dla tego wyrzekli się oyczyzny swoiéy, aby idąc za głosem własnego sumienia, używać mogli wolno praw wyznania swoiego, łatwo domyśleć się można, iż nie tyle, iak gdzie indziéy, przywiązywano obowiązków do religiynych obrzędów, które przed zgonem Chrześcianina, towarzyszyć mu powinny. Właścicielka iednak folwarku, gdzie Henryk uwięziony siedział, wychowana w domu bogoboynych rodziców, skoro tylko dowiedziała się, że wyrok śmierci zapadł na Henryka, oraz kiedy go do iéy mieszkania odprowadzono, piérwsza uczuć mu dała potrzebę przywołania Kapłana, któryby mu ostatniéy przed śmiercią pociechy udzielił, i na co iakieśmy iuż powiedzieli Kapitan Warthon zezwolił.
Pełna zatem pobożnego zapału, o zbawienie duszy młodego Officera, który kilka iedynie godzin żyć iuż miał na ziemi; przekonana że bramy niebieskie, nie otworzą się inaczéy, iak za głosem Wielebnego Brawlducka w pobliskiéy mieszkającego parafii, szczerze pragnęła, ażeby żaden inny, tylko ten Minister przygotował skazanego na drogę wieczności. Kazała zatém osiodłać naylepszego konia meża swoiego, i Cezar za sprowadzeniem owego duchownego przewodnika, wysłanym został.
Z nadzwyczaynym pośpiechem wywiązał się on ze swego poselstwa, zdaiąc z niego sprawę zwykłym swym sposobem, to iest, tak prędko i nie wyraźnie, że ledwie z iego mowy dorozumieć się można było, iż Wielebny Brawlduck zatrudniony będąc obowiązkami kościoła, sam przybydź nie może, lecz że w mieyscu swoiém iednego ze swych przyiaciół przed wieczorem przyszle.
Przerwa, o któréy w poprzednim namieniliśmy rozdziale była skutkiem głośnego wyrzekania właścicielki folwarku, która chcąc osobiście uprzedzić Henryka, o przybyciu zacnego Kapłana, nagle nieprzewidzianą trudnością wstrzymaną została.
Oprócz albowiem familii Henryka, i Cezara, iako zostaiącego w obowiązkach domu, nikomu zresztą pod żadnym pozorem nie wolno było weyść do więzienia. Spór zatém zaszedł między właścicielką, a kapralem przededrzwiami, które szyldwach do połowy otworzył, czekaiąc tylko na zezwolenie swego starszego.
— Jużem ci powiedział, że nie weydziesz, powtórzył kapral.
— Jak to! zawołała poczciwa kobieta, z całém uniesieniem religiinéy gorliwości, odmawiaszże pociechy w religii, zaufania w Bogu, nadziei w wieczności, iednemu z bliźnich twoich, stoiącemu nad grobem. Chceszże pogrążyć iego duszę w czyszczowych mękach, w otchłani piekielnéy, kiedy go od téy szatańskiéy mocy, ręka duchowna uwolnić może?
— Do mnie dobra kobieto! należy tylko wypełnić co mi kazano. Lecz uday się do Officera straży, do porucznika Massona, a ieżeli on pozwoli, sprowadź sobie dla mnie wszystkich Xięży z całego świata. Nie ma godziny, iakeśmy chwalili piechotę, cóźby powiedziano żeby dragony Wirgińscy mniéy mieli bydź pilni, w swéy służbie.
— Możesz wpuścić tę kobiétę, rzekł Dunwoodi.
Kapral z uszanowaniem podniósł rękę do kaszkieta; szyldwach broń zaprezentował, i właścicielka wchodząc do więzienia rzekła:
— Promień wieczności zeszedł dla ciebie Kapitanie Warthon; Kapłan przybył, chciałabym iednak wprzód wiedzieć, czyli będzie mógł weyść tutay, gdyż przyiaciel naszego szanownego Brawlducka czekać podedrzwiami nie może.
Major zapewnił iż bez trudności wpuścić Wielebnego każe, i oświadczywszy że służbą powołany, do New-Windsor iechać musi, stroskaną we łzach familią, sam los iéy dzieląc zostawił.
