Kto pod kim dołki kopie, sam w nie często wpada.
Ale morał na potem; a teraz, poprostu Powiem bajeczkę. Szczur, żarłok nielada, Co nigdy nie znał adwentu ni postu, Pulchny, jak pączek w zapusty, Gruby i tłusty, Siedział nad brzegiem kałuży.
«Dzieńdobry, kumie! jakże zdrowie służy? (Zawoła Żaba wychylona z wody) Dziś u mnie gody: Raczże mię nawiedzić, proszę; Bezpiecznie ze mną płynąc wśród topieli Poznasz rozkosze Chłodnej kąpieli, Zobaczysz nieznane kraje, Nasze rządy i zwyczaje; Zdziwią się kiedyś wnuki i prawnuki Ogromem twojej nauki, Gdy im o żabach zaczniesz prawić cuda, Mądrze i gładko jak z księgi. — Nie wiem, Szczur rzecze, jak się podróż uda: Żal mi biesiady, lecz szczerze ci powiem, Że ze mnie pływak nie tęgi.
— To fraszka! przerwie Żaba; przywiążmy sitowiem
Twoją nogę do mojej: ja żwawo popłynę
I ciebie ciągnąć będę; pójdzie nam, jak z płatka.»
Stało się. Jejmość Żaba skacze na głębinę
I łyka ślinkę, myśląc: «Mam cię!... to mi gratka!
To mi kąsek!...» I postać rzuciwszy układną,
Daje nurka i gościa chce pociągnąć na dno,
Łamiąc prawo narodów i święte przysięgi.
Broni się Szczur, jak może; zemsty Bogów wzywa: Drwi z niego Żaba zdradliwa I szydzi z Bogów potęgi.
Wtem, jastrząb, co nad wodą zataczał swe kręgi,