Wkilka minut poprzedzony przez Cezara, a wspierany przez właścicielkę folwarku, wszedł do więzienia Wielebny; człowiek średniego wieku, wzrostu bardziéy iak zwyczaynego, chociaż ile można było miarkować zbyteczna szczupłość iego ciała, wyższym go wydawała, niżeli nim był w istocie. Zimna, i surowa iego postać, zdawała się oznaczać w nim męża zaiętego iedynie samém rozmyślaniem nad ułomnościami, i znikomością rodu ludzkiego. Szerokie, rude brwi spadały mu na oczy, zakryte z tak ciemnego szkła zrobionemi okularami, iż ledwie niekiedy z pod nich przebiiały, się srogie iego weyrzenia, które podobne do błyskawicy, zdawały się bardziéy grozić gromami przedwiecznego, niż wzbudzić ufność w nieskończoném miłosierdziu Jego. Długie włosy tegoż samego, co brwi koloru, rozrzucone w nieładzie, zasłaniały mu czoło, twarz i szyię całą. Ogromny zaś kapelusz pognieciony, i podarty, w kształcie równokątnego tróykąta podanym był więcéy naprzód głowy, i nie pozwalał dobrze rysów iego rozróżnić: z tém wszystkiém co tylko spostrzcdz można było, oznaczało w nim dzikiego fanatyka, i nieprzyiaciela wszelkiéy innéy religii. Od stóp do głowy suknie miał na sobie czarne, przez czas wypłowiałe, i powiększéy części białemi świecące się nićmi: trzewiki zaś, szerokie zdobiły sprzączki, które srebrno miedzianego koloru, dwóch wieków zasięgać musiały.
Z poważną miną postąpił na środek izby, ledwie głową ruszyć raczył, usiadł na stołku podanym sobie przez starego Negra, i z dziesięć minut siedząc w milczeniu, po kilka razy westchnął głęboko.
Pan Warthon sądząc iż Wielebny, sam pozostać chce z synem, wziąwszy obydwie swe córki pod ręce, do innego z niemi udał się pokoiu. Miss zaś Peyton nim wyszła, zapytała Wielebnego, czyby sobie iakim posiłkiem służyć nie kazał?
— Siły moie, nie składaią się z rzeczy tego świata, odpowiedział grobowym, i przytłumionym głosem. Trzy razy iuż dzisiay wołany byłem na usługi Pana moiego i nie upadłem z słabości.
— Obowiązki twe móy oycze, niebyły ci bezwątpienia przykre, z tém wszystkiém po trudach, których doświadczyłeś przybywaiąc tutay......
— Kobiéto! przerwał z zapałem, obowiązki stanu nie utrudzaią nikogo, kto im się szczerze poświęcić zechce. Nie sądź, abyś nie była sądzoną. Nie iest bowiem pozwolone śmiertelnym, zgłębiać skryte Opatrzności zamiary.
— Nigdy nie sądzę, o zamiarach bliźnich moich, cóż dopiero o tych, iakie Opatrzność w wyrokach swoich dla nas zakreśliła: odpowiedziała Miss Peyton z uprzeymością, choć niebardzo ukontentowana z gromiącego tonu, jaki nieznaiomy przybrał.
— Dobrze czynisz kobieto! rzekł trzęsąc głową, z dumném wyniesieniem i wzgardą; pokora przystoi płci twoiéy, i potępieniu, na iakie od przyiścia swego na świat skazaną iesteś.
Zdziwiona Miss Pcyton tak nadzwyczayném postępowaniem, ustępuiąc głosowi Kapłana, odpowiedziała z wrodzoną sobie dobrocią: iest przecież władza, która nie odrzuca próźb naszych, bylebyśmy do niéy udawali się z ufnością, i pokorą.
— Nie wszyscy co wołaią są wysłuchani, i wielu iest proszących a mało wybranych. Nędzny prochu! i skądże możesz bydź pewną, że Bóg Sędzia Twóy, na strasznym Sądzie odpuści ci grzechy życia twoiego. Jeżeli nie czuicsz w sercu swoiém prawdziwéy ku niemu miłości, iaką winna mu iestcś, ieżcli dopuściwszy się różnych występków i zdrożności, sądzisz teraz że pokutą i żalem, Maiestat Jego przebłagać potrafisz, niewarta więcéy iesteś, iak faryzeusze, i celniki.
Do tego stopnia posunięty fanatyzm, tak mało był znany w Ameryce, że Miss Peyton wierzyć z początku zaczęła, iż Kapłan obłąkanym bydź musiał. Lecz przypomniawszy sobie, iż ten który go przysłał, powszechną wziętość i szacunek w owych okolicach posiadał, usunęła z swéy myśli powziętą o nim opinią, i aby go więcéy nie obrażać, odpowiedziała mu uprzeymie:
— Jeżeli się mylę, iż źrzódło miłosierdzia opatrzności dla wszystkich ludzi iest otworzone, znayduie w tém przynaymniéy tak wielką dla siebie pociechę, iżbym nie czuła żadnego dobrodzieystwa na ziemi, gdybym iuaczéy myślała.
— Nie ma miłosierdzia tylko dla wybranych, rzekł Kapłan z uniesieniem, a ty pogrążoną iesteś w otchłań duchów na wieczne potępienie skazanych. Wszakżeś téy religii która na próżnych ceremoniach, całą wartość swoją zasadza, a którą gnębiciele nasi wprowadzić do nas chcieli, równie iak swe prawa o cle i herbacie? powiedz czy mnie domysły nie zwodzą, pamiętay że Bóg patrzy na ciebie, i wyznay szczerze, czyli należysz do téy bałwochwalczéy i bezbożnéy sekty, która ołtarze swoie krwią miliona ludów zbroczyła.
— Żyię w religii oyców moich.....
— Tak, tak, iuż wiem: słuchasz papieżochwalców, ludzi, którzy nie umieią grzeszyć, tylko z różańcem w ręku. I także to Święty Paweł pogan nawracał? nie: żadnéy łaski, żadnego zbawienia dla ciebie! potępienie! potępienie wieczne!
Obecność moia mniéy potrzebną tu się bydź zdaie, rzekła Miss Peyton ozięble: polecam Bogu siostrzeńca moiego, którego w ostatku dni moich, opłakiwać nie przestanę.
Wtych słowach wyszła ze łzami wraz z właścicielką folwarku, która chociaż szczerze wierzyła, iż Miss Peyton iako téż ci wszyscy, którzy nie dzielili religiynych zasad Wielebnego Brawlducka, muszą bydź koniecznie na drodze potępienia, nie sądziła iednak za rzecz przyzwoitą, aby człowiek, tém więcéy Xiądz, który tłómaczem będąc praw Boskich, powinienby dać z siebie przykład łagodności i umiarkowania, w podobne wpadał uniesienia, iakie nikogo nie zastraszą, każdego zniechęcą, wielu do większych ieszcze występków ośmielą, ieżeli w Bogu, zamiast dobroczynnego oyca, nieubłaganego despotę wystawiać sobie będą.
Henryk cierpliwie aż do tego momentu, znosił niezasłużoną zniewagę swéy ciotki; lecz gdy sam tylko został z Kapłanem i Cezarem, obróciwszy się do pierwszego rzekł z gniewem.
— Spodziewałem się znaleść w tobie, człowieka przeiętego pobożnością i pokorą, nie zaś szalonego fanatyka, który w mieyscu wzbudzenia miłości Boga, i zaufania w wyrokach Jego, przeraża duszę przestrachem i rozpaczą. Sposób twóy obeyścia się z ciotką moią, nie iest godny abym cię dłużéy słuchał. Wychódź ztąd zatém, i pozwól mi samemu rozmyślać nad przyszłością moią, gdyż z tobą dzikim nic do czynienia miéć nie chcę.
— Takim mi bydź należało, abym doszedł do celu moiego, odpowiedział mniemany Kapłan, cichszym i zupełnie odmiennym głosem.
— Co słyszę, zawołał Henryk, głos ten tak mi się dobrze znaiomym bydź zdaie.
— Tak iest: to móy Kapitanie Warthon, rżekł Harwey Birch, zdeymuiąc swe okulary, i daiąc mu przez to poznać bystre świecące się swe oczy, fałszywemi zakryte brwiami.
— Sprawiedliwy Boże! to Harwey!
— Cicho! imie to nic powinno bydź wspominane w pośrodku woysk Amerykańskich, gdybym bowiem odkrytym został, pierwsze drzewo ukończyłoby zawód usług i poświęceń moich. Lecz nie mogłem spać spokoynie wiedząc, że niewinny masz zginąć, i dla ocalenia ciebie zapomniałem o sobie.
— Dziękuię ci, rzekł Henryk, ściskaiąc go za rękę, po tysiąc razy ci dziękuię, lecz ieżeli życie moie, mam okupić niebezpieczeństwem twoiego, tak wielkiéy ofiary nie żądam po tobie, i proszę cię, abyś się ztąd natychmiast oddalił, zostawiaiąc mnie przeznaczeniu moiemu. Dunwoodi poiechał w tym momencie wstawiać się za mną, i byle znalazł Harpera, mam nadzieię iż wolnym niezawodnie zostanę.
— Harpera! powtórzył Kramarz zatrzymuiąc w powietrzu rękę, w chwili gdy na powrót miał włożyć swe okulary, cóż wiesz o Harperze? Czemuż tak iesteś pewien, iż ci w tym razie użytecznym bydź może?
— Gdyż mi to przyrzekł, i dał słowo które iest prawem dla niego. Wszakżeś go widział u mego oyca w Szarańczach?
— Nie, przynaymniéy nie przypominam go sobie; lecz zkądże go znasz tak dobrze, jakież masz powody do przekonania, iż dotrzyma swego słowa, które ci iak powiadasz uczynił?
— Natura byłaby naywiększą zdrayczynią, gdyby zwodzicielowi, ogołoconemu z dobréy wiary, nadawała rysy honoru i otwartości. Zresztą nie prosiłem go, nikt za inną słowa się nie odezwał, on sam mnie zapewnił, iż użvtecznym mi bydź zechce, na co tém pewniéy rachować mogę, iż Dunwoodi, zaręczył mnie, że on ieden ma naywiększą u Washingtona przewagę.
— Kapitanie Warthon! rzekł Birch, spoglądaiąc wokoło siebie, ani Harper, ani Dunwoodi, ani nikt w świecie, ocalić cię nie iest w stanie, oprócz mnie iednego. Bądź pewien, iż ieżeli za godzinę nie uda mi się wyprowadzić ztąd ciebie, iutro zrana uyrzysz się na rusztowaniu, iakbyś był zabóycą, lub naygłównieyszym zbrodniarzem. Tak: takie to są ich prawa! Ten co rabuie i zabiia w woynie, iest szanowany i nagrodzony, ten zaś który im wiernie i poczciwie służy, haniebną ginąć musi śmiercią.
— Birchu! zawołał Warthon z zapałem, zapominasz, żem nigdy przecie nie grał roli nikczemnego szpiega. Wszakże komuż lepićy wiadomo, iak tobie, iż oskarżenie moie iest zupełnie fałszywe i potwarcze.
Krew wystąpiła na bladą twarz Kramarza, lecz rysy iego przybrały natychmiast zwykłą swą cechę.
— To co powiedziałem, powinno ci bydź dostateczne, odpowiedział; dzisieyszego poranku spotkałem Cezara, i ułożyłem z nim plan, który ieżeli póydzie podług méy myśli, uratowanym bydź możesz, inaczéy powtarzam ci, żadna władza na ziemi, nawet sam Washington ocalić cię nie iest w stanie.
— Nie ma czasu namyślać się długo, rzekł Henryk; słucham twéy rady, abym sobie nic do wyrzucenia nie miał, wszystko zrobię co mi tylko rozkażesz.
— Więc dobrze, rzekł Kramarz, teraz cicho!
Otworzył drzwi, i udawszy ten sam ton, oraz głos, z iakim dał się słyszeć przybywaiąc. Szyldwach! rzekł, musimy z tym grzesznikiem oddać się modlitwom dla otworzenia mu bramy do nieba. Pilnuyże, żeby nam nikt nie przerywał.
— Otwieray lub zamykay mu sobie tę bramę, odpowiedział dragon, to nie należy do moiéy służby. Mam rozkaz nie wpuszczać nikogo, tylko krewnych więźnia, i gdyby z nich chciał go kto odwiedzić, zabronić mu nie iest w méy mocy. Co zaś do obcych, nikt nie weydzie bez szczególnego rozkazu.
— Zuchwały grzeszniku! zawołał mniemany Kapłan, nie widziszże iasności niebicskiéy przed oczyma, boiaźni Boga nie czuieszże w sercu? powtarzam ci że ieżcli lękasz się kary iaka występnych w dniu ostatecznym czeka, nie powinieneś pozwolić, aby ktokolwiek z bezbożnych, mieszał sprawiedliwych modły.
— Ha! ha! ha! ha! rzekł śmieiąc się dragon, iaka szkoda że nie ma tu sierżanta Hollister, coby to było dla niego za szczęście podobną, usłyszeć naukę. Tylko proszę Xięże Kaznodzieio, mów trochę ciszéy, bo zagłuszysz moich kolegów, że nie będą wiedzieć kiedy na nich do koni zatrąbią. Aby ci zaś kto nie przeszkodził, trzebaby iaki sposób obmyśleć. Masz nóż? czekayże, podłóż go pod spód klamki, a wtenczas zie kaduka, kto weyść potrafi.
Harwey przymknął natychmiast drzwi, i korzystaiąc z rady dragona, użył wskazanéy mu ostróżności.
— Nie zapominay się Harwcyu! co robisz? rzekł Henryk powątpiewając, aby iego zamiary przyiść mogły do skutku; czyż nie wiesz, iż kto się z czém ukrywa, w tém większe się podeyrzenie podaie.
— Wiem co robię, odpowiedział Kramarz dobywaiąc z kieszeni różnych rupieci, iakie z sobą przyniósł: inaczéybym sobie postąpił z piechotą, która iest znaną ze swéy nadzwyczaynéy przezorności, ale co dragony, to bawoły! łatwo ich w iarzmo wprządz można. Na odwadze i zuchwałości Kapitanie Warthon wszystkie nasze nadzieie zawisły. Lecz śpieszmy się, Pan ze sługą na suknie pomieniać się musi.
Piorunem nastąpiła zamiana, lecz Cezar wstrząsnął głową.
— Młody Pan rzekł, wcale niepodobny do Cezara, zupełnie co innego.
— Zaczekay chwilę, odpowiedział Harwey, przybieraiąc Henryka w maskę doskonale zrobioną, i maiącą nie tylko kolor, ale wszystkie rysy Afrykańskiego rodu.
— Usta za wielkie, rzekł Cezar, ia podobnych ust nie mam.
— Zaczckay rzekł ieszcze raz kramarz, i włożył na głowę młodego Kapitana perukę do wpół czarną, i do połowy białą, naśladuiącą całkiem włosy starego Negra. Słowem w puł kwadransa, Henryk tak doskonale przemienił się w postać Cezara, iż on sam przyznać musiał, ze mu nic nie braknie, tylko co usta miał trochę za szerokie.
Birch z ukontentowaniem wpatrywał się w swe dzieło.
— Wcałém woysku Amerykańskiém Kapitanie! ieden iest tylko człowiek któryby ciebie poznał, lecz Bogu dzięki niema go tutay.
— O kimże chcesz mówić?
— O tym co cię pierwszy zatrzymał, o Kapitanie Lawton. Rozróżniłby on od razu twą białą skórę, o trzy kroki od siebie. Ale ieszcze chwilę; zapomniałem o nogach.
Dobywszy w tém wełny z kieszeni, wypchał nią wewnątrz pończochy Kapitana, aby tym sposobem nadać iego nogom zupełną koszlawość starego Negra, o któréy na początku téy historyi powiedzieliśmy.
— Dobry Boże! rzekł Cezar, iak téż moie spodnie przydały się młodemu Panu?
— A twe pończochy? zapytał Harwey, w którego rysach, przebiiała się wesołość z niespokoynością złączona, co iak łatwo domyślać się można, pochodziło z znaiomości niebezpieczeństwa, na iakie się narażał, połączonego z przyzwyczaieniem do podobnych wypadków, tudzież z nadzieią, uiszczenia szczęśliwie swoiego podstępu.
— Teraz Cezarze, rzekł Harwey, wyciągaiąc z małego skórzanego woreczka dobrze wypudrowaną perukę, któréy włosy całkiem były ułożone na sposób Henryka, potrzeba zasłonić twoią siwiznę. Tak dobrze! uklękniy przed tém krzesłem, obróć się tyłem ku drzwiom, módl się, albo udaway modlącego: zawsze masz powód proszenia Boga za panem swoim, niezmieniay ani na moment swoiéy postawy, nie odzyway się do nikogo, i rób co tylko możesz, abyś ile możności przedłużył odkrycie naszéy ucieczki.
— Będę iuź wiedział co mam robić: odpowiedział stary Negr, nauczyłeś mnie zrana méy sztuki.
— Co do ciebie, kapitanie Warthon, dodał Birch, staray się nie trzymać głowy tak wysoko, przygarbić się trochę prawym ramieniem, zmienić swóy ruch woyskowy, i prybrać wolny, ociężały chód Cezara. Sprobuyże kilka razy przeyść się po pokoiu..... To nie tak... patrz na mnie.
W tych słowach naśladować doskonale zaczął chód, i całą postawę starego Negra, i po kilku przykładach uformował swego ucznia tak dobrze, o ile mu pośpiech, i nagłość czasu pozwalała.
Otwieraiąc w końcu drzwi: szyldwach rzekł przywołay gospodyni domu, i pilnuy żeby nikt nie przeszkadzał temu pokutuiącemu grzesznikowi.
Żołnierz rzucił okiem po izbie, pewien był że widział więźnia oddanego modlitwom, i spoyrzawszy z pogardą na mniemanego Kapłana, przywołał właścicielkę domu, która natychmiast pośpieszyć nie omieszkała.
— Siostro moia! rzekł do niéy Harwey, nie masz czasem xiąźki pod tytułem: ostatnie momenta umieraiącego winowaycy po chrześciiańsku, albo, myśli nad wiecznością dla użytku tych, którzy przymuszeni są umierać gwałtowną śmiercią.
— Nigdym o niéy nie słyszała.
— Biada grzesznikom, co nie znaią tego nieoszacowanego pisma, które otwiera źródło pociechy i niewyczerpanćy łaski, iż każdy kto ie przeczyta, więcéy w godzinę dobroczynnych skutków odniesie, niż gdyby całe życie swoie chodził na nauki, wszystkich kaznodzieiów w świecie.
— Co za skarb nieoceniony! I gdzie téż ią wydrukowano?
— Oryginalnie książka ta napisaną była po Grecku w Genewie, tłómaczona zaś i wydrukowana została w Bostonie. Każ okulbaczyć naylepszego ze swych koni dla tego Negra, co poiedzie za mną do brata moiego Brawlducka i rzadkie to dzieło Panu swoiemu przywiezie. Móy bracie dodał Birch obracaiąc się do Cezara, nie myśl więcéy o znikomościach ziemskich, albowiem przyszedł czas, w którym za chwilę uyrzysz maiestat Boga, Zbawiciela twoiego.

Cezar w saméy rzeczy z boiaźni nie wiedział na którym był święcie; nie zmienił iednak swéy postawy i wciąż klęczał zamyślony, z podpartą głową obydwoma rękami, które przezorny twórca owey metamorfozy w rękawiczki przybrał. Za chwilę właścicielka wyszła rozkazać, aby koń był w pogotowiu, a trzéy spiskowi pozostali sami.

— Dotąd wszystko dobrze idzie rzekł Kramarz, przymknąwszy drzwi z zwykłą sobie ostróżnością. Naytrudniéy będzie podeyść Officera dowodzącego strażą. Jest to Porucznik Masson, wprawdzie ograniczona głowa, ale po kilku podobnych przypadkach nauczył się bydź przezornym. Kapitanie Warthon! wszystko teraz od twéy krwi zimnéy i powolności zawisło.
— Los móy pogorszyć się iuż nie może, odpowiedział Henryk, lecz zaciągnąłbym nader ważne obowiązki, gdybyś ty poświęcenie swoie, własną miał przypłacić zgubą.
— Cokolwiek mnie spotkać może, przyrzekłem cię ratować, a przyrzeczenia mojego nigdy nie zawiodłem.
— I komużeś ie uczynił?
— Nikomu.
— Koń gotowy! zawołał szyldwach drzwi nie otwieraiąc.
Harwey rzucił okiem na Henryka, dał znak ręką aby udał się za nim, i sam piérwszy wyszedł. Odgłos dzikiego charakteru, przyiaciela i towarzysza powszechnie szanowanego Brawlducka, doszedł w prędce do kurdegardy i sprowadził kilkunastu dragonów, którzy wybiegli zabawić się kosztem Wielebnego.
— Dzielnego masz bieguna móy oycze, rzekł ieden z nich, obrok duchowny widać nie bardzo posila, kiedyście obydwa tak wychudli, że tylko skura na was się świeci, lecz to pewnie musi bydź skutkiem częstych podróży, iakie za swemi obowiązkami odbywasz.
— Obowiązki moie mogą bydź pracowite: lecz dzień rachunku nadeydzie, i odbiorę nagrodę pracy moiéy, rzekł Birch kładąc nogę w strzemię.
— Tak więc rzekł dragon, pracuiesz równie za to, iak my się biiemy, to iest za zapłatę?
— Bez wątpienia. Oracz w winnicy powinien odebrać swe myto.
— Dobrze mówi. Lecz że mamy trochę odpoczynku, musisz nam powiedziéć kazanie. Jesteśmy trochę zepsuci może nas nawrócić potrafisz. Daléy, wstępuy na kloc tego drzewa i zaczynay.
— Chętnie, bardzo chętnie, powinnością iest to moią. Lecz ty Cezarze znasz drogę, iedź naprzód, i przywoź prędzéy od brata moiego Brawlducka potrzebną książkę panu swoiemu, gdyż godziny iego są policzone.
— Tak Cezarze, iedź! iedź! krzyknęli iednozgodnie dragony, i otoczywszy Kramarza drżącego o swóy kapelusz, brwi i perukę, dopomogli mu do wstąpienia na kloc, albo raczéy przez igraszkę, wynieśli go rękami na ową kazalnicę.
Harwey kilka razy spoyrzał na Henryka, nalegaiąc go do odjazdu; lecz Henryk stał nieporuszony nie chcąc opuszczać swego wybawcy, w tak niebezpiecznym razie.
— Zwrócę uwago waszą bracia moi, rzekł Birch, na dwa wiersze drugiéy księgi Samuela, w któréy znaydziecie następuiące słowa:
“I Król uczynił pożałowanie nad Abnerem i rzekł: Abner umarłże iak boiaźliwy? Azaliż ręce iego nie były skrępowane, ani nóg iego nie okuto w kaydany: lecz upadł iak upadaią, ci, na których przeciwni się zmówią.”
— Cezar! po drugi raz ci iuż mówię jedź, i przywoź książkę, na którą Pan twóy czeka.
— Wyborny text! rzekł iedce dragon.
— Śmiało! zawołał drugi mów daléy.
— Ta armatna kula, dodał trzeci wskazuiąc na Henryka może z nami pozostać; kazanie równie iemu, iak nam potrzebne.
— No cóż tam robicie? zawołał Masson, który w tym momencie wrócił z musztry nowo zaciężnych żołnierzy; nazad do służby, niechay mi żaden krokiem ruszyć się nie waży.
Ledwie Porucznik skończył, wszystkie dragony zniknęli, i w momencie nikogo nie uyrzał na podwórzu tylko Kapłana! i starego Negra. Zbliżywszy się do pierwszego: I cóż tedy rzekł do niego, włożyłeś iuż uździenicę na szyię temu biedakowi, który nas iutro pożegnać musi? możnaź go teraz bezpiecznie puścić na drogę tamtego świata?
— Mówisz tak lekkomyślnie i nierozważnie o rzeczach świętych, iż uszy moie nieprzyzwyczaione do podobnych złorzeczeń, znieść ich nie mogą, odpowiedział Harwey. Wyiadę ztąd iak Daniel oswobodzony z lwów iaskini.
— Jedź wiec, iedź nikczemny, chytry psalmisto! rzekł Masson spoglądaiąc na niego z pogardą. Gdybym miał władze Washingtona lub w Wirginii iaką posiadłość dziedziczył, zaraz bym cię nauczył innego rzemiosła, musiałbyś mi z pługiem chodzić, lub tytuń uprawiać.
— Tak poiadę! lecz wprzód otrząsnąwszy proch z trzewików moich, abym nic nie wyniósł z téy nieczystéy iaskini, coby suknie sprawiedliwego splamić mogło.
— I życzę ci śpieszyć się, abym ci pyłu z twéy sukni wytrzepać nie kazał. Bałamucisz mi tylko ludzi, wyprowadzasz ich z kordegardy? po co? aby słuchali co im pleść będziesz, ten to fanatyk Hollister zamiast służby pilnować, gmyrze iak rabin w biblii, i iuż mi żołnierzy gustu do kazań pouczył. A ty czarnogłówcze gdzie iedziesz nie opowiedziawszy się nikomu?
— Towarzyszyć mi będzie, rzekł Harwey spiesznie uprzedzaiąc pomieszanego Henryka, iżby przywiózł swoiemu Panu, zbawienną książkę, która mu utorować ma drogę do nieba. Wszakżebyś przecie nie chciał pozbawiać umieraiącego ostatniéy pociechy?
— Oh nie, nie! biedny chociaż szpieg i zdrayca, żałuię go z całéy méy duszy. Były czasy że nas iedna z iego ciotek wyśmienicie przyimowała. Lecz teraz z nim się skończyło, i kiedyś go iuż na tamten świat przygotował, nie pokazuyże się więcéy, nie odryway mi ludzi, nie uwodź ich naukami swemi, bo nie zaręczam, czyli mi skóra twoia odpowiadać nie będzie.
— Daleki iestem od społeczeństwa bezbożnych i bluźnierców, rzekł Birch, oddalaiąc się z duchowną powagą, wspierany przez mniemanego Cezara: odjeżdżam, lecz pamiętay, iż przyidzie czas na ciebie w którym się sam z twego zaślepienia upamiętasz, i długo żałować błędów swoich będziesz.
— Jedź na złamanie karku! zawołał gniewem uniesiony Masson. Powinniby wygnać z kraiu klassę tych próżniaków, iak wytępili wilków z Anglii. Ci to szaleńcy, fanatyczną swoią wymową psuią naylepsze religii zasady. Patrzcież, z iaką miną świętoszka siedzi na koniu! a iak nogi trzyma, iakby siano chciał grabić niemi. Na moią duszę, stary Negr daleko żwawszy od niego.
— Kapralu! zawołał szyldwach stoiący na służbie w przedpokoiu więźnia, kapralu przychodź prędzéy.
Kapral pośpieszył w tym momencie na schody prowadzące do pokoiu obranego za więzienie Kapitanowi Warthon, i Porucznik udać się za nim równie nie omieszkał.
— Czego chcesz; co znowu nowego zaszło? zapytał Masson żołnierza, który do połowy drzwi drugiéy izby uchyliwszy, z powątpiewaiącą i podeyrzaną miną, w swego wpatrywał się więźnia.
— Skoro tylko ten przeklęty kaznodzieia wyiechał, móy Poruczniku, słyszałem mocne westchnienia w téy izbie, lekaiąc się czy czasem więzień nie zachorował, otworzyłem drzwi, i zupełnie kogo innego znalazłem. Z tém wszystkiém nie kto tylko on bydź musi, gdyż ieszcze ma szew na sukni, iaki mu dla rany w ręku przed kilku dniami zrobiono.
— I po to żeś nas przywołał? cóż ci znowu przyszło do głowy, czyź myślisz że więzień w czarta się zamienił?
— Niech sobie będzie kto chce, iest on niższy i szczupleyszy od tego, którego tu przez kilka dni pilnowałem.
— Oczewiście klęcząc zmienił swą postawę, i mnieyszym się zdaie.
— Patrzże Porucznik iak drży, powiedziałby kto że ina febrę.
Żołnierz nie mylił się w swém spostrzeżeniu. Cezar w rzeczy saméy trząsł się cały, i nie bez przyczyny. Zrazu zaięty iedynie uwolnieniem pana swoiego, gdy w krótce zastanawiaiąc się, iakieby podstęp len sprowadzić mogł skutki, poznał okropność swoiego położenia, i lękać się zaczął, aby sam nie zaiął mieysca na wysokości, na którą nie zasłużył, a do któréy szczęśliwym téż bydź nie chciał. Kapitan Lawton byłby w momencie odkrył rzecz całą, lecz Porucznik Masson przeszedłby sferę swego geniuszu, aby miał zaraz domyśléć się z pozorów. Wpatruiąc się przeto kilka minut w swoiego więźnia, który wciąż iednakową pozycyę zachował, to iest klęczący z zwieszoną głową, na krześle, i tyłem ku drzwiom obrócony.
— Bez wątpienia rzekł, to ten kwaker, anabaptysta, nikczemny śpiewak kantyczek, przewrócił mu głowę siarką i ogniem: lecz niech tylko ia sam z nim pomówię, zaręczam iż go do naturalnego rozsądku przywrócę.
— Słyszałem mówiących, rzekł żołnierz, iż ze strachu osiwieć można, ale niesądziłem aby skura biała na czarną zamienić sie mogła.
Wprawdzie Cezar, niedosłyszawszy dobrze ostatnich słów wyrzeczonych przez Masona, zsunął swą perukę z iednego ucha na drugie, przez co czarny brzeg iego odsłoniwszy, sam się zdradził w oczach bystrego Argusa. Porucznik niepowątpiewając dłużéy, aby dostrzeżenia szyldwacha przywidzeniem bydź miały, wszedł do izby, którą nim odgłos ciężkich iego butów napełnił, iuż Cezar zerwał się nagle, i widząc, że żadnego niebyło środka ukrycia swéy taiemnicy, stanął w kącie pokoiu z odwróconą głową do muru, podobnie iak struś, który schroniwszy się za drzewo sądzi się bydź bezpiecznym, niewidząc ścigaiącego nieprzyiaciela.
— Kto iesteś? zawołał Mason porywaiąc go za kark i wstrząsnąwszy nim silnie; gdzie iest Kapitan Angielski? mów odpowiaday, albo cię natychmiast w mieyscu szpiega, powiesić każę.
Cezar bądź z boiaźni, bądź z poświęcenia dla pana swoiego, aby mu dać czas ucieczki, stał iak wryty, i słowa nie wyrzekł. Zniecierpliwiony Masson wpół go uchwycił i obracaiąc go twarzą do siebie, ostrogą go w nogę uderzył; ze zaś Cezar nie był stoikiem syknął z bólu: Poruczniku Masson rzekł, czyż możesz podobnie obchodzić się z ludźmi?
— Dla Boga! zawołał Masson, to stary Negr! gdzie iest twóy Pan, kto był ów łotr za duchownego przebrany? i w tymże samym czasie ruszył nogą, iakby do nowego gotował się uderzenia.
— Zmiłuy się nie biy mnie, miéy wzgląd na lata moie! rzekł Cezar, przysunąwszy się na iednéy nodze do krzesła, za którem znaleść chciał obronę swoią. Czegoś chcesz po mnie, wszystko ci powiem.
— Mów więc! co za ieden był ten Xiadz, któregoś do Pana swoiego sprowadził? zapytał Porucznik trzymaiąc ciągle swą nogę, w grożąeém przygotowaniu.
— Harwey, odpowiedział ze drżeniem Cezar.
— Co za Harwey? zapylał Masson, uderzaiąc tak silnie nogą o podłogę, że aż po ścianach rozległo się srogiego Herkulesa echo.
— Birch, rzekł Negr, padaiąe na kolana z boiaźni, aby roziadły Porucznik, nowego niechciał przypuścić attaku.
— Harwey Birch! zawołał Masson, odpychaiąc gwałtownie Cezara.
— Do broni! do broni! pięćdziesiąt gwineów za głowy obydwóch szpiegów!
— Żadnego dla obydwóch przebaczenia! do broni dragony, na konia! w mgnieniu oka zszedł ze schodów, dla dopilnowania żołnierzy swoich, iżby co prędzéy do udania się w pogoń byli gotowi; Cezar zaś zostawszy sam, podniósł się zwolna, roztarł sobie stłuczoną nogę, i widząc że go nikt nie pilnuie, udał się do pokoiu swych państwa, aby im donieść o wszystkiém co zaszło.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Fenimore Cooper i tłumacza: anonimowy.